Złote wino z Góry Athos

Firma Tsantali jest jedynym producentem wina na Półwyspie Bałkańskim. Ziemię dzierżawi od rosyjskiej cerkwi. – Jeśli postanowimy zasadzić tu choćby nowy krzew, wszystko musimy załatwiać w... Moskwie – opowiada Perykles Dracos, jeden z szefów wytwórni.

Publikacja: 02.06.2017 18:00

Na przepiękny półwysep od ponad tysiąca lat przybywają mnisi. Wino robili zawsze, ale byle jakie prz

Na przepiękny półwysep od ponad tysiąca lat przybywają mnisi. Wino robili zawsze, ale byle jakie przestało być dopiero niedawno.

Foto: shutterstock

Macedonia, zwłaszcza jej środkowa część, należy do spokojniejszych i bogatszych regionów Grecji. Nie wstrząsają nią tak gwałtowne demonstracje, do jakich dochodzi w Attyce, gdzie leżą Ateny, ani na Peloponezie. Sołuń (Saloniki) to dla wielu prawdziwa stolica Bałkanów i – przez swój wielki port – okno na świat dla wielu państw regionu. Leżący poniżej miasta Półwysep Chalcydycki, czyli Chalkidiki, jest naturalnym punktem docelowym wielu urlopowiczów, a nawet miejscem stałego pobytu ludzi z północnej i zachodniej Europy, niekoniecznie w wieku emerytalnym. Ostatnio również wielkiej liczby Rosjan. Z kolei leżący bardziej na wschód i zasiedlony od tysiąca lat przez mnichów półwysep Athos także przyciąga rzesze turystów, choć wstęp jest tam mocno limitowany i nie dla wszystkich możliwy.

Wariat?

Kilka lat temu, w styczniu 2011 r., zaprzysiężono nowego burmistrza Sołunia, drugiego co do wielkości miasta Hellady i stolicy greckiej Macedonii. Został nim wiekowy, słynny i kontrowersyjny Jannis Boutaris z nestorskiego rodu greckich winiarzy – jednego z największych producentów win w Grecji. To chyba najwyższy urząd w Europie, jaki sprawuje ciągle urzędujący winiarz, choć wiele obowiązków w winiarni przejął już jego syn. Niemniej sam fakt takiego wyboru to wielka promocja miejscowych win. Ale ich ceny nawet na miejscu odstraszają. Mam zwyczaj zaglądania w każdym odwiedzanym regionie do supermarketów, by zobaczyć, co piją na co dzień miejscowi. Tymczasem ceny win w sołuńskim dużym sklepie są wyższe niż u nas czy w Niemczech. Cena najtańszego zaczyna się od około 4 euro (w promocji!). U naszych zachodnich sąsiadów – od poniżej 2 euro (bez promocji).

Jednak greckie ceny nie są dla miejscowych, tylko dla turystów, bo nikt nie wyda tylu pieniędzy na flaszkę do obiadu. Prawie każdy miastowy Grek ma swego „chłopa", u którego za drobną opłatą „tankuje" do baniaka wina do woli na swoje własne potrzeby, oczywiście poza oficjalnym obiegiem fiskalnym.

Mój wieloletni znajomy, grecki dziennikarz winiarski, opowiadał mi niedawno, że teraz właśnie będzie przechodził na emeryturę, którą wyliczono mu na 700 euro miesięcznie: – I co ja z tym zrobię, kiedy za kawalerkę w Atenach muszę dać co najmniej 400 euro? Będę jadł oliwki i kozi ser na starość.

Oczywiście, także w Macedonii kryzys widać na każdym miejscu. Kikuty niedokończonych inwestycji straszą w każdym zakątku miasta, podobnie jak – co jest grecką specyfiką – dziwne, odrapane apartamentowce, nowe, ale niedokończone, i które niedokończonymi pozostaną. Za takie bloki nieoddane do użytku inwestor nie płaci podatku, ale lokale mieszkańcom sprzedać może.

Jannis Boutaris zasłynął przed laty kłótnią ze swym bratem Kostasem. W jej efekcie opuścił rodzinną firmę, ale – co wywołało szok – nie chciał swoich udziałów w drugiej co do wielkości greckiej winiarni, założonej jeszcze w XIX wieku w czasach tureckich. W wyniku podziału zabrał tylko swoją część winnic, machnąwszy ręką na resztę firmy. I było to chyba najgenialniejsze i najbardziej dalekowzroczne jego posunięcie. Dziś firma Boutari ma spore kłopoty ze skupem winogron od drobnych dostawców i ich jakością. Wytwórnia Jannisa, Kir-Yanni, kwitnie. Rzecz jasna skala jej produkcji jest nieporównywalna z dawną rodzinną wytwórnią, ale jakość też nie. Na korzyść Kir-Yanni, oczywiście.

Mimo to wielu sołunian i tak uznaje go za wariata. Co prawda miastem nie wstrząsają tak gigantyczne demonstracje jak Atenami, ale Jannis Boutaris, współzałożyciel kieszonkowej i pozaparlamentarnej liberalnej partii Darsi poglądy ma co najmniej kontrowersyjne, jeśli nie dziwne. Po objęciu urzędu zasłynął pomysłem budowy pomnika... Kemala Atatürka, tureckiego bohatera narodowego. Trudno to z czymś porównać, bo historia jest złożona i wydarzenia nie przystają do siebie, ale to mniej więcej tak, jakby prezydent Krakowa wystąpił dziś z pomysłem budowy w mieście pomnika np. Mikołaja Nowosilcowa czy Wandy Wasilewskiej, która tu się urodziła. Grecy przez cztery wieki zmagali się z turecką okupacją. Dlatego trudno porównać szok sołuńskiej ulicy do czegokolwiek innego.

Niemniej wśród wielu wykształconych Greków spotkałem się także z pozytywnymi opiniami o takim posunięciu. Największy turecki bohater narodowy urodził się właśnie w Sołuniu, jeszcze wtedy okupowanym. Budowa pomnika spotkałaby się prawdopodobnie z ogromnym napływem wycieczek znad Bosforu. A w czasach kryzysu nie jest to bez znaczenia.  Poza tym przełamałaby lody między Grecją i Turcją.

Ostatnio podobne kontrowersje wywołał jego - niemal już zrealizowany – pomysł budowy rezydencji we wsi Kuszewo w słowiańskiej Macedonii. Grecy nadal sprzeciwiają się nawet uznaniu nazwy tego niepodległego od 1991 r. państwa, naciskając na innych, by stosowali określenie Była Jugosłowiańska Republika Macedonii (Former Yugoslav Republic of Macedonia – FYRM). Dziś ta nazwa jest już stosowana przez nielicznych, ale jeszcze nie tak dawno nacjonalistyczne greckie bojówki regularnie demolowały siedziby i spuszczały łomot słowiańskim działaczom mniejszości macedońskiej działającej w greckiej części Macedonii. Państwo w ogóle nie uznaje takiej mniejszości. A wszystko przez spuściznę po wielkim Aleksandrze Macedońskim, którego Grecy uważają za jednego ze swych największych bohaterów narodowych, i nie chcą, by – broń Boże! – kojarzono go z Republiką Macedonii.

Jannis Boutaris dopiął jednak swego – z Kuszewa pochodziła jego matka, Fanny, która wywodziła się w ludu Wołochów, mniejszości zamieszkującej Republikę Macedonii. Wołosi to ludność różnego pochodzenia zasiedlająca tereny pogranicza albańsko-macedońsko-greckiego, która zachowała w mowie i piśmie elementy wschodnio-romańskie, a jej język zalicza się do rodziny romańskiej. Potomkowie Wołosów to także Rumuni i w konsekwencji Mołdawianie.

Wołosi, a właściwie określenie ich narodowości, najmocniej chyba zapisało się w winiarstwie. Prawdopodobnie to od niego wywodzi się nazwa jednej z najpopularniejszej odmian winogron na świecie – welschriesling, czyli czeskiego ryzlink vlašský, węgierskiego olaszrizling i włoskiego riesling italico, który nie ma nic wspólnego z niemieckim rieslingiem.

Przedrostka „walh" dawni Germanie używali zarówno w stosunku do obcych, z którymi nie mogli się porozumieć, jak i prawdopodobnie także dla odróżnienia szczepów winogron – riesling i „obcy" riesling. Kiedyś w Polsce słowo „Wołoch" i „Włoch" było synonimami używanymi zarówno w stosunku do Rumunów, jak i Mołdawian.

W każdym razie decyzja Boutarisa o budowie domu w Kuszewie wywołała ożywione dyskusje na forach internetowych w Republice Macedonii, ale zasadniczo została przyjęta raczej ciepło.

Państwo mnichów

Historia zna różne formy państw religijnych. W jerozolimskiej dzielnicy Mea Szearim ultraortodoksyjni Żydzi żyją według własnego prawa i nie uznają państwa Izrael, choć to ono zapewnia im ochronę. Z grubsza wiemy, jak funkcjonuje Watykan. Ale w taką historię, jaka zaistniała na przepięknym macedońskim półwyspie Athos, mało kto wierzy. Dopóki sam nie zobaczy.

Od wieków przybywają tu utytułowane głowy różnych państw: carowie, cesarze, królowie, a obecnie także prezydenci (Clinton, Obama, Putin). Kilka lat temu przyleciał tu na medytacje główny szef Coca-Coli z Atlanty. O zdjęciach stąd marzą tysiące zawodowych fotografów, bo na półwysep nie wolno wnosić aparatów fotograficznych (czasami zezwolenia dostają zawodowcy). Często więc koczują z teleskopami na okolicznych wzniesieniach, by coś „ustrzelić". Największym wyczynem jest zrobienie zdjęcia wschodzącego słońca nad Górą Athos.

Od ponad tysiąca lat na leżący nad Morzem Egejskim półwysep, który właściwie jest wschodnim cyplem Półwyspu Chalcydyckiego, zwany popularnie Górą Athos (od nazwy najwyższego wzniesienia), przybywają prawosławni mnisi z całego świata. Są też tacy, którzy twierdzą, że pierwsi eremici osiedlali się tutaj już w IV wieku, ale dowodów na to nie ma (choć wiadomo, że pierwsi chrześcijanie przybyli tu około II wieku). Podobnie jak na to, że w czasach największego rozkwitu żyło ich tu aż 70 tys. Bardziej wiarygodni są ci, którzy tę liczbę dzielą przez pół.

Mnisi przetrwali wszelkie możliwe krucjaty, wojny, próby nawróceń, panowania różnych bałkańskich władców, a nawet turecką dominację nad Grecją, choć z czasem musieli się coraz hojniej odpłacać sułtanom za swój spokój. Sytuacja ta jest o tyle niebywała, że choć Góra Athos leży w integralnym obszarze Grecji, jest to samodzielny, wydzielony, autonomiczny okręg i niemal nie obowiązuje tu greckie prawo, a jedynie boskie. Z państwowych urzędów działa tu tylko poczta grecka, a drogi są nieasfaltowane.

Granic półwyspu strzeże grecka armia i drogą lądową nie można tu nijak wjechać. Ja zostałem tu potajemnie przemycony... Od wieków mówi się tu wszystkimi możliwymi językami wspólnot prawosławnych, od gruzińskiego po serbski, rumuński, rosyjski, starocerkiewnosłowiański i oczywiście grecki. A nawet zapomnianym koine – najpopularniejszą formą greki z czasów Chrystusowych, kiedy niemal cały basen Morza Śródziemnego uznawał znajomość tego języka (nawet Rzymianie) za oznakę ogłady i solidnego wykształcenia.

Od tysiąca lat Kościół ortodoksyjny, podobnie jak zachodni, dzielił się na kolejne ryty. Mnisi wiedli wieczne spory między własnymi klasztorami. Pozostałością tego są setki starodawnych dokumentów, układów i porozumień dotyczących tego, co wolno poszczególnym monastyrom na półwyspie. Tu powstała pierwsza ławra, czyli rodzaj wspólnej władzy zwierzchniej, która regulowała bieżące spory. Do dziś niemal każdy z klasztorów odprawia msze po swojemu, często w innym języku.

Największym problemem mieszkańców zawsze było to, że w prawosławiu bardzo liczy się, którego władcy imię wymienia się podczas nabożeństwa. To jedna z większych, ziemskich nobilitacji. Różni ortodoksyjni możni próbowali nawet przekupywać mnichów, by właśnie ich wypominali. Był czas, że mogło się to skończyć źle. Na przełomie XIX i XX wieku Cerkiew rosyjska zaczęła wysyłać tu masowo swoich podopiecznych, by ilościowo zdominować Górę Athos i uczynić ją rosyjskojęzyczną. I pewnie tak by się stało, gdyż w pewnym momencie stanowili oni już połowę tutejszych mieszkańców. Planom przeszkodziła rewolucja bolszewicka, która doszczętnie i skutecznie rozbiła rosyjską cerkiew. Ale mnie udało się jeszcze pagawarit' niemnożka z 90-letnim popem pamiętającym tamte czasy.

Mnisi żyją na dwa sposoby. Samodzielnie w pustelniach, i wtedy sami muszą się o siebie zatroszczyć, uprawiać poletka i dbać o strawę, albo w monastyrach, w których jest ich około 20, gdzie wszyscy zgromadzeni pracują dla wspólnego dobra. Najpiękniejszą zasadą wszystkich mnichów jest to, że nigdy nie wolno im odmówić gościny podróżnemu, co z punktu widzenia turystów jest niepodważalną zaletą.

Chętni do odwiedzin muszą się zgłosić do granicznego, portowego miasteczka Uranopolis o 9.15 rano i złożyć podanie o wizę (lepiej uczynić to znacznie wcześniej). Jeśli ją dostaną, o godzinie 10 statek przewozi ich do portu Daphni, skąd mogą wyruszyć na spacer. Całość procederu nadzorują sami mnisi i... greckie służby specjalne. Kiedyś na Athos znaleziono ukrywającego się tu przez kilka lat przestępcę, były też plotki, że ukrywa się tu Wiktor Janukowycz.

Gdy ma się szczęście, można tu zostać do trzech dni i zamieszkać w samotni jednego z monastyrów za darmo, by uporządkować swoje myśli. Wtedy goście przyjmują takie same obowiązki jak mnisi. Modlą się (zwykle od 3 rano), jedzą i pracują razem z nimi.

Ale uwaga! Pojęcie równouprawnienia na Górze Athos nie istnieje. Od ponad tysiąca lat kobiety nie mają tu wstępu. W ogóle i bez wyjątków. Kontemplacja dotyczy tylko mężczyzn, a wiadomo od zarania dziejów, że niewiasta może w tym zacnym dziele przeszkodzić... Kobietom pozostaje wycieczka statkiem i obserwacja nieziemskiego piękna półwyspu z pokładu. Taki wycieczkowiec nie może się zbliżyć do brzegu na odległość mniejszą niż 500 metrów!

Nie mogą tu nawet przebywać żadne zwierzęta płci żeńskiej, zarówno wykorzystywane do pracy (najczęściej osiołki), jak i hodowli (np. kozy). Za to roi tu się od dzikiej zwierzyny, bo mnisi nigdy nie jedli mięsa – tylko ryby i warzywa. Zwierzaki muszą być jednak czujne, bo tuż pod granicznym murem roi się od myśliwych ze strzelbami, którzy tylko czekają, by jakiś szarak lub dzik wyszedł poza półwysep...

Przemyt przez furtkę

Wiekowy Evangelos Tsantalis, założyciel największej wytwórni win w Grecji – Tsantali – zaczął bywać na półwyspie w latach 70. ubiegłego wieku. Dziś można dojechać tu z Sołunia w dwie godziny i jeszcze zjeść solidny obiad po drodze. Wtedy nestor firmy musiał górskimi serpentynami poświęcić na to trzy razy więcej czasu. I jego celem nie do końca było wino. Jak wielu lubił tutejszy spokój i zadumę nad losem oraz życiem.

Mnisi wino robili tu zawsze, bo w prawosławiu eucharystię podaje się pod postacią chleba i wina. Było gorzej niż byle jakie i do tego robione nie wiadomo z czego. Ale w końcu Tsantalis się tym tematem zainteresował.

Zaczął zaprzyjaźnionych duchownych przekonywać co do wartości siedliska i wypróbowania czegoś nowego. A istotnie – potencjał winiarski półwyspu wydaje się imponujący. Wreszcie mu się udało, ale sprawa była trudna, bo duchowni nie są niezależni – mają swoje patriarchaty, które decydują całkowicie o ich losie. A on chciał wydzierżawić nieco ziemi akurat od... rosyjskiej cerkwi. Po tysiącu latach na Górze Athos powstało wtedy pierwsze komercyjne wino!

Gdy widzę równe rządki nowych greckich i międzynarodowych krzewów, pytam podchwytliwie Peryklesa Dracosa, jednego z szefów wytwórni z Tsantali: „Ile tego tutaj macie?". U mojego rozmówcy, z którym spędziłem kilka dni, nie widziałem wcześniej tak szczerego wybuchu śmiechu. – Ani centymetra! Nie wolno nam! Wszystko dzierżawimy. Nasza winiarnia jest malutka, chcemy nieco większej, bo teraz część owoców musimy wozić stąd do centrali w Ajos Pawlos pod Sołuniem. Ale jeśli postanowimy zasadzić tu choćby nowy krzew, wszystko musimy załatwiać w... Moskwie. Był tu Putin, ale nawet on nie mógł nam pomóc, choć Tsantali jest jedynym oficjalnym dostawcą greckiego wina na Kreml. A wiesz, jak działa biurokracja w Moskwie. Także w cerkwi. To może trwać latami – mówił już z mniejszym uśmiechem.

Firma Tsantali jest jedynym producentem wina na świętej Górze Athos. I jako jedyna ma prawo używać nazwy „Athos" na etykietach, choć nie jest to zastrzeżona apelacja. Główne wino nazywa się Metóxi „X", co oznacza „monastyr", a „x" pochodzi oczywiście od „extra", bo bez apelacji nie mogą użyć określenia „reserva". Pochodzi z winnic należących do monastyru św. Pantelejmona. Ale na Kreml trafiają głównie trzy inne wina z serii Kormilitsa, białe, czerwone oraz tzw. złote – Kormilitsa Gold, którego nazwa wywodzi się nie od koloru wina (jest czerwone), ale od złotej komnaty na Kremlu, gdzie zostało przedstawione. To absolutnie najlepsze wino greckie.

To właśnie Perykles był pomysłodawcą mojego przemytu na półwysep. W murze granicznym jest mała bramka, a sześć osób zajmujących się na stałe produkcją wina w Tsantali (w tym Perykles) ma stałe, roczne przepustki i klucze do furty. Warunek – muszą się wynieść przed zachodem słońca. W czasie zbiorów czasowe wizy dostaje jeszcze 30 osób, ale też muszą zniknąć przed zmierzchem. Oczywiście – wszyscy zatrudnieni to mężczyźni.

Dreszczyk emocji, ale nikt nas nie nakrył. Za furtą czekał już firmowy kierowca w jeepie i szybko ruszyliśmy w głąb lądu. Zatrzymaliśmy się w malutkim domku degustacyjnym w górach, gdzie przywitano nas kieliszkiem tsipouro (greckiej grappy) i kęsem koziego sera. Potem kilka godzin jazdy po winnicach i zwiedzanie tego, co ma być tą większą winiarnią, jeśli będzie zgoda moskiewskiej cerkwi i rosyjskiego monastyru. No i zniewalające piękno otoczenia...

Jeszcze jedna konstatacja. Dziś życie na półwyspie nieco się zmienia. Do języków, które można tu usłyszeć, dołączył angielski. Coraz więcej naukowców, lekarzy, a nawet specjalistów od sieci komputerowych odnajduje swoje powołanie, by pozostałą część życia spędzić właśnie tutaj, na odludziu. Na Athos działają komórki, a w wielu miejscach można bezprzewodowo połączyć się z internetem! Część z monastyrów dalej wiedzie ubogie, ascetyczne życie, ale kilka (zwłaszcza Watopedi) obraca ogromnymi pieniędzmi na nowojorskiej giełdzie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Macedonia, zwłaszcza jej środkowa część, należy do spokojniejszych i bogatszych regionów Grecji. Nie wstrząsają nią tak gwałtowne demonstracje, do jakich dochodzi w Attyce, gdzie leżą Ateny, ani na Peloponezie. Sołuń (Saloniki) to dla wielu prawdziwa stolica Bałkanów i – przez swój wielki port – okno na świat dla wielu państw regionu. Leżący poniżej miasta Półwysep Chalcydycki, czyli Chalkidiki, jest naturalnym punktem docelowym wielu urlopowiczów, a nawet miejscem stałego pobytu ludzi z północnej i zachodniej Europy, niekoniecznie w wieku emerytalnym. Ostatnio również wielkiej liczby Rosjan. Z kolei leżący bardziej na wschód i zasiedlony od tysiąca lat przez mnichów półwysep Athos także przyciąga rzesze turystów, choć wstęp jest tam mocno limitowany i nie dla wszystkich możliwy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia