Michał Szułdrzyński: Internetowy ład jak domek z kart

W kluczowym momencie amerykańskiego serialu politycznego „House of Cards" pada fundamentalne słowo: algorytmy. Im bardziej niebezpieczny obrót przybierała dla głównego bohatera, a właściwie antybohatera Franka Underwooda (granego przez Kevina Spacey'ego), prezydencka kampania wyborcza, tym brudniejszych chwytów łapał się jego sztab.

Aktualizacja: 23.03.2018 22:06 Publikacja: 22.03.2018 10:47

Michał Szułdrzyński: Internetowy ład jak domek z kart

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Jednym z nich było wynajęcie firmy, której celem była analiza danych o milionach użytkowników najpopularniejszej amerykańskiej wyszukiwarki internetowej. Po co? Aby kandydat nie musiał tylko odpowiadać na pytania, które postawili Amerykanie, lecz by odpowiedź padła, nim pytanie zostanie wypowiedziane. Aby sterować lękami obywateli i podpowiadać im rozwiązania ich problemów. A wszystko za pomocą algorytmów właśnie.

Wyszukiwarce, z której nielegalnie wyciągano dane o milionach ludzi, autorzy filmu nadali fikcyjną nazwę Pollyhop, choć media takie jak Politico czy CNN pojawiają się w „House of Cards" pod swymi prawdziwymi nazwami. Prawdopodobnie twórcy nie chcieli się narażać na proces z żadnym z internetowych gigantów.

Okazało się jednak, że autorzy filmu, który opisuje najgorszą stronę polityki, wyprzedzili rzeczywistość. W ostatnich dniach wyszło na jaw, że dane pobierano z największego serwisu społecznościowego świata, Facebooka. A firma Cambridge Analytica wykorzystała informacje o 50 milionach Amerykanów po to, by sztab Trumpa jak najdokładniej mógł skonstruować przekaz polityczny, który nie tylko idealnie do nich trafi, lecz i wpłynie na ich preferencje wyborcze.

Za wcześnie, by wyrokować, czy Facebook jest winien niecnym działaniom przypisywanym przez media Cambridge Analytica. Pewne jest, że okazało się, iż ta platforma została wykorzystana w amerykańskiej kampanii wyborczej na wiele sposobów. Trwające właśnie w Stanach śledztwo superprokuratora Muellera pokazało, jak rosyjska tzw. farma trolli Internet Research Agency – prowadzona przez kucharza Władimira Putina – wykorzystywała media społecznościowe, by podgrzewać temperaturę politycznego sporu i skłócać Amerykanów (na marginesie warto dodać, że Rosjanie wiedzę o amerykańskiej polityce czerpali m.in. z... „House of Cards"). Niezliczone fałszywe konta oraz wrzucanie sponsorowanych wpisów sprawiły, że przygotowane przez Rosjan treści miały dotrzeć do 126 mln użytkowników internetu, a więc do połowy uprawnionych do głosowania Amerykanów. Władze Facebooka, który i tym razem stał się głównym narzędziem ingerencji w kampanię wyborczą, zapewniły, że wszystko działo się bez ich wiedzy, i zapowiedziały wprowadzenie niezbędnych zabezpieczeń.

Wszystkie te wydarzenia pokazują pewną prawdę: oto powstały globalne potęgi internetowe, które są wystarczająco potężne, by wpływać (świadomie lub nie) na najważniejsze wydarzenia na świecie, a zarazem wystarczająco słabe, by dawać się wykorzystać w złych celach. Jeśli sam Facebook ma ponad 2 miliardy użytkowników na całej kuli ziemskiej, trudno sobie wyobrazić wprowadzenie jakiejś realnej kontroli nad wykorzystywaniem informacji o nich.

Zakładając, że internetowi giganci mają dobrą wolę, a wszystkie nadużycia działy się bez ich wiedzy, trzeba skonstatować, że to my sami – użytkownicy – utuczyliśmy potwory, które właśnie zjadają nasz świat. W dodatku dochodzi do nas, że możliwość kontroli tych procesów jest czysto iluzoryczna, a dzisiejszy ład to jak tytuł serialu „House of Cards" – domek z kart. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jednym z nich było wynajęcie firmy, której celem była analiza danych o milionach użytkowników najpopularniejszej amerykańskiej wyszukiwarki internetowej. Po co? Aby kandydat nie musiał tylko odpowiadać na pytania, które postawili Amerykanie, lecz by odpowiedź padła, nim pytanie zostanie wypowiedziane. Aby sterować lękami obywateli i podpowiadać im rozwiązania ich problemów. A wszystko za pomocą algorytmów właśnie.

Wyszukiwarce, z której nielegalnie wyciągano dane o milionach ludzi, autorzy filmu nadali fikcyjną nazwę Pollyhop, choć media takie jak Politico czy CNN pojawiają się w „House of Cards" pod swymi prawdziwymi nazwami. Prawdopodobnie twórcy nie chcieli się narażać na proces z żadnym z internetowych gigantów.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu