Czytelników wydawanego w Barcelonie dziennika „La Vanguardia" czekała w ostatni wtorkowy poranek miła niespodzianka. Gdy na ulicach katalońskich miast trwają starcia manifestantów z policją po ogłoszeniu wyroków dla przywódców secesjonistów, pismo proponuje łatwy sposób, aby odreagować tę traumę, poczuć, że gdzie indziej dzieje się znacznie gorzej. Wystarczy wziąć udział w umieszczonym na końcu relacji z Warszawy sondażu, w którym zadano pytanie, czy należy martwić się wzrostem poparcia dla skrajnej prawicy w Europie? Do południa z tej możliwości skorzystało niemal 15 tys. osób, z których 72 proc., jakżeby inaczej, nacisnęło na „si".
Bo też trudno sobie wyobrazić, by obraz, jaki rysuje artykuł z Polski, nie kojarzył się katalońskiemu czytelnikowi ze znienawidzonym frankizmem, który przed 85 laty doprowadził do pacyfikacji prowincji.
– Te wybory potwierdzają podział Polaków na dwa przeciwne obozy: nacjonalistów z ambicjami autorytarnymi, nieufnych wobec UE i pozostających pod przemożnym wpływem hierarchii katolickiej oraz sojusz centrolewicy opowiadającej się za laickim państwem prawa, broniącej praw mniejszości i środowiska, jak również powrotu do twardego jądra Unii Europejskiej – przesądza autor tekstu.
Czytelników starej daty, którym nazwa „La Vanguardia" kojarzy się z obiektywnym dziennikarstwem, może zaszokować stronnicze pytanie, które zalicza PiS do „skrajnej prawicy" przypuszczalnie z francuskim Frontem Narodowym czy Wolnościową Partią Austrii. Ale w takim przypadku takich szoków przeżyją oni więcej. Od „ultrakonserwatystów" po „populistów", najbardziej poważane zachodnie media jak „Le Monde", „Guardian" czy „Die Zeit" opisują polską partię rządzącą w sposób, który w zasadzie nie pozwala jej wziąć udziału na pełnych prawach w debacie europejskiej.
Od tego momentu możliwa jest już tylko rywalizacja, kto w czarniejszych kolorach nakreśli przyszłość Polski.