U nas w państwie jak w Santanderze

Anglicy, a właściwie Amerykanie, którzy zajumali wyspiarzom język, zostawiając na pocieszenie nazwę, są tak kulturalni, że pewnych słów nie używają, no, przynajmniej oficjalnie nie używają. I zamiast powiedzieć czarnuch, czyli nigger, mówią n-word, że niby słowo na n. Tak samo mają f-word, a nawet dwa słowa, bo to i – excusez le mot – coraz bardziej swojskie fuck, ale też faggot, czyli po naszemu pedał. No brzydko, fakt. U mnie też dziś będzie o słowie na f, ale ładniejszym. Najpierw jednak wprowadzenie.

Publikacja: 30.11.2018 17:00

U nas w państwie jak w Santanderze

Foto: Fotorzepa

Otóż sprzedali mnie jak kota w worku. Dobrze piszę, nie ja kota kupiłem, tylko ja w roli kota wystąpiłem. Ot, bank, którego byłem klientem, został kupiony przez bank inny i moje konto powędrowało do Hiszpanii. Mogliby choć pomarańcze na święta w paczce podesłać, ale nie. No, może jeszcze zdążą, chociaż się nie łudzę, poczta i tak dostarczyłaby je na Wielkanoc.

Dawno temu, za komuny, wyliczaliśmy wszystkie absurdy gospodarcze i chore przepisy, śmiejąc się przez łzy z taką oto tęsknotą, że gdyby nam przyszło żyć w ustroju normalnym – co niestety niemożliwe – to byłoby jak ręką odjął. Bo w kapitalizmie i demokracji takich kretynizmów nie ma. No i doczekaliśmy się wolności oraz marchewek jako unijnych owoców, ale zostawmy Brukselę w spokoju.

Wspominam o tym wszystkim, bo moja osoba trafiła w objęcia banku, co to o nią, o tę osobę znaczy, dba. Oj, jak bardzo dba. Prędzej w Biedronce kilo kokainy kupię, niż zrobię przelew w Santanderze. To znaczy, zrobię, ale dla mojego dobra okazuje się, że naraz przelać mogę nie za dużo, odrobinę tylko. Bo jeszcze utracjuszem zostanę. Mogę też robić przelewy zaufane, takie bez konieczności ich potwierdzania, do kasyna czy do kochanki, ale nie do urzędu skarbowego. Swoją drogą świadczyć to może o niezłym rozeznaniu Hiszpanów darzących większym zaufaniem dom publiczny niż urząd skarbowy. Ale rozeznanie mieć muszą, w końcu ich prezesem był obecny premier.

Ponieważ bank poprzedni mnie na takie luksusy jak przelewy mojej własnej forsy bez ograniczeń oraz opłacanie podatków jednorazowo pozwalał, to zadzwoniłem na infolinię. Rozmów odbyłem kilka, wszyscy byli mili i nieodmiennie trwali na stanowisku, że nazwisko Mazurek się nie odmienia. I głusi byli na mą mowę, wszak Santander wszystko robi, żeby moje życie bezpieczniejszym uczynić. Z ich żelaznego uścisku życzliwości wyrwać się niepodobna, nie da się ich przekonać, że chciałbym zabawić trochę w świecie, w którym bank pozwala obracać kasą na lewo i prawo, wedle uznania. W końcu jestem coraz bardziej pełnoletni, a wciąż jeszcze nieubezwłasnowolniony, i wbiwszy się w ten krótki czas między dorosłością a demencją, pożyć chciałem. Co to, to nie, takiej funkcjonalności nie mamy.

Otóż to, funkcjonalność. Nie mamy pańskiej funkcjonalności i co nam pan zrobisz? Ba, nie mamy jej nie tylko w banku, ale i szerzej, gdzie się pan nie spojrzysz, tam funkcjonalności nie uświadczysz. Szpitale, widzi pan, przychodnie, inne takie, one też dla pana są, w końcu pan na to płaci, tylko takie to wszystko jakby wirtualne. Bo jest, ale jak coś boli, to i tak idziemy prywatnie, bo czekać kilka kwartałów albo i lat na specjalistę to marny pomysł. Po prostu, jak wmawia Rosjanom premier Miedwiediew, a co znakomicie oddał arcyzdolny kabareciarz Siemion Sliepakow, sukcesy są, tylko pieniędzy brak. U nas, w państwie, jak w Santanderze, wszystko dla ciebie obywatelu mamy, tylko funkcjonalności niet.

Nauczyliśmy się więc bez niej żyć, jakoś nas to nie uwiera. Kiedyś spytałem, głupio, to prawda, ale spytałem, przyjaciela w Moskwie, czemu tu przy wyjściu z metra jest sześcioro drzwi, ale tylko jedne otwarte. Roześmiał się. Dziś odpowiedzieć mógłby mi prosto: drzwi, Mazurek, chcecie? To macie, proszę bardzo. Sześć sztuk, mało wam? Mamy więc drzwi, tylko funkcjonalności otwierania u niektórych nie ma, ale o to nie prosiliście.

I cóż na takie dictum powiedzieć można? Że owszem, może bank z funkcjonalnością nawet znajdę, jakby ktoś o takim wiedział, to proszę głośno krzyczeć, ale państwo wciąż z tektury mieć będę? A o tym, jak niebezpieczne bywają kartony, przekonała się już Hanka Mostowiak. Proszę więc na siebie uważać, zdrowia życzę. I funkcjonalności naszej powszedniej, amen.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Otóż sprzedali mnie jak kota w worku. Dobrze piszę, nie ja kota kupiłem, tylko ja w roli kota wystąpiłem. Ot, bank, którego byłem klientem, został kupiony przez bank inny i moje konto powędrowało do Hiszpanii. Mogliby choć pomarańcze na święta w paczce podesłać, ale nie. No, może jeszcze zdążą, chociaż się nie łudzę, poczta i tak dostarczyłaby je na Wielkanoc.

Dawno temu, za komuny, wyliczaliśmy wszystkie absurdy gospodarcze i chore przepisy, śmiejąc się przez łzy z taką oto tęsknotą, że gdyby nam przyszło żyć w ustroju normalnym – co niestety niemożliwe – to byłoby jak ręką odjął. Bo w kapitalizmie i demokracji takich kretynizmów nie ma. No i doczekaliśmy się wolności oraz marchewek jako unijnych owoców, ale zostawmy Brukselę w spokoju.

1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Chwila przerwy od rozpadającego się świata