W lekkich czasach pytanie o granice prywatności nie ma wielkiego sensu, bowiem egzaltowane obnażanie tajemnic, eliminowanie tematów tabu i narcystyczna wyprzedaż intymnych sfer życia to norma poprawnego savoir vivre'u, a zarazem ulubiona rozrywka uczestników kultury masowej. W coraz większym stopniu dotyczy to całej reszty życia publicznego i prywatnego.
Wspominam o tym, bo ktoś zapytał mnie, czy wydana ostatnio książka Bronisława Wildsteina „Cienie moich czasów" nie jest świadectwem i owocem zbyt daleko posuniętej szczerości. Kiedy mnie pytano, nie znałem jeszcze „Cieni...", więc odpowiedziałem, że jak zawsze rzecz sprowadza się do artystycznego i intelektualnego efektu. Estetycznego i etycznego stylu. Zdarza się, że wyznania, wydawałoby się, całkiem niewinne brzmią jak pornografia, a dramatyczna i bolesna spowiedź staje się świetną lekturą, bo użyczywszy swej jednostkowości, jest w stanie delikatnie ożywić intymne sfery w sercach ludzi wywodzących się z różnych pokoleń i kultur.