Jak się to ma do wywiadu Oprah z Meghan Markle? Z mojego punktu widzenia tak: siedzimy w izolacji i zewsząd kuszą nas zapowiedzi wywiadu, który odmieni oblicze świata. Oto na naszych oczach runie system monarchii, będziemy świadkami rozmowy, która wywróci cały porządek. Zostaw więc zmartwienia swoje i globalne, podaruj sobie trochę luksusu, na dwie godziny stań się powiernikiem książęcej pary, wejdź do jej wielkiego ogrodu i współczuj, a zarazem stań się w jakimś sensie członkiem rodziny. Jej problemy staną się twoimi problemami. Jej rewolucja twoją rewolucją. Oto zostaną wypowiedziane słowa i oskarżenia, od których zmieni się epoka.

A więc przychodzi ta godzina, kurier dzwoni do naszych drzwi, otwieramy paczkę i... Na początku muszą zostać wyjaśnione pewne podstawowe sprawy. Kto kogo doprowadził do płaczu, kiedy padła decyzja o ubrankach dziewczynek niosących welon. Czekamy w napięciu. Księżna jednak mówić o tym nie chce. Przeżycie było głębokie, a trzeba zachować rodzinną lojalność. Nie dowiemy się więc, kto płakał i jakie były różnice zdań na temat sukienek przy welonie. Dalej robi się już jednak poważniej. Księżna opowiada o myślach samobójczych, o braku rodzinnej pomocy, o chłodzie otoczenia.




Meghan jest aktorką, więc patrzymy na to z mieszanymi uczuciami. Wszystko może być prawdą, ale też może być zagrane. Dla mnie jednak największą aktorką tego dialogu jest Oprah Winfrey. Cały wywiad i szum nie mają sensu, jeśli emocje wokół słów nie będą takie, jak zapowiadano. Jej reakcje, według mnie całkiem nieadekwatne do zdarzeń, mają to zapewnić. To ona jest nośnikiem wielkich emocji, to prowadząca je generuje i sugeruje, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, z czymś poza normą życia innych ludzi. Oto pada w rozmowie dość enigmatyczne wspomnienie pytania o kolor skóry dziecka. Kto je zadał, w jakich okolicznościach – nie wiadomo. Teraz widzimy dziennikarkę. Na jej twarzy pojawia się wyraz niedowierzania, zgorszenia i szoku, jaki może wywołać tylko jedno – pałac to gniazdo rasizmu. Oto właśnie zapowiadana rewelacja. Rasizm – słowo elektryzujące, słowo, które przykryje logiczne argumenty. Nawet ten, że królowa Elżbieta była pierwsza monarchinią, która zatrudniła czarnoskórego asystenta. Nic z tego, że księżniczkę prowadził do ślubu książę Karol, a przyjmowała – jak mówi sama Meghan – z największą aprobatą, czule wręcz traktując, królowa, która ma przywilej decydowania o zawarciu małżeństwa bądź zakazie jego zawarcia. Zgodziła się przecież na to małżeństwo z nieukrywaną radością. To nie ma znaczenia. Pytanie na temat koloru skóry dziecka, moim zdaniem niewykluczające, samo pytanie ze strony pracownika staje się zdarzeniem granicznym. Wystarczy reakcja sławnej dziennikarki, żeby pałac Buckingham od teraz równał się z rasizmem. To piętno, jak cudowny krem, jest bezzwrotne. Machina ruszyła.

Sprawa, jak każda rodzinna i każda związana z monarchią, jest skomplikowana, nie ma dobrych i złych, jest protokół, obyczaj, a naprzeciw ludzie. Niezależnie od tego, jak rozważymy racje, co uznamy za prawdę, a co za grę, chyba jednak zostaliśmy nabrani. Tym wywiadem rządzą stare jak świat światem interesy finansowe. Moim zdaniem naprawdę wstrząsające jest jedno. Kiedy zginęła księżna Diana, świat o jej śmierć oskarżył paparazzich, a oni bili się w piersi. Mówiono – to nasza wina, bo kupujemy te śmieci. Minęły 24 lata, a jej syn boryka się z tym samym problemem. Paparazzi nie odpuścili, a ludzie nadal kupują tabloidy. Tak naprawdę ta historia jest o nas.