Andrew Smith. Księżycowy pył czyli lądowanie Apollo 11 na Księżycu faktycznie zostało wyreżyserowane

Amerykańscy astronauci rzeczywiście polecieli na Księżyc z tajną misją wojskową, ale zabiło ich promieniowanie, co NASA dokładnie przewidziała. I podstawiła dublerów.

Aktualizacja: 20.07.2019 06:47 Publikacja: 19.07.2019 00:01

Andrew Smith. Księżycowy pył czyli lądowanie Apollo 11 na Księżycu faktycznie zostało wyreżyserowane

Foto: NASA

Czytaj także:

Ojcem chrzestnym wyznawców teorii spiskowych był stary wyga Bill Kaysing, który w latach sześćdziesiątych przez siedem lat pracował w firmie Rocketdyne, zleceniobiorcy NASA, i pewnego razu pozwał za zniesławienie byłego astronautę, dowódcę holownika Jima Lovella z Apollo 13 za nazwanie jego pomysłów „wariackimi". Stanowisko Kaysinga przypomina to sugerowane w niesławnym filmie science fiction „Koziorożec Jeden" z 1978 roku z udziałem Elliotta Goulda i – niech żyją teorie spiskowe! – O. J. Simpsona: agencja kosmiczna miałaby spanikować, kiedy Kennedy wyznaczył termin na koniec dekady, dlatego równolegle z właściwym programem Apollo uruchomiła Projekt Symulacji Apollo.

Ten scenariusz rozwinęło później dwoje Brytyjczyków, David Percy i Mary Bennett, w książce pod tytułem „Dark Moon" (Mroczny Księżyc). Według nich amerykańscy astronauci rzeczywiście polecieli na Księżyc z tajną misją wojskową, ale zabiło ich promieniowanie, co NASA dokładnie przewidziała. Dlatego ci, których znamy, to figuranci. Aktorzy. Oszuści. To świetna historia. Pełny opis moich prób spotkania z Davidem Percym, który obecnie mieszka we Francji, czytałoby się jak fragment powieści Grahama Greene'a. Ostatecznie wszystko ginie we mgle podejrzliwych pytań, kontroli tożsamości i potajemnych obietnic wycofywanych w ostatniej chwili. W końcu dostałem od nich tylko oświadczenie potwierdzające to, co już wiedziałem o nich samych i ich przekonaniach.

Najwspanialszy tydzień w historii

Film Barta Sibrela nosi tytuł „A Funny Thing Happened on the Way to the Moon" i rzekomo zawiera zaginione nagranie przedstawiające załogę Apollo 11 przygotowującą się do transmisji telewizyjnej, którą NASA sprzedawała jako „odbywającą się w drodze na Księżyc", tutaj natomiast widać, że to nieprawda. Teza jest taka, że ten „nieznany dotąd materiał przesłany na Ziemię" pokazuje, jak astronauci aranżują iluzję przestrzeni kosmicznej między Ziemią a Księżycem, cały czas krążąc po orbicie ziemskiej. Kiedy rozstałem się w Houston z Johnem Youngiem, odszukałem numer telefonu Sibrela i zostawiłem mu wiadomość na automatycznej sekretarce, ale nie dostałem odpowiedzi. Potem pewnego dnia kopia filmu, w formacie europejskim, tajemniczo wylądowała przed moimi drzwiami. Lord teorii spiskowych w końcu wyszedł z cienia.

Część filmu jest całkiem sprytna, nawet jeśli sztampowa. Narratorką jest Angielka, która głos ma irytująco podobny do Margaret Thatcher. Opowieść rozpoczyna się od gradu cytatów z Biblii i przykładów ludzkiej dumy i buty, których kulminacją są słowa podnieconego Nixona witającego załogę Apollo 11 na pokładzie lotniskowca „Hornet", że to „najwspanialszy tydzień w historii od czasu stworzenia świata" – słowa te tak zdenerwowały kumpla prezydenta kaznodzieję Billy'ego Grahama, że wyrzucił z siebie całą listę wspanialszych tygodni, z pierwszym Bożym Narodzeniem na czele.

Następnie trochę zabawnych scenek z wybuchającymi rakietami, zmontowanych do akompaniamentu pogodnej wersji „Destination Moon" (Kierunek Księżyc) w wykonaniu Diny Washington, gdzie każdy instrumentalny akcent podkreśla kolejną eksplozję. Później mamy słynny materiał ze startu Apollo 11, przeplatany obrazami przeciąganych w błocie żołnierzy w Wietnamie, cierpiących Biafrańczyków, maszerującego Martina Luthera Kinga, bitych studentów, buddyjskiego mnicha podpalającego się w geście protestu przeciwko wojnie.

Wreszcie argumenty: najpierw teza, że aby zabezpieczyć astronautów przed rzekomo zabójczym promieniowaniem pasa radiacyjnego Van Allena, który chroni Ziemię przed Słońcem i – jak się obecnie uważa – był dla ewolucji rozumnego życia równie ważny jak woda, statek potrzebowałby osłony z litego ołowiu. Narratorka zwraca naszą uwagę na domniemane anomalie oświetlenia na fotografiach z Księżyca, sugerując, że źródłem światła było coś innego niż Słońce, a także na brak wypalonego krateru pod modułem księżycowym, potem zaś nagranie astronautów chodzących po powierzchni zostaje przyśpieszone, tak by charakterystyczne susy wyglądały jak zwykły trucht.

Następnie oglądamy „zaginione nagranie", na którym Armstrong, Aldrin i Collins ze śmiechem przygotowują ujęcie z okna modułu dowodzenia. Jest w tym coś upiornego i niepokojącego, ale nie ze względu na to, co robią – poruszające jest to, że wydają się spokojni i odprężeni, jakby wyszli ze swej roli. Później następuje barokowe wezwanie do broni – apel do „prawdziwych patriotów Ameryki", żeby „powstali i wyzwolili jej obywateli" od grzesznego, toczonego gangreną rządu federalnego, na końcu zaś zostajemy z cytatami z George'a Orwella („Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość") i Szekspira („Prawda wyjdzie na jaw") oraz widokiem Jackie Kennedy pełznącej po cadillacu, którego tapicerkę ochlapał mózg jej męża.

Drut we fladze

Sibrel okazuje się niepokojąco bystry i elokwentny. W bardzo wyważonych słowach namawia mnie, żebym zwrócił uwagę przede wszystkim na to, jak trzeźwo przedstawia swoje stanowisko, a nie na to, jakie ono jest szalone, oraz słusznie stwierdza, że sfingowane lądowanie Apollo miałoby większe znaczenie historyczne niż autentyczne.

– Skoro tak – mówi – to prawda wciąż nie wyszła na jaw, ludzkość ograbiono z tego doniosłego wydarzenia, a najwięksi bohaterowie naszego narodu to kłamcy. Byliśmy dumni i dziecinni, nie chcieliśmy przyznać, że nie damy rady.

Odpowiadam, że program Apollo pewnie był dumny i dziecinny, jakkolwiek na niego patrzeć, a potem kolejno przerabiamy wszystkie argumenty: flagę, która wygląda, jakby powiewała na wietrze, choć na Księżycu nie ma wiatru, brak technologicznej ciągłości („gdybyśmy trzydzieści trzy lata temu wylądowali na Księżycu, to do tej pory na pewno mielibyśmy już tam bazy"), rzekomo niespójne cienie rzucane przez kamienie oraz brak gwiazd na fotografiach.

Wszystko to ma proste wytłumaczenie: drut we fladze, polityka, odbicie promieni słonecznych od Ziemi, odmienne warunki oświetleniowe na stosunkowo małym ciele niebieskim pozbawionym atmosfery – ale gdy tylko upada jeden argument, Sibrel, jak każdy zwolennik teorii spiskowych, przeskakuje na następny niczym drwal ujeżdżający kłody na rzece. W każdym razie dopóki ktoś wiarygodnie nie wyjaśni, dlaczego pokonani Sowieci mieliby przez kolejne trzy i pół dekady nie zdradzać brudnego sekretu Ameryki, tego typu czepialstwo i tak jest bezwartościowe. Słuchając, jak Sibrel wyjaśnia tę geopolityczną zagwozdkę, w pewnym momencie już wcale bym się nie zdziwił, gdyby skądś nagle wyskoczył Keanu Reeves w długiej czarnej szacie, ponieważ obcuję teraz z teorią wielkiego globalnego spisku, przy której „Matrix" jest jak powieść Jane Austen.

Tajne przesłanie Kubricka

Przez całą rozmowę usiłuję ocenić, czy Sibrel naprawdę wierzy w to, co mówi, ale nie da się tego stwierdzić. Jestem tylko pewien, że chce w to wierzyć, tak jak Plant wierzy w bluesa, Bean w sztukę, Schmitt w kapitalizm, Young w postęp, Dotty w Boga, ja w Dotty, a Ed w swoich jasnowidzów. Może ostatecznie argumenty wcale nie mają takiego znaczenia, jak nam się wydaje – tak naprawdę liczy się historia. A gdy wydaje mi się, że ta historia w specyficznym wydaniu Sibrela nie może już być lepsza, okazuje się, że owszem. Mężczyzna właśnie mówi o tym, że czasem rzeczy stają się tak bardzo znajome, że patrzymy przez nie, wcale ich nie zauważając, po czym nagle stwierdza:

– I jak zasugerował Kubrick w swoim ostatnim filmie, kiedy tak się dzieje, mamy „oczy szeroko zamknięte". (...) Warto zastanowić się nad tym – mówi niskim głosem Sibrel – że choć Kubrick zmarł, zanim film wszedł do kin, w kontrakcie zadbał o to, żeby premiera odbyła się określonego dnia... Wie pan, co to była za data?

– Proszę mnie zaskoczyć.

– Trzydziesta rocznica pierwszego lotu na Księżyc.

O dziwo, okazuje się to prawdą.

Książka Andrew Smitha „Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię", w przekładzie Rafała Lisowskiego, ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne. Tytuł i śródtytuły od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Czytaj także:

Ojcem chrzestnym wyznawców teorii spiskowych był stary wyga Bill Kaysing, który w latach sześćdziesiątych przez siedem lat pracował w firmie Rocketdyne, zleceniobiorcy NASA, i pewnego razu pozwał za zniesławienie byłego astronautę, dowódcę holownika Jima Lovella z Apollo 13 za nazwanie jego pomysłów „wariackimi". Stanowisko Kaysinga przypomina to sugerowane w niesławnym filmie science fiction „Koziorożec Jeden" z 1978 roku z udziałem Elliotta Goulda i – niech żyją teorie spiskowe! – O. J. Simpsona: agencja kosmiczna miałaby spanikować, kiedy Kennedy wyznaczył termin na koniec dekady, dlatego równolegle z właściwym programem Apollo uruchomiła Projekt Symulacji Apollo.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów