30 lipca, w wieku 75 lat zmarła prof. Maria Celina Dzielska, znana polska historyk i filolog klasyczna. Przypominamy rozmowę, jaką w 2013 roku przeprowadził z prof. Dzielską Tomasz Krzyżak. Rozmowa ukazała się w "Plusie Minusie".
Wyobraża sobie pani profesor dzisiejszy świat bez chrześcijaństwa?
Maria Dzielska: Nie. Ponieważ w jakimś stopniu jestem obdarzona cnotą roztropności, to nie mogę poważnie podchodzić do różnych pojawiających się ostatnio idei czy fantasmagorii, że nasze ziemskie uniwersum mogłoby być ukształtowane bez chrześcijaństwa. Jak mogłabym patrzeć na świat bez chrześcijaństwa, gdy widzę świadectwo, które daje dziś Asia Bibi, pakistańska wiejska kobieta, matka pięciorga dzieci, która za przypisane jej w 2009 roku bluźnierstwo oczekuje na śmierć przez powieszenie w maleńkiej celi bez okien i toalety? Wiara w Chrystusa daje jej moc przetrwania w tych nieludzkich warunkach.
Jak można sobie wyobrazić dzisiejszy świat bez chrześcijaństwa, skoro dziesiątki, setki tysięcy – mówi się, że nawet ponad 100 tysięcy rocznie – ludzi oddaje swoje życie za wiarę w Afryce, na Bliskim Wschodzie, w Indiach? W obliczu tej hekatomby, którą teraz obserwujemy, prześladowania chrześcijan w Cesarstwie Rzymskim, gdy w ciągu niemal trzech wieków zginęło śmiercią męczeńską ok. 10 tys. ludzi, wydają się dziełem nie surowych władców i sędziów, lecz łagodnych owieczek.
Wciąż sobie przypominam i powtarzam słowa, które wypowiedział mądry faryzeusz, uczony w Prawie Gamaliel (a zapisał w Dziejach Apostolskich św. Łukasz), do Sanhedrynu, gdy chciano skazać na śmierć głoszących Dobrą Nowinę apostołów z Piotrem na czele: „odstąpcie od nich i puśćicie ich wolno, bo jeżeli to przedsięwzięcie czy ta działalność pochodzi od ludzi, rozwieje się. Lecz jeżeli pochodzi od Boga, nie tylko nie zdołacie zniszczyć tych ludzi, ale w końcu może się okazać, że chcecie walczyć z Bogiem".
Okazało się, że miał rację. Ale czy można powiedzieć, że narodzenie Jezusa było rewolucją?
Samo narodzenie było ciche i łagodne w ubogiej grocie betlejemskiej. To było wydarzenie całkowicie lokalne i nieodnotowane przez nikogo ani w Palestynie, ani w innych miejscach Cesarstwa Rzymskiego. I słusznie pisze św. Jan Ewangelista, że „Na świecie było Słowo, lecz świat go nie poznał".
Do rewolty – do przewrócenia istniejącego porządku – doprowadziła dopiero działalność nauczycielska Jezusa, która, jak pamiętamy, trwała zalewie ok. trzech lat, a następnie żarliwa działalność misyjna jego uczniów. Przede wszystkim św. Pawła i jego współtowarzysza Barnaby, nawróconego lewity z Cypru. A idąc dalej także Tymoteusza i Tytusa, którzy nie zamknęli się w wąskim kręgu wyznawców, nie popadli w acedię po śmierci mistrza, ale wbrew wszystkiemu ponieśli w świat orędzie o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Oni z niesłychaną żarliwością otworzyli się na świat grecko-rzymski, pogański. Mieszkańcom miast, które odwiedzali, głosili Dobrą Nowinę i zachęcali ich do naśladowania Chrystusa.
To wprowadzenie Jezusa i jego nauki do ówczesnego świata stało się rewolucją. Proszę zauważyć, że do tego trudu apostołów nawiązuje dziś papież Franciszek, który w swojej apostolskiej adhortacji „Evangelii Gaudium" usilnie zachęca do powtórzenia tej archetypicznej rewolucji.
W tej misyjności pierwszych apostołów trzeba widzieć przyczyny gwałtownego rozwoju chrześcijaństwa? Do połowy IV w. w niektórych rzymskich prowincjach chrzest przyjęła prawie połowa mieszkańców. Na czym polegał fenomen nowej religii?
Ta działalność misyjna doprowadziła do tego, że coraz większe kręgi ówczesnego świata grecko-rzymskiego zaczęły skłaniać się ku Dobrej Nowinie. Czy była lepsza nauka niż ta o Bogu, który stał się człowiekiem, który umarł za nas, utożsamiał się z najmniejszymi i najsłabszymi, mył nogi swoim apostołom – prostym rybakom, głosił wieczną nagrodę w Królestwie Niebieskim, dla tych, którzy płaczą, cierpią prześladowania, żyją w nędzy, pohańbieniu społecznym? Jezus tym ludziom obiecał równość z aniołami i co więcej, upodobnienie do siebie. To była miłość Boga do człowieka, której nie było w dotychczas sformalizowanej religii tradycyjnej.
Przecież nawet Arystoteles śmiał się z tych, którzy darzyliby miłością Zeusa. Zeusa się uwielbiało, jemu składało się ofiary i wypełniało konkretne rytuały, aby otrzymać spełnienie swych próśb. Bogów się nie kochało. A oni też nie obdarzali człowieka miłością.