Jan Maciejewski: Jan Paweł II jeszcze nie stał się dla nas świętym

Ze świętością jest podobnie jak z innymi ważnymi sprawami. Łatwiej jest mówić, czym ona nie jest, niż na czym naprawdę polega. Zwłaszcza łatwo jest robić to w Polsce, na przykładzie naszego najpopularniejszego świętego. Świętość Karola Wojtyły jest odwrotnością wszystkiego, co za nią uważamy.

Publikacja: 02.11.2018 17:00

Jan Maciejewski: Jan Paweł II jeszcze nie stał się dla nas świętym

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

W czasie ostatniej z papieskich pielgrzymek do Polski tłumowi zgromadzonemu na mszy św. odprawianej przez Jana Pawła II zrobiono, jednocześnie przez pięć różnych aparatów fotograficznych, zdjęcie. Rodzinne zdjęcie Polaków z papieżem. Każdy, kto był na tamtej mszy może się na nim odnaleźć, potrzebna jest tylko lupa i trochę cierpliwości. Spośród wszystkich festyniarskich inicjatyw, które za każdym razem towarzyszyły podróżom papieża do ojczyzny, ten najlepiej oddaje ich klimat. Atmosferę upajania się skalą, tłumu dławiącego wspólnotę, sentymentu wypierającego przeżycie.

Atmosferę, która w jeszcze bardziej groteskowej formie wróciła przy okazji kanonizacji Karola Wojtyły. „Pierwszej i jedynej takiej kanonizacji", jak informowały tamtego dnia serwisy informacyjne. Z nieukrywaną dumą wyliczano, że mszę kanonizacyjną odprawiało kilkuset księży, kilkudziesięciu biskupów i kardynałów, a nawet dwóch papieży. Nie tylko wiernych i księży, ale nawet papieży musiało być wtedy najwięcej. W tę niedzielę w Rzymie statystyczny sukces zastępował rzeczywistą chwałę. Nie zostawiał dla niej miejsca.

Bo przecież tym właśnie była i jest dla nas ta świętość. Wspólnym, narodowym osiągnięciem. Celebracją sukcesu, o który otarła się jakoś większość z nas. Choćby i w sposób tak mikroskopijny i niezauważalny, jak sylwetka uwieczniona na „rodzinnym zdjęciu Polaków z papieżem". Sukcesu tym większego, im szybciej i w bardziej spektakularny sposób osiągniętego. Dlatego z taką niecierpliwością śledziliśmy cały proces kanonizacyjny, informacje o jego postępach były aż tak wyczekiwane i rozchwytywane. Pośrednictwo świętego, jego wstawianie się u Boga za nami okazało się mniej ekscytującym doświadczeniem niż kibicowanie mu w walce o tytuł świętego. Chodziło o to, żeby jeszcze raz poczuć się dumnym z jego zwycięstwa. Jeszcze bardziej go od siebie oddalić.

Jak to oddalić? Przecież nie było w historii Kościoła równie swojskiego świętego – papieża, który pozostał człowiekiem, jak informował tytuł jednego z filmów (bo jak wiadomo wszyscy pozostali papieże z chwilą wyboru zamieniali się w androidy). Jedynego takiego następcy św. Piotra, który pływał kajakiem, jeździł na nartach i kibicował Cracovii. Swojego człowieka. Tyle tylko, że w wyznaniu wiary Kościoła jest mowa o obcowaniu świętych, a nie uczuciu sympatii. W łacińskim tekście wyraz „sanctorum" (świętych) odnosi się przede wszystkim nie tyle do osób, ile do darów świętych. Do tego, co Kościół przez nich otrzymał, przez co są w nim obecni. Nie tego, co należy tylko do nich – osobowości. Ale tego, co wspólne – łaski.

Procesy kanonizacyjne rozpoczynały się w przeszłości dopiero kilkadziesiąt lat po śmierci kandydatów na ołtarze, żeby oczyścić ich świętość z ziemskiego sentymentalizmu. Żeby stała się ona darem dla nas, a nie nagrodą za osiągnięcia dla nich. I to dlatego hagiografie, żywoty świętych są najczęściej tak trudną i mało porywającą lekturą. Bo też nie po to zostały napisane, żeby porywać realizmem opowiadanych historii. Realne ma być to, co dzieje się z nami po ich lekturze. Świętość jest działaniem, nie opowieścią. Nie ma wciągać, tylko zmieniać.

Jan Paweł II jest rozdziałem w naszej historii, nazwą setek instytucji, filozofem, politykiem, pogromcą komunizmu, patronem demokracji. Osobowością, w pełnym dumy i znaczenia sensie tego słowa. Ale nie stał się jeszcze dla nas świętym. Za dużo w historii o nim pychy i sentymentu. Za dużo jest jego, a za mało tego, co dzięki niemu dostaliśmy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W czasie ostatniej z papieskich pielgrzymek do Polski tłumowi zgromadzonemu na mszy św. odprawianej przez Jana Pawła II zrobiono, jednocześnie przez pięć różnych aparatów fotograficznych, zdjęcie. Rodzinne zdjęcie Polaków z papieżem. Każdy, kto był na tamtej mszy może się na nim odnaleźć, potrzebna jest tylko lupa i trochę cierpliwości. Spośród wszystkich festyniarskich inicjatyw, które za każdym razem towarzyszyły podróżom papieża do ojczyzny, ten najlepiej oddaje ich klimat. Atmosferę upajania się skalą, tłumu dławiącego wspólnotę, sentymentu wypierającego przeżycie.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Chwila przerwy od rozpadającego się świata