– Przestraszyliście się tak bardzo, że postanowiliście obalić rząd – takie były ostatnie słowa Maii Sandu jako premiera. Po chwili przytłaczająca większość deputowanych parlamentu przegłosowała wotum nieufności wobec jej gabinetu.
Konflikt w koalicyjnym rządzie – utworzonym z trudem przez dotychczasowych wrogów – wybuchł z powodu sposobu nominacji prokuratora generalnego. Premier zarzuciła oponentom, że chcą uniemożliwić efektywne zwalczanie korupcji, która w ciągu trzech dekad stała się nieodłączną częścią mołdawskiej polityki. Przeciwnicy z kolei oskarżyli Sandu, że chce mieć osobisty wpływ na szefa prokuratury.
Skończyło się upadkiem rządu ledwo po pięciu miesiącach istnienia.
Przeciw gabinetowi głosowali koalicyjni socjaliści, prorosyjska partia, której nieformalnym liderem jest prezydent Igor Dodon. Zerwali tym samym sojusz z proeuropejskim ACUM, który pozwolił ograniczyć wpływy oligarchów w kraju. Najbogatszy z nich, szef „demokratów" (mających 30 deputowanych) Vladimir Plahotniuc w czerwcu musiał wyjechać za granicę, po upadku poprzedniego, kontrolowanego przez niego rządu.
– Teraz socjaliści uznali, że rośnie ich popularność, bo partyjny kandydat Ion Ceban wygrał (w zeszłym tygodniu – red.) wybory na mera stolicy – uważa jeden z miejscowych analityków. Ale inicjatorem zdymisjonowania rządu był prezydent, który domagał się tego jeszcze w październiku. Jednak gabinet został utworzony w czerwcu przy wsparciu USA, UE i Rosji w celu pozbycia się Plahotniuca. Jego upadek oznacza kłopoty międzynarodowe.