Macedonia, zwłaszcza jej środkowa część, należy do spokojniejszych i bogatszych regionów Grecji. Nie wstrząsają nią tak gwałtowne demonstracje, do jakich dochodzi w Attyce, gdzie leżą Ateny, ani na Peloponezie. Sołuń (Saloniki) to dla wielu prawdziwa stolica Bałkanów i – przez swój wielki port – okno na świat dla wielu państw regionu. Leżący poniżej miasta Półwysep Chalcydycki, czyli Chalkidiki, jest naturalnym punktem docelowym wielu urlopowiczów, a nawet miejscem stałego pobytu ludzi z północnej i zachodniej Europy, niekoniecznie w wieku emerytalnym. Ostatnio również wielkiej liczby Rosjan. Z kolei leżący bardziej na wschód i zasiedlony od tysiąca lat przez mnichów półwysep Athos także przyciąga rzesze turystów, choć wstęp jest tam mocno limitowany i nie dla wszystkich możliwy.
Wariat?
Kilka lat temu, w styczniu 2011 r., zaprzysiężono nowego burmistrza Sołunia, drugiego co do wielkości miasta Hellady i stolicy greckiej Macedonii. Został nim wiekowy, słynny i kontrowersyjny Jannis Boutaris z nestorskiego rodu greckich winiarzy – jednego z największych producentów win w Grecji. To chyba najwyższy urząd w Europie, jaki sprawuje ciągle urzędujący winiarz, choć wiele obowiązków w winiarni przejął już jego syn. Niemniej sam fakt takiego wyboru to wielka promocja miejscowych win. Ale ich ceny nawet na miejscu odstraszają. Mam zwyczaj zaglądania w każdym odwiedzanym regionie do supermarketów, by zobaczyć, co piją na co dzień miejscowi. Tymczasem ceny win w sołuńskim dużym sklepie są wyższe niż u nas czy w Niemczech. Cena najtańszego zaczyna się od około 4 euro (w promocji!). U naszych zachodnich sąsiadów – od poniżej 2 euro (bez promocji).
Jednak greckie ceny nie są dla miejscowych, tylko dla turystów, bo nikt nie wyda tylu pieniędzy na flaszkę do obiadu. Prawie każdy miastowy Grek ma swego „chłopa", u którego za drobną opłatą „tankuje" do baniaka wina do woli na swoje własne potrzeby, oczywiście poza oficjalnym obiegiem fiskalnym.
Mój wieloletni znajomy, grecki dziennikarz winiarski, opowiadał mi niedawno, że teraz właśnie będzie przechodził na emeryturę, którą wyliczono mu na 700 euro miesięcznie: – I co ja z tym zrobię, kiedy za kawalerkę w Atenach muszę dać co najmniej 400 euro? Będę jadł oliwki i kozi ser na starość.
Oczywiście, także w Macedonii kryzys widać na każdym miejscu. Kikuty niedokończonych inwestycji straszą w każdym zakątku miasta, podobnie jak – co jest grecką specyfiką – dziwne, odrapane apartamentowce, nowe, ale niedokończone, i które niedokończonymi pozostaną. Za takie bloki nieoddane do użytku inwestor nie płaci podatku, ale lokale mieszkańcom sprzedać może.