Londyn już nie odrzuca referendum w Szkocji

Miało być w następnym pokoleniu. Będzie w nadchodzących latach. Boris Johnson uznał, że dalszy sprzeciw tylko wzmacnia secesjonistów.

Aktualizacja: 04.08.2021 21:39 Publikacja: 04.08.2021 19:33

Nicola Sturgeon zniosła w środę ostatnie restrykcje związane z pandemią. To stwarza warunki do przep

Nicola Sturgeon zniosła w środę ostatnie restrykcje związane z pandemią. To stwarza warunki do przeprowadzenia referendum o niepodległości. Na zdjęciu: szkocka premier na spotkaniu z młodzieżą, która jest beneficjentem programu wspomagającego tworzenie nowych miejsc pracy dla młodych ludzi

Foto: AFP

Brytyjski, konserwatywny premier jest w ciążącej ku lewicy i proeuropejskiej Szkocji tak znienawidzony, że w środę zjawił się w północnej prowincji po raz pierwszy od siedmiu miesięcy. Lokalni torysi prosili, aby taką podróż sobie darował przed majowymi wyborami do parlamentu w Edynburgu (Holyrood), z których i tak wyszli w nie najlepszym stanie, zdobywając 21,9 proc. głosów wobec 47,7 proc. dla niepodległościowej Szkockiej Partii Narodowej (SNP).

Nawet teraz jednak Boris Johnson nie przyjął zaproszenia od pierwszej minister Szkocji i liderki SNP Nicoli Sturgeon do odwiedzin w jej oficjalnej rezydencji Bute House. Premier wolał pozostać w Glasgow i skoncentrować się na przygotowaniach do szczytu klimatycznego COP26, który odbędzie się tu za dwa miesiące. To ma być sygnał, że kraj, gdy pozostaje zjednoczony, odnosi sukcesy.

Definicja „stałej woli"

Przyszłość królestwa rysuje się jednak w dość ponurych barwach. Poparcie dla secesji Szkocji w ub.r. systematycznie rosło, osiągając w pewnym momencie nawet 58 proc. W tym roku wyraźnie spada. Ostatni sondaż dla „Sunday Timesa" daje zwolennikom niepodległości 48 proc. wobec 52 proc. dla lojalistów Elżbiety II.

– Szkocka sprawa traci na sile – uważa Sir John Curtice, najbardziej poważany z brytyjskich analityków opinii publicznej. Ale i on przyznaje, że Szkoci zasadniczo są podzieleni pół na pół i trudno rozstrzygnąć, na którą stronę przechyliłaby się szala zwycięstwa w razie ewentualnego referendum.

W Londynie uznano jednak, że dalszy otwarty sprzeciw wobec głosowania będzie tylko służył secesjonistom. Wówczas będą mogli dowodzić, że dobrowolna unia Anglii i Szkocji z 1707 jest tak naprawdę utrzymywana wyłącznie siłą.

Do tej pory Boris Johnson był głuchy na argumenty, że brexit, któremu przytłaczająca większość Szkotów była przeciwna, tak bardzo zmienił układ polityczny, że referendum z 2014 r., które secesjoniści sromotnie przegrali 45 proc. do 55 proc., już nie jest zobowiązujące. Premier powtarzał za swoim poprzednikiem Davidem Cameronem, że takie głosowanie organizuje się „raz na pokolenie".

Jednak w tym tygodniu Michael Gove, szef gabinetu Johnsona i jeden z jego najbliższych sojuszników, który jest w dodatku odpowiedzialny z relacje ze Szkocją, niespodzie wanie powiedział w wywiadzie dla „Daily Mail", że rząd nie będzie sprzeciwiał się ponownemu głosowaniu, o ile taka będzie „stała wola" Szkotów.

– Zasada, że naród szkocki, w odpowiednich okolicznościach, będzie mógł ponownie odpowiedzieć na pytania o swoją przyszłość, obowiązuje. Sądzę jednak, że ten moment jeszcze nie nadszedł – oświadczył Gove. Przyznał też, że nie sądzi, aby referendum było możliwe przed najbliższymi wyborami do parlamentu w Westminsterze, które mają się odbyć nie później niż w maju 2024 r. Ale też nie wykluczył takiej możliwości.

Ian Blackford, przewodniczący klubu SNP w brytyjskim parlamencie, uważa, że „stałą wolę" Szkoci wykazali już w maju, oddając większość głosów na partie niepodległościowe. Jego własne ugrupowanie zdobyło w nim 64 mandaty w 129-osobowym zgromadzeniu, o jeden za mało, aby mieć większość. Jednak w środę w Edynburgu finalizowano negocjacje o włączeniu do koalicji rządowej innego ugrupowania niepodległościowego – Zielonych, którzy mają dalsze siedem mandatów. Obu ugrupowaniom pozostało do uzgodnienia, czy dalej rozwijać wydobycia gazu i ropy u wybrzeży Szkocji. Zieloni obawiają się o skutki takiej działalności dla środowiska. W grę wchodzi przynajmniej 100 tys. miejsc pracy.

Doświadczenie Katalonii

Deklaracja Gove'a radykalnie przybliża referendum, ale nie kończy starcia między Londynem a Edynburgiem o to, kiedy powinno się ono dokładnie odbyć. To w końcu Johnson musi rozstrzygnąć, jak zdefiniować „stałą wolę" Szkotów wybicia się na niepodległość.

Samej Sturgeon do głosowania zresztą aż tak nie śpieszno. Nie chce ryzykować ponownej przegranej i woli poczekać, aż sondaże staną się dla secesjonistów korzystniejsze. SNP musi też rozstrzygnąć kilka podstawowych kwestii odnoszących się do przyszłego państwa, jak kwestie kontroli granicy z Anglią po ogłoszeniu niepodległości; waluty, jaką miałaby używać szkocka republika.

Wreszcie perspektyw przystąpienia Szkocji do Unii Europejskiej, w sytuacji gdy Hiszpania nie chce, aby secesja stała się atrakcyjnym wzorem dla Katalonii. Oficjalnie Sturgeon podtrzymuje jednak, że głosowanie powinno się odbyć przed końcem 2023 r.

Szkocka pierwsza minister nie pozostaje wobec Johnsona bezbronna. Jeśli Londyn będzie zwlekał z podaniem daty referendum, Sturgeon zamierza przeprowadzić ustawę o głosowaniu przez parlament w Edynburgu. To zmusi brytyjski rząd do skierowania nowych przepisów do Sądu Najwyższego. Ale rozstrzygnięcie nie jest oczywiste, bo choć sprawa jedności królestwa pozostaje prerogatywą Westminsteru, to być może Szkoci mają prawo do przeprowadzenia głosowania konsultacyjnego. Tyle że referendum z 2016 r. o brexicie też nie było zobowiązujące, a jednak rząd uznał, że musi postępować zgodnie z jego wskazaniami. Presja polityczna była za duża.

Sturgeon wyklucza natomiast przeprowadzenie nielegalnego referendum. To wniosek, jaki wyciąga z doświadczeń Katalonii, gdzie takie głosowanie w 2017 r. nie przyniosło efektów: żaden kraj nie uznał nowego państwa.

W środę, idąc w ślady Anglii, Sturgeon ogłosiła zniesienie ostatnich restrykcji związanych z pandemią. To zwiększa presję na przeprowadzenie referendum. Jednocześnie liderka SNP może się obawiać, że poprawa sytuacji gospodarczej nie będzie sprzyjała wzmocnieniu poparcia dla secesji.

Zdaniem Banku Anglii w tym roku wzrost gospodarczy osiągnie 7,5 proc., najwięcej od 1941 r. Jednak w ub.r. gospodarka załamała się o 10 proc., najwięcej od trzech wieków.

Brytyjski, konserwatywny premier jest w ciążącej ku lewicy i proeuropejskiej Szkocji tak znienawidzony, że w środę zjawił się w północnej prowincji po raz pierwszy od siedmiu miesięcy. Lokalni torysi prosili, aby taką podróż sobie darował przed majowymi wyborami do parlamentu w Edynburgu (Holyrood), z których i tak wyszli w nie najlepszym stanie, zdobywając 21,9 proc. głosów wobec 47,7 proc. dla niepodległościowej Szkockiej Partii Narodowej (SNP).

Nawet teraz jednak Boris Johnson nie przyjął zaproszenia od pierwszej minister Szkocji i liderki SNP Nicoli Sturgeon do odwiedzin w jej oficjalnej rezydencji Bute House. Premier wolał pozostać w Glasgow i skoncentrować się na przygotowaniach do szczytu klimatycznego COP26, który odbędzie się tu za dwa miesiące. To ma być sygnał, że kraj, gdy pozostaje zjednoczony, odnosi sukcesy.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790