Polska smogiem śmierdząca

Prognozy pogody na najbliższe dni nie są optymistyczne. Wbrew wcześniejszym przewidywaniom synoptyków w lutym zima nie odpuści. A w niektórych rejonach kraju temperatura ma spadać nawet do 30 stopni poniżej zera. Czeka nas więc mróz. A wraz z nim – smog.

Aktualizacja: 12.02.2017 07:17 Publikacja: 11.02.2017 23:01

Polska smogiem śmierdząca

Foto: AFP

Mroźna aura to nie lada wyzwanie dla tych, którzy muszą ogrzać swoje domy i mieszkania. Tym bardziej, że w tym sezonie pierwszy śnieg spadł już w listopadzie i sezon grzewczy ciągnie się już od kilku miesięcy. – Zapasy węgla skończyły się mi w tym roku o miesiąc wcześniej niż poprzedniej zimy. Dokupiłam kolejną tonę, ale widzę, że i to nie wystarczy mi do wiosny. W tym roku za opał zapłacę co najmniej cztery tysiące złotych – mówi mieszkanka podwarszawskiej miejscowości.

Dodaje, że stara się palić lepszym węglem, ale i tak nie ma zbyt wysokiej temperatury w domu. A z komina leci czarny kopeć. – Przy takich kosztach ogrzewania czasami się nie dziwię, że sąsiedzi szukają sposobów, by oszczędzić na opale. Wiem, za ile ci ludzie żyją i z pewnością nie mają kilku tysięcy, by kupić lepszy węgiel lub zmienić piec na nowocześniejszy – tłumaczy.

Jak radzą sobie Polacy? Pan M., zawodowy kierowca, regularnie przynosi do domu baniaki spalonego oleju silnikowego. Można tym ogrzać dom, choć z pewnością nie jest to ekologiczne. Z kolei pan K. od wiosny do jesieni zbiera złom i rozbiera samochody na części. To, co się da, sprzedaje, resztę zostawia na opał na zimę. – Nie ma dnia, żeby z jego komina nie leciały chmury czarnego dymu. Śmierdzi na całą okolicę – opowiada nasza bohaterka.

Jeszcze inny pomysł na dogrzanie ma pani L., która kupuje hurtowo używaną odzież. – To, co nadaje się do noszenia, trafia do szafy. Reszta idzie do pieca. Gdy wieczorem L. chce dogrzać mieszkanie, bo kąpie dzieci, obok jej domu nie da się przejść – opowiada sąsiadka.

Kopciuchy rządzą

Szacuje się, że w Polsce domy za pomocą pieców węglowych ogrzewa 5 mln osób. Niemal trzy czwarte z instalacji to popularne kopciuchy, czyli takie, które trzeba ręcznie załadować. Mieszkańcy domów wrzucają do niego nie tylko śmieci, ale i kiepskiej jakości tani opał. A to prosta droga do powstania smogu. Nazwa trującej mgły powstała z połączenia dwóch angielskich słów: „smoke" i „fog". To nic innego, jak gęsty koktajl zawierający m.in. rakotwórczy benzo(a)piren oraz szkodliwe pyły PM10 i PM2,5, które zawierają dioksyny, metale ciężkie i furany.

W tym roku w mroźne i bezwietrzne dni stężenie trujących pyłów było wielokrotnie wyższe, niż wynoszą dopuszczalne normy. Przykładowo w styczniu normy pyłowe w dużych miastach, takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław, Katowice czy Kielce, przekroczone są o 300, 400, 600, a nawet tysiąc procent. – Mitem jest jednak przekonanie, że na wsiach smogu nie ma. Mieszkańcy palą w starych piecach paliwem złej jakości, więc lecący z kominów dym jest widoczny w formie smogu. Problem jest zwłaszcza w tych wsiach, które są położone w dolinach. Przy bezwietrznej pogodzie wszystko wisi nad domami. Czasem mam wrażenie, że przejeżdżając przez małopolską wieś Słomniki po zmroku, powinno się włączać światła przeciwmgielne – mówi prof. Adam Grochowalski, naukowiec z Politechniki Krakowskiej. Związki te są szalenie niebezpieczne dla zdrowia. Pył drobny PM2,5 bardzo szybko dostaje się do pęcherzyków płucnych, a stamtąd do krwiobiegu. W ciągu zaledwie kilku minut trafiają do nerek, wątroby i mózgu. Mogą wywołać astmę, choroby płuc, a nawet raka dróg oddechowych. Szacuje się, że na przewlekłą chorobę płuc choruje obecnie 2,5 mln Polaków. Co roku z powodu smogu umiera w Polsce 48 tys. osób. To jednak nie wszystko. Badania przeprowadzone w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu wykazały, że w dniach alarmu smogowego ogólna liczba zgonów rośnie o 6 proc., a ich liczba z przyczyn sercowo-naczyniowych do 8 proc.

Pył ten przenika także do łożyska, co powoduje, że dzieci matek oddychających zanieczyszczonym powietrzem czterokrotnie częściej narażone są na astmę. Badania potwierdzają też, że zanieczyszczone powietrze opóźnia rozwój intelektualny dzieci, powoduje problemy z pamięcią i koncentracją oraz depresję. – Polacy podchodzą do swojego zdrowia z nonszalancją. Nie chcą uwierzyć, że to, czym palą w piecu, może aż tak się odbić na ich zdrowiu – zwraca uwagę prof. Grochowalski. Ekspert, który od lat zajmuje się badaniem wydostającego się z komina dymu, zwraca uwagę na to, że szkodliwe popioły bardzo często wysypywane są przez właścicieli pieców na podwórko. A stamtąd mogą łatwo się dostać do przydomowych ogródków oraz organizmów zwierząt domowych. Skutek? Na początku ubiegłego roku prof. Grochowalski badał jaja kupione na krakowskim Kleparzu. – Nie znalazłem wówczas ani jednego jaja z wolnego wybiegu, które byłoby wolne od dioksyn – opowiada.

Kraj węglem stoi

Za powstający w Polsce smog odpowiadają głównie spaliny samochodowe i masowe palenie w piecach węglowych. Dlatego zdaniem prof. Grochowalskiego powinno się w ogóle zabronić palenia w domowych piecach węglem. – To paliwo dla dużych elektrociepłowni dostosowanych do jego spalania. W domach, jeśli już, można palić ewentualnie koksem. Choć i tak uważam, że najlepszy dla środowiska byłby gaz – tłumaczy profesor.

Problem polega jednak również na tym, że węgiel w jednorodzinnych domach trafia często do pieców starej generacji, które kopcą na potęgę. Niby gminy wprowadzają programy dotacji dla tych, którzy chcą wymienić piec na taki, który mniej zanieczyszcza powietrze, ale mimo to nie każdego stać na wymianę i modernizację domowego ogrzewania.

Palą więc najchętniej węglem, bo tak się przyzwyczaili. W dodatku z uwagi na koszty rzadko jest to ten lepszy węgiel, bo za tonę takiego opału trzeba zapłacić 700–800 zł. – Dlatego ludzie, chcąc oszczędzać, sięgają po muły i flotokoncentraty, czyli produkty odpadowe powstałe przy produkcji węgla. Mówiąc wprost – to opałowe śmieci składające się praktycznie w połowie z popiołu – tłumaczy Piotr Siergiej z Polskiego Alarmu Smogowego.

Pyły i fotomuły to materiał opałowy spotykany najczęściej na Śląsku. Transport w głąb kraju jest nieopłacalny, bo są one tanie – tona kosztuje około 200 zł. Przy dalekim transporcie ich koszty poszłyby mocno w górę i nie byłoby na nie popytu.

Za taką cenę trudno jednak dostać towar dobrej jakości. Węglowe odpady bardzo trudno spalić na czysto. Ponadto zawierają one ogromny dodatek metali ciężkich szkodliwych dla zdrowia. Tyle że negatywne skutki długotrwałego przebywania w miejscu o dużym stężeniu pyłu widoczne są dopiero z czasem. A wtedy mało kto łączy je z tym, co zimą wrzucił do pieca.

– Kilka dni temu prostym pyłomierzem sprawdzaliśmy zawartość pyłów w domu starszych osób. W kuchni stała kuchnia węglowa, taka, na której można było gotować. A w powietrzu normy pyłów przekroczone były o 400 proc., czyli gorzej niż tego dnia na zewnątrz. W oddechu mieszkańców tego domu dało się usłyszeć charakterystyczny dla osób z problemami oddechowymi świst – opowiada Siergiej. – Ci ludzie przez całą zimę dzień, po dniu się truli – dodaje. – Do pieców w Polsce naprawdę trafiają wszystkie możliwe śmieci. Zdarza się, że badając popiół, znajduję w nim pozostałości szkła i metalu. Dlaczego? Ponieważ gospodarze nie segregują śmieci, ale wrzucają do pieca wszystkie odpady zmieszane z kosza na śmieci – wyjaśnia prof. Adam Grochowalski. Do pieca trafiają wtedy butelki PET, opakowania po serkach i jogurtach, malowane drewno, płyty wiórowe, drewno rozbiórkowe przesycone chemikaliami czy stare meble. Wszystkie te produkty wydzielają przy spalaniu trujące związki szkodzące zarówno mieszkańcom jak i sąsiadom.

Dlaczego tak robią? – Z wygody, bo nie chce im się sortować śmieci. Opłatę za odbiór segregowanych śmieci i tak ponoszą, więc to nie jest oszczędność – mówi prof. Grochowalski.

Ale śmieci dają też ciepło. – Opowiadano mi, że na Śląsku kwitnie kradzież wystawionych przez mieszkańców śmieci. Zanim przyjedzie śmieciarka, złodzieje przeszukują worki i zabierają to, co ich zdaniem nadaje się do spalenia – mówi Siergiej.

Zdaniem eksperta problematyczne są także domowe kominki. Choć pali się w nich nie węglem, tylko drewnem, to również może dojść do ulatniania się szkodliwych dla zdrowia substancji. – W Polsce nie ma norm jakości dla kominków, więc przeciętny człowiek kupuje te tańsze. Tymczasem polscy producenci robią już kominki na rynek niemiecki i austriacki, gdzie normy są wyśrubowane. Jeśli ktoś zdecyduje się na jeden z takich modeli, nie będzie szkodził zdrowiu – mówi Siergiej. Problem jednak w tym, że koszt takiego kominka jest dwa razy wyższy.

Ludzie nie zdają sobie sprawy także z tego, że niektóre dostępne na rynku preparaty służące do spalania sadzy są silnie toksyczne, a dopuszczalna norma dioksyn jest nawet tysiąc razy przekroczona. – Zgłaszałem ten fakt do wielu instytucji, takich jak m.in. Ministerstwo Środowiska, ale nie było żadnej reakcji – mówi Grochowalski. Dodaje, że gdy dowiedziano się o tym za granicą, natychmiast zakazano używania tych preparatów. U nas nikogo nie interesuje fakt, że jest to tak szkodliwe – mówi profesor.

Trzeba uświadamiać

Dlaczego ludzie palą w piecu czym tylko się da? Czasami przyczyną jest bieda. – Jeśli ktoś ma 800 zł emerytury czy renty, trudno go przekonać, by za całe pieniądze kupił dobry węgiel. Dlatego też uważamy, że wszystkie pomysły związane z wymianą pieców na kotły nowej generacji nie poprawią jakości powietrza, jeśli nie zostanie równocześnie wprowadzony program wsparcia dla osób zmagających się z ubóstwem – twierdzi Siergiej.

Ale nie jest to główna przyczyna, bo wiele osób pali tak z nieświadomości. – Byłem kiedyś na ognisku i po jego zakończeniu gospodarz wrzucił wszystkie plastikowe kubki i talerzyki do ogniska. Gdy zaprotestowałem, wzruszył tylko ramionami. Mało kto się tym przejął. A to byli ludzie z doktoratami – opowiada Grochowalski.

Również zdaniem Waldemara Forysiaka, rzecznika straży miejskiej we Wrocławiu, ludzie palą śmieci dlatego, że nie do końca zdają sobie sprawę ze skutków. – Trzy lata temu też nie wiedziałem, że do powstawania smogu przyczyniać się może palenie drewna rozbiórkowego. Wydawało mi się, że skoro to drewno, to można je spokojnie wrzucić do pieca. Myślę, że nadal wiele osób nie wie, że to jest szkodliwe – tłumaczy.

Wrocławska straż miejska przeprowadziła już w tym sezonie 2332 kontrole, podczas których wystawiono 128 mandatów. – Zauważyliśmy, że do przypadków łamania prawa wcale nie dochodzi w patologicznych domach, gdzie pali się wszystko, co jest pod ręką. Na tego typu oszczędności decydują się zarówno bogaci, jak i biedni, wykształceni i niewykształceni. Słowem: wszyscy, którzy mają dostęp do tego typu odpadów – mówi Forysiak.

Dlatego zdaniem ekspertów potrzebne są zdecydowane działania uświadamiające Polakom sprawy szkodliwości palenia byle czym. Prawdziwą furorę w internecie robi spot przygotowany w ramach kampanii „Gmina z dobrą energią" z udziałem Franciszka Pieczki, który wcielił się w nim w sąsiada człowieka spalającego śmieci. Wie, że niewiele może z tym zrobić, ale wiesza mu na drzwiach kartkę, by nie truł sąsiada. „Myśl, człowieku!"– nawołuje znany aktor.

Obecność tematu w mediach oraz różnego rodzaju kampanie informujące o szkodliwości smogu i stała obecność tego tematu w mediach zaczynają powoli przynosić skutki.

– Uruchomiliśmy specjalny formularz, za pomocą którego można przekazać nam informację o palonych śmieciach. Wbrew naszym obawom jest on niezwykle popularny. Codziennie za jego pomocą do centrum kierowania i monitoringu trafia 50–60 zgłoszeń. Nie byliśmy w stanie sprawdzać ich na bieżąco, dlatego zdecydowaliśmy się na zatrudnienie do naszego ekologicznego patrolu dodatkowych 15 osób. Do tej pory pracowało w nim 30 osób – mówi rzecznik straży miejskiej we Wrocławiu. Jego zdaniem ludzie przestają się godzić na to, by ktoś ich truł. – Myślę, że z czasem sytuacja będzie się poprawiać. Bo moim zdaniem największym sojusznikiem w walce z tego typu praktykami jest presja społeczna. Ona już się pojawia, więc jest szansa, że z czasem sytuacja się poprawi – podsumowuje rzecznik straży.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Mroźna aura to nie lada wyzwanie dla tych, którzy muszą ogrzać swoje domy i mieszkania. Tym bardziej, że w tym sezonie pierwszy śnieg spadł już w listopadzie i sezon grzewczy ciągnie się już od kilku miesięcy. – Zapasy węgla skończyły się mi w tym roku o miesiąc wcześniej niż poprzedniej zimy. Dokupiłam kolejną tonę, ale widzę, że i to nie wystarczy mi do wiosny. W tym roku za opał zapłacę co najmniej cztery tysiące złotych – mówi mieszkanka podwarszawskiej miejscowości.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Żadnych czułych gestów
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy