Badacze ukuli pojęcie antropocenu; w encyklice „Laudato Si" przeczytamy o modelu despotycznego antropocentryzmu. To, co w pierwszej kolejności łączy świat nauki i Kościół, to wskazanie winnego zmian klimatycznych – to zaborczy człowiek epoki przemysłowej.

Świecka odpowiedź na widmo katastrofy ekologicznej naraża nas jednak na powtórzenie „grzechu pierworodnego" okresu forsownej industrializacji. Tak jak w przeszłości człowiek pełen pychy niszczył środowisko, tak dzisiaj ten sam człowiek pełen tej samej pychy chce to samo środowisko samodzielnie uzdrowić. Skrajnym przykładem tego podejścia są pomysły na manipulowanie klimatem za sprawą geoinżynierii – stara faustowska gigantomania z przeciwnym tylko wektorem.

Lektura tekstów źródłowych zamieszczonych w „Kronosie", a przede wszystkim eseju Rafała Tichego pokazuje, że inspiracji dla zielonego katolicyzmu warto szukać właśnie u XIII-wiecznych franciszkanów. Zamiast narcystycznego skupienia na człowieku – koncentracja na krzyżu Chrystusa; zamiast ucieczki od bólu – akceptacja cierpienia i gotowość wyprowadzania z niego dobra; prymat ducha nad materią. Degrowth, zero waste, recykling, ograniczenie konsumpcji – przy odrzuceniu myślenia religijnego przekonującego, że droga do zbawienia wiedzie przez ubóstwo – to tylko ćwierćśrodki. Prawdziwa ekologia musi być teocentryczna. Zdjęcie humusu z filtrem na Instagramie to za mało.