Piastowałem nasze cenne, zrekonstruowane jajo na kolanach w pełnej przechyłów i wstrząsów drodze powrotnej znad koryta Linty przez usiane kamieniami wzgórza i didierowe lasy. Jechaliśmy z powrotem na północ do Ampanihy i dalej, lepszymi już drogami, na zachód w kierunku Zatoki św. Augustyna i miasta Tuléar (na Madagaskarze – red.).
Wzdłuż wybrzeża, zarówno na północ, jak i na południe od Tuléaru, znajduje się kilka słonych jezior, o których w Tananarywie słyszeliśmy, że nawiedzają je stada flamingów. Pierwsze, które odwiedziliśmy, leżało na południu i nosiło niemożliwą do wymówienia nazwę Tsimanampetsotsa. Żeby do niego dotrzeć, musieliśmy przepłynąć promem przez rzekę Onilahy, na południe od miasta, po czym jechać przez cały dzień poprzez niekończące się wydmy z osuwającego się piasku. Jezioro okazało się długim na półtora kilometra zbiornikiem, wypełnionym zjadliwie gorzką, mętną wodą; na jego środku, daleko poza zasięgiem naszych obiektywów, ujrzeliśmy grupę mniej...
Wybierz najkorzystniejszą ofertę i zyskaj dostęp do najważniejszych tekstów rp.pl z sekcji: Wydarzenia, Ekonomia, Prawo, Plus Minus; w tym ekskluzywnych tekstów publikowanych wyłącznie na rp.pl.
Dostęp do treści rp.pl - pakiet podstawowy nie zawiera wydania elektronicznego „Rzeczpospolitej”, archiwum tekstów, treści pochodzących z tygodników prawnych, aplikacji mobilnej i dodatków dla prenumeratorów.