Po wrześniowych wyborach zapowiadało się, że przed Bożym Narodzeniem Bundestag będzie głosował nad wotum zaufania dla Angeli Merkel i koalicji zwanej Jamajką (CDU/CSU, Zieloni i liberalna FDP). Ten projekt jednak upadł.
W tej sytuacji stabilny rząd, dysponujący większością w Bundestagu utworzyć mogą jedynie CDU/CSU oraz SPD, partie będące u władzy w poprzedniej kadencji. Ale dokładnie tego pragnęli uniknąć socjaldemokraci. Liczyli, że najbliższe lata w opozycji pomogą im odbudować partię, która fatalnie wychodziła na współpracy rządowej z ugrupowaniami chadeckimi.
Pod presją prezydenta RFN i opinii publicznej zgodzili się jednak na wstępne rozmowy z liderami CDU i CSU. Odbyły się w środę. W piątek, po konsultacjach z kierownictwem SPD szef tego ugrupowania Martin Schulz ma ogłosić, czy jest zgoda na dalsze negocjacje. Innymi słowy, czy Angela Merkel zaoferowała SPD wystarczająco wielkie koncesje.
Gdyby ta się stało, negocjacje koalicyjne rozpocząć się mogą po świętach. Poprzednia tzw. wielka koalicja (GroKo – od niemieckiego skrótu) rodziła się przez 86 dni, licząc od dnia wyborów do zaprzysiężenia nowego rządu. Jeśli tak będzie tym razem nowego gabinetu Angeli Merkel można się spodziewać w okolicach marca przyszłego roku, a więc sześć miesięcy po wyborach.
Jest to w zasadzie do przyjęcia. Nie brak krajów, w których formowanie rządu trwa jeszcze dłużej. Nie powinno to być także problemem dla UE. W końcu Angela Merkel bierze udział w obecnym szczycie UE. Wprawdzie jako szefowa rządu przejściowego, ale nikt nie ma wątpliwości, że to ona będzie reprezentować Niemcy nie tylko w najbliższych miesiącach, ale i latach. Jest szefową najsilniejszej partii i nic nie wskazuje na to, aby CDU/CSU miały przegrać przedterminowe wybory. Musiałyby się odbyć, gdyby nie udało się doprowadzić do kolejnej wielkiej koalicji.