Rząd zamierza znacznie zredukować wydatki na ich utrzymanie. Nalega na to głównie minister finansów Olaf Scholz (SPD), który zapowiada zmniejszenie transferów dla landów z przeznaczeniem dla uchodźców. W niektórych przypadkach jak np. Hamburga będzie to o 75 proc. mniej pieniędzy.
Równocześnie Bundestag uchwalił obniżkę świadczeń finansowych części dla uchodźców o całe dziesięć procent. Zastrzeżenia ma jeszcze wyższa izba parlamentu. Kierunek jest jednak jasny. Berlin jest nie od dzisiaj zdania, że uchodźcy kosztują zbyt dużo. Świadczenia dla nich ograniczano już wielokrotnie. W tym samym czasie rośnie pula pieniędzy dla tych, którzy godzą się na dobrowolne opuszczenie Niemiec w zamian za sowitą gratyfikację finansową wynoszącą w niektórych przypadkach kilka tysięcy euro.
Proponowane cięcia oznaczają, że uchodźcy dostaną też mniejsze kieszonkowe. Wynosi ono obecnie 135 euro miesięcznie. Małżeństwo ma już jednak do dyspozycji 244 euro, czyli 122 na osobę. Są to jedyne pieniądze, które przybysze wydają według swego uznania. To jednak w sumie niewielka część kosztów, jakie na ich utrzymanie łoży rząd federalny oraz rządy landowe. Ten pierwszy zamierza ograniczyć dotację na osobę do 16 tys. euro rocznie, która to suma ma ulec jeszcze zmniejszeniu w następnych latach.
W sumie uchodźcy kosztują Niemcy ponad 20 mld euro rocznie. Począwszy od pierwszej fali uchodźców w 2015 roku wydatki na ich utrzymanie przekroczyły już 70 mld euro.
Ale też spada liczba przybyszów. O ile w 2016 roku było ich 746 tys., to w roku ubiegłym 186 tys. Kryzys imigracyjny przeszedł już do historii, jednak jego polityczne skutki są nadal widoczne gołym okiem, jak chociażby sukcesy wyborcze ksenofobicznej Alternatywy dla Niemiec (AfD), największej partii opozycyjnej w Bundestagu.