Po latach negocjacji prowadzonych w ramach OECD 130 krajów porozumiało się w sprawie nałożenia minimalnego podatku od zysku firm na poziomie 15 proc. oraz określenia, jaką część tych opłat koncerny będą musiały wnosić w kraju, gdzie faktycznie zarabiają, a nie w rajach podatkowych. To uruchomi strumień 150 mld dol. opłat rocznie, który będzie można przeznaczyć m.in. na wydatki socjalne. Aż dwie trzecie z tych środków mają jednak zapłacić potentaci cyfrowi, którzy do tej pory w znacznej mierze żyli z treści dziennikarskich, nic za to nie płacąc ich autorom. To doprowadziło wiele mediów na skraj bankructwa.
Do porozumienia, choć z oporami, przystąpiły: Chiny, Rosja, Turcja i Arabia Saudyjska. Na razie nie chce jednak pójść tym śladem dziewięć państw rozwiniętych, w tym Węgry, Irlandia i Estonia. Aby wprowadzić w życie porozumienie, konieczna jest zaś w Unii jednomyślność. Zanosi się więc jeszcze na trudne rokowania przed wdrożeniem nowych regulacji, co ma nastąpić w 2023 r. Presja Stanów Zjednoczonych jest jednak w tej sprawie ogromna.
Media w Europie i Ameryce już mają pomysł, jak wymóc na poziomie światowym opłaty za korzystanie z treści dziennikarskich w internecie – mówi Jean-Pierre de Kerraoul, prezes Europejskiego Stowarzyszenia Wydawców Gazet (ENPA).
Szacuje się, że same wielkie koncerny cyfrowe, w tym Google, Apple, Facebook i Amazon (tzw. GAFA), będą płacić ok. 100 mld dol. rocznie dzięki międzynarodowemu porozumieniu o minimalnym opodatkowaniu. Dotąd zarabiały one na treściach mediów tradycyjnych, nic im za to nie przekazując. Gazety są uratowane?
To porozumienie jest dla wydawców gazet bardzo pomocne, ale bezpośrednio nas jeszcze nie ratuje. Pokazuje, że opinia publiczna już nie akceptuje, aby firmy działające na skalę światową narzucały swoją władzę państwom. Nie zgadza się więc także, aby GAFA określały granice swobody wypowiedzi czy treść informacji, do jakiej ma dostęp społeczeństwo. A przecież do tej pory to Facebook decydował, czy Donald Trump ma prawo używać mediów społecznościowych i docierać do opinii publicznej. To Google poprzez swój system pozycjonowania danych rozstrzygał, jakie informacje będą dostępne dla Polaków czy Francuzów.