W weekend pracę na Białorusi stracili premier Andrej Kabiakou oraz czterech z pięciu jego zastępców. Większość z nich, podobnie jak zdymisjonowany szef rządu, to wieloletni współpracownicy rządzącego od prawie ćwierćwiecza prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Z gabinetu ministrów wyrzucono również szefów resortów architektury, przemysłu, łączności, gospodarki oraz przemysłu zbrojeniowego. Białoruski przywódca udzielił im pokazowej lekcji transmitowanej przez wszystkie media państwowe.
Asfalt na trawniku
– Kto wam dał prawo lekceważyć moje rozkazy i ich nie wykonywać – grzmiał w ubiegłą środę 63-letni Łukaszenko, uderzył pięścią w stół i oskarżył rząd o sabotaż. Były już premier, jego zastępcy i ministrowie przypominali uczniów szkoły podstawowej. Po kolei milcząc, wstawali i gryząc wargi, z pochylonym czołem wysłuchiwali prezydenta. Nikt nie próbował dyskutować i nikt nie miał pytań.
Ze wszystkich obecnych na sali spokojnie czuć się mógł chyba jedynie szef białoruskiej dyplomacji Uładzimir Makiej, który od kilku lat starannie ociepla relacje z Zachodem.
Wszystko się zaczęło od wizyty Łukaszenki w rejonie orszańskim na wschodzie Białorusi. Na początku ubiegłego tygodnia zawitał m.in. do tamtejszej fabryki narzędzi. Zobaczył wylany wprost na trawę asfalt, dziurawy dach i pleśń na ścianach. Porozmawiał z pracownikami fabryki, którzy narzekali na niskie pensje w wysokości 400 rubli (równowartość 700 złotych) i kiepskie warunki pracy. Do dziś pracują na maszynach wyprodukowanych w latach 70. To nietypowe widoki dla widzów białoruskiej telewizji państwowej, która przez wiele lat pokazywała „białoruski dobrobyt i porządek".
Ostrożne reformy
– Łukaszenko widzi, że jego system się wyczerpał i coś trzeba z tym robić. Wszystko będzie zależało od tego, jak daleko będzie chciał się posunąć. Jeżeli jutro powie, by nowy rząd przygotował plan przystąpienia do Unii Europejskiej, oni to zrobią i zrobią dobrze – mówi „Rzeczpospolitej" znany białoruski politolog Aliaksandr Klaskouski.