Ks. Stryczek: Ewangelia uczy, jak się bogacić

Ks. Jacek WIOSNA Stryczek: W korporacji człowiek się boi, co z nim będzie, podporządkowuje się absurdalnym regułom, robi wszystko, byle zostać. I tak kształtują się tabuny tchórzy. Nigdzie nie ma ich tylu, co właśnie w korporacjach.

Aktualizacja: 01.05.2016 12:20 Publikacja: 28.04.2016 14:48

Ks. Stryczek: Ewangelia uczy, jak się bogacić

Foto: Fotorzepa/ Piotr Guzik

Rz: Jezus w Ewangelii mówi „błogosławieni ubodzy", a nie mówi „błogosławieni bogaci". Dlaczego?

(śmiech) To jednak rozmawiamy o tym. Tak między nami mówiąc, w Ewangelii jest mowa o „ubogich w duchu", a nie po prostu o ubogich. To jednak różnica. Bo Ewangelia nie promuje tego, że ktoś mało posiada, ona promuje to, że ktoś mało potrzebuje. Bogactwo występuje zaś nie tyle jako zagrożenie samo w sobie, ile jako przeciwstawione zainteresowaniu Panem Bogiem. Główną naszą troską ma być zbawienie, a nie posiadanie.

Jeśli się człowiek mało zajmuje pieniędzmi, to się raczej szybko nie dorobi...

...ale nie chodzi o to, by się nimi mało zajmować, ale o to, żeby postawić je na właściwym miejscu. Troska o nie może być naszym zadaniem. A pokazuje to przypowieść o talentach. Wbrew dość powszechnej interpretacji w niej wcale nie chodzi o jakieś uzdolnienia, ale o pieniądze. To ewidentne dla każdego, kto ją czyta. Talent to przecież jednostka monetarna. I w przypowieści tej jest jasno przekazane, że gospodarz oczekuje od swoich poddanych, którym ofiarował pewne środki, pełnego zaangażowania w ich pomnażanie. Oni jednak, pracując, mają mieć świadomość, że pomnażają je nie dla siebie, ale dla gospodarza. Jemu służą i On ostatecznie przejmie talenty, które oni pomnożyli, nagradzając tych, którzy przynieśli mu zysk...

...i odbierając talenty temu, który je zakopał.

A na końcu stwierdzając: „dobrze sługo wierny, w rzeczach małych byłeś mi wierny, nad wielkimi cię postawię".

Jednym słowem, chce ksiądz powiedzieć, że Pismo Święte i Jezus mówią nam, jak zarabiać kasę?

W pewnym sensie tak. Ja przez wiele lat próbowałem przebić się przez Ewangelię, zerwać z siebie stereotypy, którymi byłem karmiony od dziecka, i dojść do jej istoty. W swoim zgłębianiu Ewangelii przyjąłem dwa założenia: po pierwsze, to, co mówił Pan Jezus, musi sprawdzać się w życiu, a po drugie, system, jaki prezentował Jezus, musiał być spójny i całościowy. Gdy więc dochodziłem do jakiejś ewangelicznej prawdy, to próbowałem ją przetestować w życiu. Jeśli się sprawdzała, uznawałem, że było to dobre odczytanie, jeśli nie, czytałem dalej, szukając praktycznego zastosowania, ale i prawdziwej, całościowej wizji.

Ale co to ma wspólnego z kasą?

Weźmy jako przykład przypowieść o nieuczciwym rządcy...

Przypomnijmy, że chodzi o opowieść Jezusa o zarządcy, który gdy się dowiaduje, że pan chce go wyrzucić z pracy, zaczyna namawiać jego dłużników do fałszowania kwitów dłużnych. „Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: »Ile jesteś winien mojemu panu?«. Ten odpowiedział: »Sto beczek oliwy«. On mu rzekł: »Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz: pięćdziesiąt«. Następnie pytał drugiego: »A ty ile jesteś winien?«. Ten odrzekł: »Sto korcy pszenicy«. Mówi mu: »Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt«. Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości" – możemy przeczytać w Ewangelii św. Łukasza.

Nie ukrywam, że był to dla mnie jeden z najtrudniejszych fragmentów Ewangelii. Wiele lat zajęło mi jego zrozumienie. Nie będę teraz analizował jego całości. Ale warto zwrócić uwagę na końcówkę. Tam Jezus mówi wprost do swoich uczniów, że „synowie tego świata" są roztropniejsi w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości. To są słowa, które miały wyprowadzić apostołów z równowagi. Jezus mówi im wprost, że ich rezygnacja z zajmowania się sprawami tego świata nie jest niczym dobrym, że nie można odpuścić sobie rzeczy tego świata. Ale najistotniejsza jest puenta tej opowieści, której pan już nie zacytował. „Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy [wszystko] się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków.

Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy? Jeśli w zarządzie cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, kto wam da wasze?" – mówi Jezus do swoich uczniów.

I co to ma, zdaniem księdza, oznaczać?

Że mamy trenować na drobnych rzeczach, jakimi są w gruncie rzeczy pieniądze. A gdy już w tej kwestii pokażemy sprawność, to Bóg postawi nas nad większymi. Jeśli nauczymy się zarządzać przedsiębiorstwem, domem, pieniędzmi, to będziemy zdolni do zarządzania rzeczami Bożymi. To dlatego w Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy o tym, że biskup powinien być nie tylko „pobożnym mężem jednej żony", ale też „dobrze rządzący własnym domem". Dlaczego? „Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży?" – oznajmiał św. Paweł. I już tylko ten fragment pokazuje, że pierwsi chrześcijanie widzieli w sprawnym zarządzaniu domem, który w tamtych czasach był często małym przedsiębiorstwem, dowód na skuteczność i zaangażowanie, a do tego przykład uczciwości. I dopiero kogoś, kto był wierny w małej rzeczy, stawiali nad dużą, jaką była gmina chrześcijańska.

Jednym słowem, biskupów najlepiej byłoby szukać w Polskiej Radzie Biznesu?

Nie o to chodzi. Ale nie należy też wciąż wmawiać księżom, że mają być biedni i najlepiej jeszcze pierdołowaci, jeśli chodzi o pieniądze. Nie! Oni mają mało potrzebować, ale to nie znaczy, że nie mają się znać na pomnażaniu pieniędzy, zarządzaniu nimi. Tego nie ma w Ewangelii.

No nie wiem, czy papież Franciszek byłby zachwycony takim stawianiem sprawy.

Ależ on jest najlepszym przykładem takiej właśnie postawy. Ma pałac i całe państwo do dyspozycji, ale pokazuje całym sobą, że tego nie potrzebuje. Posiada, ale nic nie jest jego, i on niczego z tych rzeczy nie potrzebuje.

Można tak interpretować Ewangelię, ale nie można zapominać, że są w niej też słowa o tym, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne (nawet jeśli chodzi o bramę do Jerozolimy, to nie jest to proste), niż bogatemu dostać się do Królestwa Niebieskiego.

To przejdźmy teraz do tego fragmentu, ale w całości. Ten fragment ma budowę koncentryczną. Na początku są słowa Jezusa o dzieciach: „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy Królestwo Niebieskie", później następuje przypowieść o bogatym młodzieńcu, a na koniec jakby klamrą spinają to wszystko słowa o wielbłądzie i uchu igielnym. Fragmenty o dzieciach i o niebezpieczeństwie bogactw korespondują ze sobą, a osią je spinającą jest przypowieść o bogatym młodzieńcu. Zaczynamy zatem od pytania, co takiego posiadają dzieci, że to do nich należy królestwo, a czego nie mają bogaci, że się do niego nie dostają? Czasem opowiadamy sobie bajki o tym, że chodzi o niewinność, czystość. Ale tego nie ma w Ewangeliach...

A co jest?

Odpowiedź jest, gdy się już znajdzie, a mnie zajęło to lata, prosta: dziecko nie ma dorobku, a bogaty to ten, który przekonuje, że u podstaw jego wartości nie leży to, że jest osobą, ale to, co posiada, kim jest. Jestem bogaty – to musisz mnie szanować. Jestem profesorem, należą mi się honory. Jestem księdzem, mam dorobek. A Bóg na do odpowiada: mnie nie interesuje, jaki masz dorobek, ale jakim jesteś człowiekiem. Ze swoim dorobkiem nie przeciśniesz się do Królestwa Bożego, bo Boga on nie interesuje. Bóg zadaje pytanie, czy chce być z nami na wieczność, jakimi jesteśmy ludźmi, a nie co posiadamy. Powtórne narodziny oznaczają, że musimy przedefiniować swoje rozumienie wartości i odejść od myślenia o tym, co mamy, a przejść do tego, jacy jesteśmy. To zresztą nie dotyczy tylko relacji z Bogiem. Pracowałem kiedyś na oddziale paliatywnym. I tam nikt już nie pytał o to, ile ma rzeczy, ile domów, jakim był prezesem. Tam ludzie pytali już tylko o to, dla kogo są ważni. Kto ich kocha. Kogo oni kochali.

Między tymi dwoma sformułowaniami mamy jednak jeszcze opowieść o bogatym młodzieńcu. A w niej Jezus jasno formułuje polecenie, by ten rozdał to, co posiada...

Tu trzeba zrozumieć, co było istotnym problemem bogatego młodzieńca. Nie było nim bogactwo, bo Jezus miał wielu bogatych przyjaciół: Józefa z Arymatei, Nikodema, Zuzannę. Apostołowie Jan i Jakub, synowie Zebedeusza, a także Andrzej i Piotr też nie byli biedakami. Mieli niewielkie przedsiębiorstwo, którego Jezus wcale nie kazał im sprzedać. Oni do niego powrócili po śmierci. A to oznacza, że ono nadal było ich.

Im nie kazał, ale bogatemu młodzieńcowi tak. Dlaczego?

Nie ma bezpośredniej odpowiedzi na to pytanie w Ewangelii. Ale wydaje mi się, a pewne sformułowania Ewangelii to potwierdzają, że ten młody człowiek był bogaty, bo odziedziczył wielki majątek po zmarłych rodzicach. I zamiast iść do przodu, rozwijać się, skoncentrował się całkowicie na strzeżeniu dziedzictwa po zmarłych. On wciąż spoglądał wstecz, a Jezus chciał go skierować do przodu, dlatego powiedział mu: porzuć to, co masz, i idź za mną. Rozwijaj się.

Nawet jeśli tak było, a to tylko hipoteza, to warto przypomnieć, że wielu świętych, by wymienić tylko św. Franciszka z Asyżu, właśnie ten fragment skłonił do porzucenia wszystkiego i życia w pełnym ubóstwie dla Chrystusa.

Moje kapłaństwo zbudowane jest na św. Franciszku. Ale jego „ślub z panią Biedą" polegał na tym, że on niewiele potrzebował, że wyrzekał się potrzeb. On się cały czas ograniczał. Jego wolność polegała na tym, że niczego nie potrzebował, bo wszystkiego się wyrzekał.

Ale i u niego, i u jego następców ogromną rolę odgrywało też, by po prostu nie mieć, a nie tylko nie potrzebować. Zakaz własności, zakaz dotykania pieniędzy, to wszystko jest już i u św. Franciszka, i w pierwotnym franciszkanizmie, z jego fascynującą dyskusją o tym, czy Jezus i apostołowie cokolwiek posiadali.

Moi bogaci przyjaciele, zarabiający kupę pieniędzy i pomnażający swoje biznesy, odpowiadają, że nie jest sztuką nic nie mieć, prawdziwą sztuką jest mieć i rozdać, mieć i nie potrzebować, mieć i się wyrzec.

Sztuką jest też nic nie mieć i niczego nie potrzebować. Nie odbierałbym jednak zasług pierwotnym franciszkanom.

I ja też nikomu nie chcę odbierać zasług. Można mało zarabiać. To też jest w porządku. Ale w takiej sytuacji trzeba też nie narzekać i mało potrzebować. Taki był św. Franciszek. On przestał zajmować się zarabianiem pieniędzy, ale też się ograniczył.

To jakim człowiekiem ma być bogaty, żeby pozostać ubogim w duchu?

Nie lubię odpowiadać na takie pytania, bo ja w gruncie rzeczy nie dzielę ludzi na biednych i bogatych. Dla mnie liczy się człowiek, bo ja spotkałem tyle samo fajnych biednych, co bogatych. Znam ludzi ubogich, którzy wciąż czegoś pożądają, i bogatych, którzy niewiele potrzebują. Istotny nie jest stan posiadania, ale to, jakim jestem człowiekiem.

Ale, i o tym Kościół też – przynajmniej od czasów Leona XIII mówi zupełnie wprost, – jeśli człowiek posiada jakieś dobra czy środki, to po to, by one służyły nie tylko jemu, ale i innym.

Zgoda. Ale ja nie jestem w stanie mu powiedzieć, co on ma zrobić ze swoimi zyskami. Może powinien je rozdać ubogim, przeznaczyć na działania charytatywne, a może zainwestować w rozwój swojego przedsiębiorstwa, by dać ludziom jeszcze więcej pracy. Ja nie wiem, jaki wariant w jego sytuacji jest najlepszy. On musi zdecydować. Ale od tej decyzji ważniejsze jest to, w jakim duchu żyje, jakie ma relacje.

Czyli nie ma jednej drogi dla bogatych?

W ogóle nie ma jednej drogi dla ludzi. Można jeść i pić albo wciąż pościć. Można inwestować i budować wielkie firmy albo rozdać wszystko, co się ma, ubogim. Ważna jest nasza droga do Boga. Ale Boga, którego nie widać, nie da się kochać, jeśli nie kocha się bliźnich, których widzimy.

Pracownik też jest bliźnim, więc relacja do niego też określa relację do Boga.

Jasne, że tak. Ale nie zgadzam się, by uważać w duchu jakiegoś katomarksizmu, że w relacji pracodawca–pracownik to pracodawca zawsze jest zły. Jest jakimś wyzyskiwaczem rodem z lekko ochrzczonych czytanek Marksa i Engelsa. A przecież wiadomo, że marksizm w Polsce nauczył Polaków, że zakład pracy zawsze można okraść. I taka mentalność pozostała.

A jednocześnie mamy mentalność dorobkiewiczów, którym wydaje się, że bywają panami życia i śmierci swoich pracowników.

Tak też bywa, bo mamy do czynienia w Polsce z pierwszym pokoleniem bogatych. A pierwsze zarobione pieniądze zaślepiają. Ale powrotem do normalności nie jest nieustanne przeciwstawianie jednych drugim, tylko uznanie, że umowa o pracę jest umową wolnych ludzi. Ani pracodawca nie może być niewolnikiem pracownika, ani pracownik pracodawcy.

Cóż, znam firmy, w których ludzie bywają traktowani jak niewolnicy.

Ja nie twierdzę, że wszystkie firmy są zdrowe pod tym względem, mówię o tym, jaki powinien być model. W mojej firmie on się świetnie sprawdza. I wszystkim go polecam. A musiałem się go nauczyć od zera. Ja byłem duszpasterzem, i ukierunkowany byłem na wspieranie człowieka, a nie na realizację celów, co jest głównym zadaniem lidera organizacji biznesowej. Gdy zatrudniałem pierwszą osobę, nie wiedziałem, jak przekazać jej polecenie służbowe. Jak ocenić pracę, wymagać. Ale stopniowo, ucząc się na własnych błędach i czytając prawo pracy i Ewangelię, doszedłem do własnej koncepcji budowania relacji w firmie i zasad współpracy w pracy. Wolność daje jakość, również w pracy. Co ciekawe, okazało się, że w tworzeniu modelu kultury organizacyjnej wyprzedziłem trendy światowe. Czytam np. raport HR Trendy 2015 stworzony przez Deloitte i widzę, że obecnie najbardziej skutecznym elementem budowania przewagi konkurencyjnej jest właśnie kultura organizacyjna i zaangażowanie. A gdy ludzie są w „stanie szczęśliwości", osiągają nieprawdopodobne wyniki. Są zaś wtedy, gdy czują się częścią czegoś większego i są wśród fajnych ludzi. Wszystko to zrobiłem u siebie. Mała organizacja, bez żadnego zaplecza, w ciągu niewielu lat osiągnęła tak dużo. Moi współpracownicy „góry przenoszą". A tym, co sprawiło, że wyprzedzam trendy, jest znajomość Ewangelii...

...którą nie każdy przedsiębiorca czyta.

Oczywiście nie każdy przedsiębiorca jest ideałem i nie każda firma jest dobra. Polska jest krajem dorobkiewiczów, którzy na innych patrzą z góry, są zaślepieni. Oczywiście możemy od nich wymagać przestrzegania prawa, ale nie mamy wpływu na to, jacy oni są. Jeśli na coś mamy wpływ, to na swoje życie, na to, jak zarządzamy sobą. Trzeba tak sobą zarządzać, żebym – jeśli gdzieś źle mi się pracuje – mógł się przenieść gdzie indziej. Zamiast narzekać, zmieniać swoje życie, stawiać sobie nowe zadania. To jest Ewangelia.

A wielu ludzi w takiej sytuacji spoczywa na laurach. Nie stara się, nie podnosi kwalifikacji, nie szuka nowych wyzwań. To się mści, gdy w pracy się psuje. Ale oni, choć cierpią, nie są w stanie już nic zrobić. To szczególnie dobrze widać w korporacjach. Tam najtrudniej się dostać. A potem wchodzisz w system i wykonujesz działania, które są potrzebne tylko w tej konkretnej firmie. Nigdzie więcej. Ale człowiek wziął już kredyt, więc nie jest w stanie wyjść z korpo. Boi się, co z nim będzie, podporządkowuje się absurdalnym regułom, robi wszystko, byle zostać. I tak kształtuje się tabuny tchórzy. Nigdzie nie ma ich tylu, co właśnie w korporacjach. Świetnie zarabia, ale jest niewolnikiem sytuacji.

Gorzej jest, tylko jeśli zarabia słabo, a też jest niewolnikiem kasy w hipermarkecie.

Tyle że nie pieniądze są tu problemem, ale człowiek. Nie ma znaczenia, ile zarabia. Ważne, że w jednym i w drugim przypadku mamy do czynienia z człowiekiem, którego Ewangelia wzywa do wolności, do odwagi i do pracy. Jezus nie dzieli się z ludźmi pieniędzmi, nie pomaga im finansowo. On ich uzdrawia. I to jest istota Ewangelii. Jezus woła do nas: możesz coś ze sobą zrobić, możesz się wziąć do pracy! A gdy ja to mówię, to ludzie natychmiast zaczynają mnie pouczać, że ludzie są uwarunkowani i nie mogą. Ale to bzdura. Człowiek jest wolny i może wybierać. Gdyby było inaczej, to jakby mógł być sądzony przez Boga... Bóg powiedziałby do niego, dlaczego czegoś nie zrobił, dlaczego nie wydał dobrych owoców, a on odpowiedziałby, że nie mógł, bo był uwarunkowany...

...są jednak uwarunkowania, które pracę wykluczają.

Oczywiście. I o nich też mówi Ewangelia. To są chorzy, niepełnosprawni, ci, którym trzeba dawać jałmużnę, opiekować się nimi. Oni też są nam dani przez Boga.

I oni też są społeczeństwu potrzebni?

Oczywiście. Bardzo. Ale ujmując rzecz szerzej: nie każdy musi zarabiać pieniądze, ale każdy musi dawać owoce. Kobieta, która wychowuje dzieci w domu, nie zarabia, ale będzie rozliczana z tego, jak wychowa dzieci. To są jej owoce. Mnie też pieniądze nie kręcą. I dlatego prowadzę organizację pozarządową, a nie firmę.

A księdza owoce to...?

Rozmiary akcji przez nas prowadzonych pokazują, że owoce są. A jako ksiądz też oceniam się pod kątem owoców. Sprawdzam nawet, jakie owoce przynoszą msze, które odprawiam. Ile osób na nie przychodzi, kim ci ludzie są. W duszpasterstwie akademickim sprawdzam, czy ludzie się naprawdę rozwijają. Generalnie, badam wszystko, co się da. I dzięki temu mogę modyfikować swoje działania...

Akurat w duszpasterstwie części owoców nie zobaczymy.

To jest mit szerzony przez kiepskich księży, że nasze kazania nie mają znaczenia, bo nawet przez złe kazanie Bóg może zadziałać...

...ale ja nie o tym mówię, tylko o tym, że część z owoców kapłan, tak jak nauczyciel, zobaczy dopiero po drugiej stronie...

...w biznesie i w duszpasterstwie oczywiście owoce są często odroczone. Ale one są! Trzeba ich szukać i je oceniać, bo „po owocach ich poznacie".

Czuje się ksiądz duszpasterską gwiazdą?

Nie.

Ale jest ksiądz jednym z najbardziej znanych duchownych w Polsce?

Do roku 2005 nikt nie wiedział, że to ja stoję za Szlachetną Paczką. I dopiero, gdy mieliśmy kłopoty finansowe, doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy twarzy, żeby się utrzymać. Zgodziłem się więc nią zostać. Ale na co dzień jestem samotnikiem. I jeśli się angażuję, działam, opowiadam rzeczy, za które mnie później krytykują czy atakują inni, to dlatego, że uważam to za swoją misję. Jestem kapłanem i muszę poświęcać się dla innych. Odkłamywanie Ewangelii, pokazywanie ludziom, jak rozwiązać ich problemy, to moja misja. I nie zrezygnuję z niej.

—rozmawiał Tomasz P. Terlikowski

Ks. Jacek Stryczek ukończył wibroakustykę na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, a następnie studiował w Papieskiej Akademii Teologicznej. Jest duszpasterzem ludzi biznesu i duszpasterzem wolontariatu w Małopolsce, a także prezesem Stowarzyszenia Wiosna, które realizuje takie projekty, jak Szlachetna Paczka i Akademia Przyszłości

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Rz: Jezus w Ewangelii mówi „błogosławieni ubodzy", a nie mówi „błogosławieni bogaci". Dlaczego?

(śmiech) To jednak rozmawiamy o tym. Tak między nami mówiąc, w Ewangelii jest mowa o „ubogich w duchu", a nie po prostu o ubogich. To jednak różnica. Bo Ewangelia nie promuje tego, że ktoś mało posiada, ona promuje to, że ktoś mało potrzebuje. Bogactwo występuje zaś nie tyle jako zagrożenie samo w sobie, ile jako przeciwstawione zainteresowaniu Panem Bogiem. Główną naszą troską ma być zbawienie, a nie posiadanie.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami