Obchody gloryfikujące powstania mają wydźwięk jednoznaczny i wynika z nich jedno: moralne zwycięstwo oporu. Ja akurat jestem za takim obrazem, za takim podsumowaniem powstań, ale czy organizatorzy mają w pamięci fakty, które mówią o oknach zamykanych w kamienicach warszawskich przed listopadowymi powstańcami? O dowódcach tłumiących młodzieńczy zapał spiskowców? O podziałach w kwestii sensu i idei powstań?
Nasza wewnętrzna niepodległość to nie jest bajka o dobrych rycerzach, którzy zwyciężyli zło. To jest nieustanne wewnętrzne rozdarcie. To nie tylko walka z zaborcą. To także dramaty powstańczej młodzieży wobec niejasnych działań powstańczych władz. To też samotność wobec dużej części społeczeństwa, która wolała życie podlegle, ale w miarę bezpieczne. Trudno nie widzieć w tym podobieństwa do naszej dzisiejszej sytuacji.
Bardzo różnie pojmujemy niepodległość. Dla wielu z nas to tylko słowo, za którym kryje się niewiele oprócz patriotycznych pieśni. Dla innych niepodległa to tylko Polska całkiem samodzielna. Dla wielu to Polska osadzona w demokratycznym prawie europejskim. Nic nowego. Nowe są tylko zagrożenia, przed którymi stoimy, nowa jest tylko nasza świadomość i jej zasięg. Dziś przeciętny odbiorca mediów wie o świecie więcej niż dawniejsze autorytety. Ta wiedza jest powierzchowna, ale jednak błyskawiczna. Ta wiedza jest też błyskawicznie komentowana i sterowana przez ideologiczne media. Mało jest miejsca na własną refleksję.
Spróbuję określić moją niepodległą Polskę. To taka, w której ja, obywatelka, czuję się bezpiecznie na tyle, na ile może tak się czuć współczesny Europejczyk. Do tego są mi potrzebne struktury państwa, które chronią mnie jako obywatela, a nie żadną ideologię czy poprawność polityczną. Chodzi więc nie tylko o górnolotną niepodległość, ale i o zwykłą kulturę tych struktur. Chodzi o etykę prawną i zawodową.
Przez kilka ostatnich lat ocierałam się o te struktury w czasie procesu, jaki wytoczyłam stacji TVN. Zaczęłam go w czasie rządów PO, a skończyłam za PiS. Mimo moralnego zwycięstwa w tym procesie dziś mogę powiedzieć wyraźnie: żaden z wyroków, ani w pierwszej, ani w drugiej instancji, ani w Sądzie Najwyższym, ani potem w sadzie apelacyjnym, nie był jednoznaczny prawnie. Wszystkie, i te przyjazne, i te wrogie, opierały się na przesłankach ideologicznych. Jedne potwierdzały moją „homofobię", drugie moje liberalne poglądy.