Łapię się na tych dziwnych pytaniach zazwyczaj w tym samym momencie, w chwili, gdy wysiadam z pociągu na dworcu w Krakowie, mieście, w którym się urodziłem i gdzie spędziłem znaczną część życia.
Czy to wciąż ojczyzna duchowa? Czy fakt, że to ciągle te same place, budynki, gmachy uniwersytetu, redakcje, ulice, na których zdeptałem dziesiątki par butów, czy to wszystko daje mi tytuł do poczucia tożsamości? Czy owe urocze, dobrze zapamiętane drobiazgi, jak zawieszony na łańcuchu w prześwicie Sukiennic nóż, jak zagadkowa tablica na wewnętrznej ścianie u dominikanów, wielorybie żebro, cios mamuta przy bramie katedry i cegła z nazwą gimnazjalnej klasy mojego dziadka, która dzielnie jak robotnicza brygada odnawiała wawelskie mury przed niemal stu laty; czy to wszystko wiąże na tyle mocno, że wciąż jestem stamtąd?