Dziwne wydarzenia rozegrały się w piątek przed południem – do gabinetu marszałek Sejmu Elżbiety Witek został wysłany kierowca Banasia z Najwyższej Izby Kontroli. Miał pismo od prezesa. Z dokumentu, do którego dotarł „Dziennik Gazeta Prawna", wynika, że szef Izby złożył dymisję. Jednocześnie wskazał, że wyznacza wiceprezesa Tadeusza Dziubę do zastępowania go „od chwili złożenia rezygnacji". Dziennik podał w poniedziałek, że Witek odesłała oświadczenie o dymisji.
Kierowca wraca
Tymczasem Andrzej Grzegrzółka, dyrektor Centrum Informacyjnego Sejmu, tłumaczy „Rzeczpospolitej", że do sekretariatu marszałek Sejmu nie wpłynęło pismo od Mariana Banasia. – Marszałek Sejmu nie mogła się więc z nim zapoznać ani go odesłać. Nie spotkała się też z kierowcą z NIK – wyjaśnia.
Z naszych nieoficjalnych źródeł w NIK wynika, że przed południem kierowca wysłany z kopertą, w której była rezygnacja, dotarł do Kancelarii Sejmu, ale „na miejscu coś się wydarzyło". – Kierowca odebrał telefon i wrócił do siedziby NIK, nie doręczając pisma marszałek. Wszystko wskazuje na to, że była to gra samego prezesa Banasia – on sam mógł zadzwonić do kierowcy, odwołać go i wstrzymać tym przekazanie koperty z dymisją do marszałek Sejmu – twierdzi nasze źródło.
Za taką wersją przemawiają fakty. Po godz. 15 (w piątek) CBA poinformowało, że rano złożyło zawiadomienie do prokuratury w sprawie majątku Banasia. Godzinę później prezes NIK wydał oświadczenie, w którym kategorycznie zaprzeczył zarzutom, że „zatajał swój stan majątkowy i ma nieudokumentowane źródła dochodów". Banaś podkreślił też, że ze spokojem czeka na finał tej sprawy. Wygląda na to, że mistyfikacja z rzekomym złożeniem rezygnacji odbyła się pomiędzy pierwszym a drugim oświadczeniem, jakie w piątek zostały zamieszczone na stronie internetowej NIK.