Coraz więcej punktów gastronomicznych oraz sklepów w Polsce, głównie z tzw. zdrową żywnością, reklamuje się daniami i produktami „bez glutenu". A banery z ogłoszeniami typu: „Chleb bez mąki" przestają dziwić, szczególnie w dużych miastach. Czyżby naszego kraju dotknęła jakaś tajemnicza epidemia celiakii?
Tak rok temu dziwił się publicysta „Polityki". Czy od tamtej pory coś się zmieniło? Owszem, jest jeszcze gorzej, bezglutenowi samozwańcy szaleją, mimo że na celiakię cierpi zaledwie około jednego procentu każdej populacji, w której prowadzone są tego rodzaju statystyki. Wprawdzie lżejsze postacie glutenowych alergii mogą dotyczyć do 10 proc. ludzi, spośród których większość nie zdaje sobie z tego sprawy, nie została o tym fakcie fizjologicznym powiadomiona prze lekarza, a jednak bezglutenowe produkty spożywcze robią zawrotną karierę, co oznacza, że sięgają po nie ludzie, którzy nie mają po temu żadnego powodu. A co to oznacza, niech każdy dośpiewa sobie sam, w tym miejscu użycie słowa na „g" aż się prosi. Zwłaszcza wśród wykształconych mieszkańców dużych miast dużo jest tych na „g", którzy na hasło „zdrowe jedzenie" doznają ... mniejsza o to, czego doznają, to ich prywatna sprawa.
Wszystkiemu winni dziennikarze
Amerykański tygodnik „Time" uznał dietę bezglutenową za jeden z dziesięciu najpopularniejszych trendów w stylu życia i współczesnej gastronomii. A zaczęło się wszystko wcale nie tak dawno, bo w 2011 roku, od artykułu australijskiego naukowca Petera Gibsona, w którym stwierdził, że gluten wywołuje niekorzystne objawy także u ludzi niecierpiących na celiakię, to znaczy bóle głowy, zmęczenie, bezsenność, u chorych zaś – same okropności: wzdęcia, niestrawność, zgagę, bóle stawów, mięśni, znużenie, senność, otępienie (litości!). Wniosek płynący z tych badań był oczywisty: To nie stres, siedzący tryb życia, ślęczenie przed telewizorem, komputerem, grą wideo, to nie nadmiar tłuszczu, cukru, alkoholu, to nie nikotyna i zwiazki smoliste z papierosów wywołują złe samopoczucie, ale gluten, a więc apage, Glutenas, bądź potępiony, wyklęty i wygnany. Z tym jednak, że nigdy by do tej banicji nie doszło, gdyby Szatan i nie natchnął redaktorów pism kolorowych i czarno-białych pomysłem ogłoszenia światu złej nowiny. Gibson nazwał te cierpienia „non-celiac gluten sensitivity", redaktorzy uprościli to i ukuli termin „nietolerancja glutenu".
Celebryci znani z tego, że są znani, chcąc być znani, a nie mając do tego wystarczającej legitymacji, czepnęli się glutenu jak pijany płota, na wyścigi zaczęli przyznawać się do „non-celiac gluten sensitivity", przechodzić na dietę bezglutenową i „w rezultacie" zaczęli szczupleć, pięknieć, młodnieć, jeśli nawet nie z dnia na dzień, to z tygodnia na tydzień, w rytmie ukazywania się kolejnych numerów pism prezentujących ich powłokę cielesną i zaplecze duchowe.
Na przykład, Victoria Beckham gorąco oręduje przeciwko glutenowi. Tomasz Karolak ogłosił na łamach „Flesza": „Jestem na diecie bezglutenowej. Nie jem pszenicy, a w moim jadłospisie jest bardzo dużo warzyw, których kiedyś nie lubiłem" – czytający i oglądający obrazki wstrzymali oddech. Podobnie było po wyznaniu Novaka Djokovicia, który też gra. „Zdrowe jedzenie jest twoim lekarstwem profilaktycznym. Niezdrowe jedzenie jest przyczyną twoich chorób. Jeśli chcesz być zdrowy, zacznij o siebie dbać" – wskazuje drogę życia Beata Pawlikowska, która – jak powszechnie wiadomo – ma takie doświadczenie i wiedzę z zakresu biologii, fizjologii, biochemii, dietetyki, że wprost trudno o większą. – To, co jemy, ma ogromny wpływ na nasze zdrowie. Nie przekonują mnie jednak plotki, reklamy i diety cud. Wybieram naukowo potwierdzone fakty – przemawia z mocą Maciej Miecznikowski, mając na myśli naukowo potwierdzoną konieczność diety bezglutenowej. Trzymajmy się więc naukowych faktów, a te są następujące: