Angela Merkel wraca niebawem z urlopu we Włoszech do już nieco innych Niemiec niż w chwili, gdy je opuszczała. W obozie SPD, partnera w jej koalicyjnym rządzie, rozpoczęła się właśnie debata na temat, który do tej pory był swego rodzaju tabu. Chodzi o to, czy najstarsza niemiecka partia może wejść w sojusz z postkomunistami z ugrupowania Die Linke (Lewica).
Wspólnie z Zielonymi koalicja taka miałaby szanse na utworzenie rządu koalicyjnego i odsunięcie od władzy CDU, która pod kierownictwem Angeli Merkel sprawuje nieprzerwanie władzę od 2005 roku wspólnie z bawarską CSU oraz – z wyjątkiem czterech lat – z SPD w postaci tzw. wielkiej koalicji. Socjaldemokratom taki sojusz wyraźnie nie służy.
Koniec ostracyzmu
Stąd pomysł na utrzymanie się przy władzy poprzez sojusz z partią, która jeszcze do niedawna poddana była niemal takiemu samemu ostracyzmowi jak obecnie Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Mowa o postkomunistycznej partii Lewica. – Po następnych wyborach do Bundestagu rozpoczną się dyskusje o możliwych konstelacjach partyjnych poza wielką koalicją. Także o koalicji czerwono- czerwono-zielonej – oświadczył wyraźnie Lars Klingbeil, sekretarz generalny SPD. Kolor czerwony mają na sztandarach zarówno socjaldemokraci, jak i postkomuniści. Nieco wcześniej takiej konstelacji nie wykluczyła Malu Dreyer, jedna z trójki komisarzy zarządzających SPD do czasu wyboru nowego przewodniczącego.
Pierwszy w Niemczech rząd takiej koalicji powstał na poziomie landu pięć lat temu w Turyngii pod kierunkiem Lewicy. Dwa lata później w Berlinie, gdzie jednak partnerem wiodącym jest SPD, a ostatnio w Bremie, czyli na zachodzie Niemiec, gdzie Lewica nigdy nie była tak popularna jak na obszarach byłej NRD. Takie są zresztą jej geograficzne źródła jako kolejnego awataru SED, partii robotników i chłopów przekształconej po upadku „drugiego państwa niemieckiego" w PDS, czyli Partię Demokratycznego Socjalizmu.