Parę dni temu rzuciłem się w telewizorze na rumuński przebój, uhonorowaną wieloma nagrodami na europejskich – to wiele mówi – festiwalach komedię. Siedzi trzech facetów w pokoju, ale widzimy tylko półtora z nich, bo kamerę ustawiono w korytarzu, taki zabieg. Po kwadransie miał miejsce inny zabieg, poddałem się resuscytacji. Tyle o filmie znad Dunaju. Powiem jeszcze tylko, że kocham Bałkany i do dziś żywo wspominam sobotni wieczór w Skopje, gdzie z przyjacielem popijaliśmy wino wgapiając się w knajpie w ekran telewizora. To tam swe pieśni za swobodnu Makedoniju śpiewali brodaci partyzanci w liczbie legionu. Do dziś w to nie wierzę.