Jak Marian Krzaklewski to przyjął?
A jak miał przyjąć wbicie noża w plecy? Wydawało się, że po wyborach prezydenckich wychodzimy na prostą, pokazujemy jedność w ramach AWS, a tymczasem się okazało, że jest głęboki podział. Wiosną SKL zdecydował o przejściu do PO i to był początek końca.
Czy Marian Krzaklewski słusznie zrobił, że zdecydował się na start w wyborach prezydenckich?
Z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzieć, że nie. Być może, gdyby Maciej Płażyński został naszym kandydatem na prezydenta, a bardzo tego chciał, to wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Ale tego typu sytuacje mają własną dynamikę. W 2000 roku wiele środowisk naciskało na Krzaklewskiego, że musi wystartować w wyborach prezydenckich. Oczywiście, on też tego chciał, ale to nie była wyłącznie jego wola.
A nie było tak, że Krzaklewski chciał powtórzyć drogę Lecha Wałęsy – od lidera związkowego do urzędu prezydenta – i dlatego nie był w stanie zrezygnować z kandydowania?
Pewnie trochę tak było. Historia w ogóle lubi się powtarzać. Krzaklewski wygrał z Lechem Kaczyńskim wybory na przewodniczącego Solidarności, twierdząc, że związek jest za bardzo umoczony w politykę, a on będzie przede wszystkim związkowcem. W 1991 roku nie wystartował do Sejmu, poparł Bogdana Borusewicza na szefa Klubu Solidarności, ale później sytuacja zaczęła się zmieniać. Nadszedł rok 2001 i Janusz Śniadek wygrał wybory z Krzaklewskim, twierdząc, że związek za mocno siedzi w polityce. Minęło dziewięć lat i w 2010 roku Piotr Duda wygrał rywalizację ze Śniadkiem pod hasłem – mniej związku w polityce.
A Janusz Śniadek jest dziś posłem PiS.
No właśnie. Okazuje się, że dla związku i jego liderów wchodzenie zbyt głęboko w politykę jest niebezpieczne. Formuła swoistej unii programowej z partiami politycznymi jest dużo zdrowsza. Solidarność teraz realizuje taką formułę. Popierając Andrzeja Dudę na prezydenta, podpisaliśmy z nim porozumienie programowe.
I co z tego wynikło, skoro wasz główny postulat uwzględnienia stażu pracy przy przechodzeniu na emeryturę nie został spełniony przez rządzących?
Myślę, że związek będzie nalegał, żeby to kryterium wiekowe wprowadzić. Ale najpierw trzeba wszystko przeliczyć, sprawdzić, czy budżet to wytrzyma. Nie wysuwamy roszczeń, które mogą doprowadzić do upadku zakładu pracy, a więc nie będziemy się upierać przy postulatach, które mogą zagrozi budżetowi państwa. To byłoby podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Poza tym inne nasze postulaty są realizowane – wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej 13 zł, podwyższenie płacy minimalnej, wprowadzenie programu 500+ – to są wszystko działania, które „S" popiera. I dowód, że można rządzić inaczej.
Inaczej niż za czasów PO, z którą nigdy nie mieliście chemii?
Solidarność powinna współpracować z ugrupowaniami, które gwarantują realizację naszych postulatów. PO realizowała liberalne projekty. Solidarność nie mogła przyjmować tego z otwartymi ramionami. Gigantyczny przyrost umów śmieciowych miał miejsce za czasów rządów PO, bo panowała atmosfera przyzwolenia na takie rozwiązania. Staliśmy się europejskim liderem pod względem liczby osób zatrudnionych na śmieciówkach. Mieliśmy to akceptować? Poza tym rząd PO traktował wszystkich jak przeciwników. Spytałem kiedyś Donalda Tuska, dlaczego nie chce rozmawiać z Solidarnością, na co usłyszałem, że jesteśmy sojusznikiem PiS. Efektem takiego podejścia była całkowita ruina dialogu społecznego. Dzisiejsza opozycja zarzuca PiS, że jest maszyną do głosowania. A ja doskonale pamiętam, jak w komisjach sejmowych PO i PSL odrzucały mechanicznie wszystkie ustalenia Komisji Trójstronnej, przyjęte w obecności i za aprobatą przedstawiciela rządu. Czy to się różniło od obecnej sytuacji?
Uważa pan, że koalicja PO–PSL was oszukiwała?
Oczywiście. Weźmy chociażby pakiet antykryzysowy, przyjęty w 2009 roku. Premier Tusk osobiście zagwarantował, że jeżeli Solidarność pójdzie na ustępstwa, to do końca roku zostanie wyznaczona ścieżka dojścia płacy minimalnej do 50 proc. średniej krajowej. Po czym wyrzucił to do kosza.
Nie protestowaliście?
Protestowaliśmy, tylko pies z kulawą nogą się tym nie zajmował. Gdyby nasze demonstracje były tak nagłaśnianie przez media jak protesty KOD, to pewnie ściągnęlibyśmy na manifestację w sprawie wieku emerytalnego z milion osób. Ale wtedy media były zainteresowane popieraniem tylko jednej strony sporu.
A nie przeszkadza panu jako związkowcowi, że PiS w mediach publicznych zwalnia pracowników, również działaczy związkowych, broniących zatrudnionych?
Jeżeli chodzi o media publiczne, to pamiętam jak prezes Robert Kwiatkowski grał na nosie rządowi Buzka i w jednej z rozmów wprost powiedział, że jest nieodwoływalny. A było to w czasach gdy inne telewizje dopiero raczkowały. TVP była wówczas bronią masowego rażenia. Kto wie czy fakt, że nie zdecydowaliśmy się na odbicie mediów publicznych, nie zaważył na losie AWS.
Dlaczego się na to nie zdecydowaliście?
Dlatego, że nie wsparłaby nas Unia Wolności, która była w mediach publicznych w koalicji z SLD. A nawet gdybyśmy to przeforsowali w Sejmie, to taką zmianę zawetowałby prezydent Kwaśniewski, a na przełamanie jego weta nie mieliśmy żadnych szans. Patrząc z perspektywy AWS, pewnym działaniom PiS się nie dziwię.
Przejęciu mediów?
Oczywiście, bo one były nieobiektywne. Na czele TVP stał Juliusz Braun przez lata członek UW, a więc siłą rzeczy mówimy o mediach głęboko upolitycznionych, które zaczęły zwalczać PiS, jak tylko doszło do władzy. PiS od początku jest traktowane przez opozycję jako najeźdźca, jako okupant, którego należy wszelkimi dostępnymi sposobami tępić.
Nie jest trochę takim okupantem, skoro robi ciche przewroty, niemalże konstytucyjne?
Jeżeli ma pani na myśli Trybunał Konstytucyjny, to wcale nie uważam, żeby PiS zamienił obiektywny Trybunał na stronniczy. Pamiętam gdy Trybunał w czasach rządu Buzka podjął decyzję o zwrocie 14 mld zł pracownikom sfery budżetowej.
To było związane z zamrożeniem płac w budżetówce przez rząd Hanny Suchockiej.
No właśnie. Sędziowie nie wzięli wtedy pod uwagę zagrożeń dla budżetu. Ale gdy my zaskarżyliśmy ustawę o podwyższeniu wieku emerytalnego, to jednym z koronnych argumentów za odrzuceniem naszej skargi było stwierdzenie, że nie można kwestionować tej ustawy, bo zrujnowałoby to finanse państwa. To pokazuje, że Trybunał może różnie podejść do podobnych sytuacji.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Magazyn Plus Minus
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95