Dlaczego Piastowie nie zostali muzułmanami

Mieszko nie był skazany na chrzest – w tamtych i późniejszych czasach nie brakowało przecież w Europie władców, którzy nieugięcie trwali przy pogańskich kultach. Jednak nawrócił się, widząc w Jezusie Chrystusie „patrona" potężniejszego od innych bogów.

Aktualizacja: 16.04.2016 11:49 Publikacja: 15.04.2016 01:00

Odtwarzający role Mieszka I i Dobrawy w trakcie uroczystej liturgii jubileuszowej z okazji 1050-leci

Odtwarzający role Mieszka I i Dobrawy w trakcie uroczystej liturgii jubileuszowej z okazji 1050-lecia chrztu Polski na Ostrowie Lednickim

Foto: PAP, Bartosz Jankowski

Trzeba przyznać, że Philipowi Earlowi Steele'owi udał się primaaprilisowy żart. Dwa tygodnie temu na łamach „Plusa Minusa" opublikowaliśmy rozmowę, którą ów mieszkający w Polsce amerykański historyk przeprowadził z... samym sobą, na temat erotycznych przygód Mieszka I, uwiecznionych w dziele niejakiego Kpinomira. Wielu czytelników – a wśród nich nie zabrakło nawet moich kolegów z innych działów „Rzeczpospolitej" – potraktowało tekst Steele'a serio.

Wybór niepragmatyczny

Nie jest natomiast primaaprilisowym żartem zamieszczony tydzień później na portalu „Krytyki Politycznej" felieton Maxa Cegielskiego powielającego tezę o tym, iż chrzest Polski był decyzją polityczną. Publicysta stwierdza, że założyciel państwa polskiego, przyjmując chrześcijaństwo, padł na kolana przed obcą, agresywną kulturą, ale pogańska tożsamość jego poddanych okazała się bardzo żywotna – stawiali oni Kościołowi katolickiemu opór – i dziś należy do niej wracać jako źródła siły duchowej. Tekst kończą znamienne słowa: „Mieszko, gdyby był bardziej na czasie i chciał w X wieku awansu cywilizacyjnego, powinien raczej przejść na islam".

Cytowane zdanie dobrze odzwierciedla sposób myślenia intelektualistów, których mentalność została przeorana przez racjonalistyczną nowoczesność (nawet, jeśli jak Cegielski, z newage'ową sympatią odnoszą się do pogańskiej obrzędowości „dobrych dzikusów"). Ludzie ci w swojej krytyce Kościoła negują lub lekceważą wymiar transcendencji, a akty wiary próbują wyjaśniać (usprawiedliwiać?) czynnikami psychologicznymi, kulturowymi, społecznymi, politycznymi. Przyjmują zatem perspektywę, z której rozważania nad czyimś nawróceniem stają się jałowe, zinstytucjonalizowana religia traktowana jest zaś jako narzędzie budowy doczesnego porządku, czyli właśnie „awansu cywilizacyjnego".

Nie jest również primaaprilisowym żartem wznowiona po 11 latach od pierwszego wydania i w nowej wersji rozszerzona książka Steele'a „Nawrócenie i chrzest Mieszka I". Okazję stanowi tu rzecz jasna jubileusz wydarzeń sprzed 1050 lat, a pozycję tę można interpretować jako swoistą odpowiedź na głosy, które kwestionują doniosłość tego, co się zaczęło na ziemiach dzisiejszej Wielkopolski w roku 966.

Steele w jakimś stopniu przyznaje Cegielskiemu rację – w X stuleciu islam tworzył wyższą od chrześcijaństwa cywilizację. Centrami ówczesnego świata były Bagdad dynastii Bujjidów i kalifat kordobański. Dlatego rzeczywiście gdyby Mieszkowi chodziło o skok cywilizacyjny rządzonego przez niego kraju, to przyjęcie przez niego islamu mogłoby być bardziej uzasadnione niż chrześcijaństwa. Skądinąd Steele przywołuje tu dyskusyjną opinię o tym, iż Bagdad był największym partnerem handlowym państwa Polan (głównym towarem byli ponoć słowiańscy niewolnicy).

Skoro tak, to dlaczego Mieszko dokonał niepragmatycznego wyboru? Czy uległ po prostu rozlewającej się po Europie fali chrystianizacji, a więc – ujmując problem w kategoriach heglowskich i marksistowskich – skapitulował wobec naporu konieczności dziejowej? Według Steele'a Mieszko nie był skazany na chrzest – w tamtych i późniejszych czasach nie brakowało przecież w Europie władców, którzy przy pogańskich kultach nieugięcie trwali.

Amerykański badacz argumentuje, że w wymiarze politycznym najbardziej polskiemu księciu opłacało się zachować właśnie religijne status quo. Państwo Polan otoczone było plemionami lechickimi – tak samo pogańskimi jak ono. Jako polityczny cel Mieszko zaś stawiał przed sobą ich zjednoczenie pod swoim przywództwem. Skoro więc chciał realizować ekspansywne plany, powinien odwoływać się do wierzeń, które łączyłyby Lechitów. W tym przypadku chrześcijaństwo nie wchodziło zatem w grę.

W ten sposób dochodzimy do jednego z zasadniczych wątków książki Steela'a – rozprawy z pokutującym między innymi w historiografii PRL tak zwanym paradygmatem burckhardtowskim. XIX-wieczny szwajcarski historyk Jacob Burckhardt uważał, że za poszczególnymi wydarzeniami w dziejach stoją wyłącznie przyczyny polityczne i ekonomiczne.

Jego zdaniem Konstantyn Wielki, pierwszy chrześcijański władca Rzymu, był człowiekiem niereligijnym, więc przyjmując chrzest, kierował się wyłącznie przyziemnymi względami. Aby uprawomocnić swoje materialistyczne teorie, Burckhardt usiłował deprecjonować starożytne świadectwa religijności cesarza – takie jak pochodzący z roku 314 list władcy do uczestników zwołanego w Arles synodu. Konstantyn w dokumencie tym wyraził wielkie poruszenie wywołane swoim odkryciem, że Bóg zna jego myśli, że ma wgląd – jak pisze – „w najskrytsze zakamarki serca".

Bóg jedyny i zazdrosny

Co skłaniało więc europejskich władców do przyjęcia chrztu? Steele wskazuje trzy rodzaje nawróceń. Pierwszy to „nawrócenie zabobonnego poganina", który w Jezusie Chrystusie uznał szczerze „patrona" potężniejszego od innych bogów. To – według amerykańskiego historyka – właśnie przypadek Konstantyna i Mieszka.

Drugi rodzaj nawrócenia to „nawrócenie oportunistyczne". Tu jako przykład Steele podaje panującego na przełomie V i VI wieku króla Franków Chlodwiga. Władca ten przyjął chrzest w momencie, w którym rządzone przez niego społeczeństwo było już schrystianizowane, więc po prostu „dołączył do wygrywającej drużyny".

Wreszcie trzeci rodzaj nawrócenia to przymus, jak to się stało – zdaniem Amerykanina – w przypadku panującego w tym samym czasie co Mieszko księcia węgierskiego Gejzy. Został on zmuszony do chrztu jako aktu uznania zwierzchnictwa politycznego Niemców. A w sytuacjach przymusowego nawrócenia – stwierdza Steele – charakterystyczny jest religijny synkretyzm dworu, który tym samym wykazuje brak zainteresowania chrystianizacją ludności.

U elity Polan amerykański badacz jednak synkretyzmu nie dostrzega. Orzeka więc, iż założyciel państwa polskiego nie był religijnym dyletantem i zdawał sobie sprawę z tego, że zanurzając się w baptysterium na Ostrowie Lednickim, wybiera Boga jedynego i zazdrosnego.

Jeśli zaś można Mieszkowi zarzucić jakąś formę oportunizmu, to jest to – według Steele'a – oportunizm nie polityczny (jak w przypadku Chlodwiga), lecz właśnie zabobonny, a więc motywowany wyłącznie religijnie. Amerykanin ironicznie zatem pyta, czy chrześcijaństwo dla władcy Polan miało być „po prostu wejściówką na wykwintne biesiady dla głów państwa", czy odstąpił on „od uświęconej wiary swego ludu, swych pradziadów, czy wyrąbał święte gaje po to, aby wypić bruderszaft z VIP-ami dalekich stolic, których chyba nie miał zamiaru zwiedzać". Odpowiedź brzmi: „Mieszko nie pragnął być obieżyświatem", w horyzoncie jego ambicji politycznych był tylko podbój sąsiednich pogańskich terytoriów.

Tak więc dzisiejszym pięknoduchom z „Kościoła otwartego" nad Wisłą założyciel państwa polskiego może się jawić jako moherowy prymityw pozbawiony religijnej subtelności, którą słusznie odnotowujemy, czytając pisma Świętego Pawła z Tarsu, Świętego Augustyna czy Blaise'a Pascala. Mieszko – jak dowiadujemy się z książki Steele'a – nie przeżywał typowych dla chrześcijańskich mistyków zmagań egzystencjalnych – nie zastanawiał się nad przepaścią między własną grzesznością, niedoskonałością, skończonością a wymykającą się wszelkim wyobrażeniom i racjonalizacjom potęgą Boga oraz bezmiarem Jego miłosierdzia.

Ale przecież w Ewangelii według Świętego Łukasza padają słowa Jezusa: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom". Zdanie to właśnie należy odnieść do władcy Polan, który szczerze uwierzył w „nieznanego Boga", o którym blisko tysiąc lat wcześniej dobrą nowinę zanosił ateńskim poganom Święty Paweł.

Akt osobistej wiary

Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, w przeciwieństwie do zadzierających nosa nowoczesnych intelektualistów, nie gardzi żadnym człowiekiem. Może i religijność Mieszka była płytka i powierzchowna, ale poprowadziła go do chrztu, który stanowił w jego przypadku akt osobistej wiary, a nie środek socjotechniczny czy polityczny.

Wartość ewangelizacyjnego dzieła poznajemy po owocach. Drugie tysiąclecie to w dziejach Polski wystarczająco długi okres, żeby wyrobić sobie w tej sprawie opinię. Miłośnikom praw człowieka z „Krytyki Politycznej" i bliskim jej ideowo środowiskom warto zaś nieustannie uprzytamniać to, iż przekonanie o tym, że godność ludzka jest niezbywalna, zawdzięczamy Kościołowi, a nie przedchrześcijańskiej kulturze, która między innymi uświęcała palenie owdowiałych kobiet wraz ze zwłokami ich mężów.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Trzeba przyznać, że Philipowi Earlowi Steele'owi udał się primaaprilisowy żart. Dwa tygodnie temu na łamach „Plusa Minusa" opublikowaliśmy rozmowę, którą ów mieszkający w Polsce amerykański historyk przeprowadził z... samym sobą, na temat erotycznych przygód Mieszka I, uwiecznionych w dziele niejakiego Kpinomira. Wielu czytelników – a wśród nich nie zabrakło nawet moich kolegów z innych działów „Rzeczpospolitej" – potraktowało tekst Steele'a serio.

Wybór niepragmatyczny

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów