Ks. Robert Skrzypczak: Antykoncepcja – współżycie bez Boga

Coraz więcej ludzi przyjmuje „postawę antykoncepcyjną", która z góry zakłada eliminację rodzicielstwa bądź odkładanie go w nieskończoność. Co zrobić, by płodność przestała być źródłem obaw?

Publikacja: 09.02.2018 15:00

Ks. Robert Skrzypczak: Antykoncepcja – współżycie bez Boga

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek

Małżonkowie, którzy stosują antykoncepcję, zazwyczaj wykazują nastawienie lękowe, boją się dziecka. Lęk ten zwykle bardziej jest nasilony u kobiet niż u mężczyzn, co tłumaczy biologiczne zaangażowanie się kobiety w macierzyństwo, i występuje tak często, iż należy uznać, że jest on charakterystyczny dla postawy antykoncepcyjnej. Ludzie, którzy boją się dziecka, sięgają po antykoncepcję. Wykazują w tym względzie zdumiewającą ignorancję, niezależnie od posiadanego wykształcenia, tak jakby lęk paraliżował ich zdolność logicznego myślenia i postępowania. Płodność przedstawia się w ich wyobraźni jako „siła nadrzędna", przed którą nie ma ucieczki. W jakimś magicznym myśleniu poszukują oni talizmanu, który by ich od niej uwolnił. Płodność w oczach współczesnego nowoczesnego człowieka to coś niemożliwego do opanowania.

Logiczne byłoby myślenie, że skoro nie mogą sobie poradzić z płodnością, nie umieją nią rządzić, a boją się dziecka, to najprościej i najskuteczniej byłoby zaniechać działania seksualnego, które doprowadza do pojawienia się dziecka. Lecz myśl o powstrzymaniu się od seksu, który jest traktowany jako źródło przyjemności, jest obca i niepopularna. Człowiek współczesny szuka więc środków zaradczych, „zabezpieczających". Samo sformułowanie „środki zabezpieczające" wskazuje na pojmowanie dziecka jako zła, którego za wszelką cenę należy unikać.

W takiej atmosferze ludzie podejmują współżycie seksualne, w którym tło stanowi lęk przed dzieckiem. Efekt? W najgorszym scenariuszu (co nie znaczy, że w każdym przypadku) zaczyna się od tego, że współżycie nie przynosi oczekiwanej radości u małżonków, a przeciwnie – reakcje nerwowe, inne u mężczyzny, inne u kobiety. U kobiety zazwyczaj szybciej dochodzi do reakcji frustracyjnej. Wewnętrznie i niejako fizycznie jest ona sparaliżowana lękiem. Nie może przeżywać radości zjednoczenia z kochanym mężczyzną i jako odpowiedź na napięcie lękowe pojawia się w niej najpierw niechęć do ciała mężczyzny, która nieraz przeradza się we wstręt fizyczny. Kobieta przymusza się do współżycia, ale staje się ono dla niej coraz bardziej przykre, tak iż w pewnym momencie traktuje ona pożycie małżeńskie jako zło konieczne, od którego stara się w jakiś sposób uwolnić. Gdy mężczyzna egzekwuje swoje „prawa małżeńskie" i narzuca kobiecie współżycie, niechęć do ciała narasta i przechodzi w niechęć do współżycia w ogóle.

Mężowie uskarżają się wówczas na oziębłość kobiet, podczas gdy panie deklarują: „Dla mnie to może nie istnieć". Z czasem niechęć do stosunków seksualnych przeradza się w niechęć do partnera, do męża – sprawcy całej tej sytuacji. Znamienne, że wiele mężatek za zaletę uznaje, iż mąż nie szuka u nich seksualnej satysfakcji.

Zobojętnienie seksualne u kobiety musi wywołać reakcje u mężczyzny. Najczęściej w grę wchodzi jakaś forma agresji. Nawet najbardziej kulturalni panowie potrafią reagować w sposób prymitywny. „Nie był taki, zmienił się" – wyrokują kobiety. W mężczyźnie narasta zaś postawa egocentryczna i zobojętnienie na los żony i dziecka. Obie te postawy osłabiają miłość małżeńską i mogą wywoływać wrażenie, że „już się nie kochamy".

W stronę obojętności religijnej

Wpływ stosowania antykoncepcji sięga znacznie głębiej, niż chcieliby przyznać jej zwolennicy. „W samej istocie antykoncepcji tkwi nieprawidłowa hierarchia wartości przez nadmierne zwrócenie uwagi na płeć, a niedostrzeganie integralnej wartości osoby ludzkiej. W takiej sytuacji stosunek seksualny nabiera znaczenia wyłącznie fizjologicznego (reakcja odbarczenia), co powoduje poczucie zdeterminowania... Powoduje to wewnętrzne rozszczepienie i pogłębia rozdział między miłością a współżyciem seksualnym" – pisała Wanda Półtawska. Z kolei odseparowanie działań seksualnych od prokreacji obniża wartość samego stosunku. Nie stanowi on już znaku dopełnienia jedności międzyosobowej, a co najwyżej narządową reakcję ciała. Mężczyzna pada ofiarą niewoli swego ciała, jest bezradny wobec reakcji, nad którą nie potrafi zapanować, kobieta natomiast staje się niewolnicą męskiego seksualizmu, schodzi do poziomu rzeczy używanej, traci godność pełnowartościowej osoby. Ta sytuacja tak bardzo zaprzecza prawdzie osobowej ludzi, iż musi wywołać frustrację. Małżonkowie mają w stosunku do siebie coraz większe pretensje i zaczynają się lekceważyć. Zaniechanie kontaktu cielesnego potęguje klimat wrogości, w którym od czasu do czasu może dojść do zbliżenia seksualnego, lecz przypomina ono raczej zachowanie agresywne niż miłość.

Taki akt seksualny nie ma w sobie żadnej mocy wiążącej ludzi, wręcz zrywa poczucie komunii. „Jest uderzające – zauważała dr Półtawska – że małżeństwa, które stosują antykoncepcję, zupełnie nie potrafią okazać sobie bezinteresownej czułości i wszelkie próby zbliżenia wywołują u mężczyzny reakcje podniecenia seksualnego, co kobieta odczuwa jako poniżające, a ponadto boi się tego, wiedząc, że z tej właśnie reakcji może zaistnieć »niepożądany skutek«, to jest dziecko... O ile w prawidłowym układzie małżeńskim dziecko staje się czynnikiem łączącym ludzi, o tyle w tym układzie każda następna ciąża pogłębia istniejący konflikt". Nieoczekiwane dziecko budzi poczucie winy, przy czym małżonkowie starają się winę tę przerzucać wzajemnie na siebie.

Znamienne, że nawet ludzie wierzący, mający też niejednokrotnie problem z antykoncepcją, w odniesieniu do płodności zdają się całkowicie pomijać obecność Boga. Zapłodnienie traktują wyłącznie jako skutek swego działania, nie dopuszczając myśli, że poczęte nowe życie ma swoje, dane od Boga, własne prawo do życia. Mimo że uznają się za praktykujących katolików, w odniesieniu do płodności zachowują się jak ludzie niewierzący, nie uwzględniając Boga jako Stwórcy. Nie myślą, że nowa poczęta istota ma dane od Boga prawo do własnej egzystencji. Według Wandy Półtawskiej „zapominają, że poczęcie nowego życia jest zależne od działalności trzech osób – od Boga i rodziców, przy czym Bóg ma rolę decydującą".

Wiara ludzi używających antykoncepcji z czasem maleje, zmierzając w stronę obojętności religijnej. Przestaje przystawać do życia, podobnie jak przynależność do Kościoła wcale nie oznacza stosowania się do jego nauczania. Normy stosowane w Kościele, które stoją na straży osobowej godności małżonków, zaczynają być postrzegane jako nieuzasadniony zakaz, który należy znieść. I tak antykoncepcja potępiana przez Kościół staje się terenem rozgrywek światopoglądowych. Jej zwolennicy próbują uzasadnić jej stosowanie względami miłości, ale praktyka życiowa pokazuje wyraźnie negatywny wpływ postawy antykoncepcyjnej na jakość miłości małżonków i na ich rodzinę.

A co ze stosunkiem przerywanym? Dlaczego tyle par, także katolickich, praktykuje tę metodę zapobiegania ciąży, mimo że teologia moralna zachowanie to jednoznacznie ocenia jako grzech śmiertelny? Zazwyczaj w uzasadnieniu małżonkowie mówią: „uważamy", lub częściej kobieta mówi: „on uważa, on się wystrzega". Zwykle czują opór przed sięganiem po antykoncepcję. Mężczyźni zatem wybierają taki sposób zachowania, uważając, że „to nie zaszkodzi żonie". Można przypuszczać, że szukają w tym jakiegoś dobra. Nie da się wszystkich ludzi jednakowo obwiniać o egoizm. Wydaje się, że jest odpowiedź, która pozwala zrozumieć to zjawisko. Akt seksualny przerywany nie jest skierowany przeciwko macierzyństwu i płodności kobiety. I choć jest ona potraktowana egoistycznie jako przedmiot seksualnego pragnienia, niemniej najgłębsze struktury jej istoty, jej egzystencjalne skierowanie na macierzyństwo wpisane przez Boga w jej kobiecość jest nienaruszone. Intuicyjnie ludzie mogą czuć, że jakkolwiek by było, jest to „naturalny sposób zachowania", bo istota kobiecości jest nietknięta.

Zachowanie to może prowadzić do nerwicy, ale nie uszkadza bezpośrednio płodności. Środki antykoncepcyjne zmieniające rytm biologiczny w organizmie kobiecym są skierowane przeciwko naturze kobiety, a mężczyzna próbuje ją przed tym jakoś uchronić. Nie chce jej pozbawiać płodności, ale chce też zachować swe poczucie męskości. Stosunek przerywany jest jego działaniem, a więc daje mu subiektywne poczucie własnej męskości w tym, iż to on działa i to on niejako bierze całą odpowiedzialność na siebie. Nieraz mężowie mówią: „ja to biorę na własne sumienie".

Wielu katolików nie uznaje stosunków przerywanych za grzech, ponieważ uważają oni, że nie krzywdzą swych kobiet, nie niszczą w nich ich kobiecości. Ich płodność jest nienaruszona, podobnie też męskość mężczyzn, ojcostwo nie zostaje z góry zniszczone. Mężczyzna działa, decyduje, a zarazem ochrania swoją żonę. W tej grzesznej i nieprawidłowej sytuacji tkwi zarzewie pewnego dobra.

Mogę być ojcem, mogę być matką

Trzeba małżonkom pomóc w lepszym poznaniu ich głębokiej struktury osobowej jako kobiety i mężczyzny. Zadanie kobiety polega na lepszym poznaniu siebie samej i objawieniu tego mężczyźnie. Ona przede wszystkim musi nauczyć się siebie, aby rozumiała każdy objaw tej wspaniale funkcjonującej kobiecości. Wówczas jej płodność przestanie ją straszyć. Zamiast jej się bać, będzie umiała pokazywać ją mężczyźnie, objawiać mu siebie, wywołując jego zachwyt i podziw. Podziw zaś to jeden z najważniejszych komponentów kobiecej miłości.

By osiągnąć ten cel, kobieta musi przekazać mężczyźnie wiedzę o sobie, objawić mu się. Zaprezentować tak, aby mógł i musiał ją podziwiać. Tę męską chęć „uchronienia" swej kobiety przed niepożądaną ciążą i postawę „uważania" należy właściwie przekierować. Męskość prawdziwa to jest pełna odpowiedzialność za kobietę i dziecko. Jeśli naprawdę nie chce jej skrzywdzić, musi wziąć pod uwagę los żony i dziecka. „Z chwilą, kiedy płodność kobiety jest dla niego zrozumiała, jego decyzja »uważaj« odnosi się nie do chwili przerwania stosunku, ale do chwili podjęcia współżycia. »Uważaj«, jeżeli ona nie powinna jeszcze stać się matką – to poczekaj, wybierz moment odpowiedni.

Wola mężczyzny, jego aktywność, jego zdolność do działania są podstawą do podjęcia odpowiedzialności. Kobieta ma prawo się spodziewać, że on zdecyduje, on będzie uważał. Kierowanie płodnością jest zadaniem wyłącznie mężczyzny, siewcy życia. Siewca wie, kiedy siać w przygotowaną glebę. Kobieta jak matka ziemia przyjmuje ziarno i nie w jej mocy jest powstrzymywać twórczy proces wschodzenia nasienia. W niej się dzieje, a on działa. Gdy on uwzględni to, co się w niej dzieje – problem jest rozwiązany, a wszelka antykoncepcja jest po prostu niepotrzebna. Znika też potrzeba przerywania stosunku. Mężczyzna wie, kiedy może być owoc i kieruje czasem »zasiewania«.

Nie ma mężczyzny, który wolałby akt przerywany od normalnego pełnego stosunku. Musi jednakże on nauczyć się kobiety i wczuć w nią. Wtedy to on będzie tym, który decyduje, uwzględniając, oczywiście, ich wspólne zamiary. Jej bierność i gotowość do zgadzania się w połączeniu z jego odpowiedzialną aktywnością będą budować ich małżeńską jedność. W przekazywaniu życia zaangażowana jest najgłębsza struktura człowieka, sam rdzeń jego człowieczeństwa. To, co się dzieje w intymnym złączeniu mężczyzny z kobietą, sięga aż do dna ich duszy, nie tylko angażuje ich ciała. Ponadto stają się w tym miłosnym akcie, jak podkreślał Paweł VI w encyklice „Humanae vitae", „współpracownikami Boga samego w dziele stworzenia".

Pełne wzajemne oddanie się małżonków jest wielkim darem. Akt seksualny winien odzwierciedlać osobowe zjednoczenie. Wówczas staje się on świętym aktem zasługującym na wieczność. „Negatywne stanowisko Kościoła wobec antykoncepcji – wyjaśniał Karol Wojtyła – wynika konsekwentnie ze spojrzenia w prawdzie na miłość małżeńską, która winna trwale jednoczyć mężczyznę i kobietę jako osoby, afirmując ich osobową godność we wszystkich przejawach życia, w szczególności zaś w samym współżyciu małżeńskim". Chodzi o pewien wewnętrzny szacunek okazywany współmałżonkowi, który w pełni odpowiada osobowej godności tamtego. Akt seksualny w ten sposób przeżywany powoduje, że mężczyzna i kobieta stają się wspólnym podmiotem tego współdziałania. Mówił o tym Paweł VI: „Współżycie płciowe narzucone współmałżonkowi bez liczenia się z jego stanem oraz jego uzasadnionymi życzeniami nie jest prawdziwym aktem miłości i dlatego sprzeciwia się temu, czego słusznie domaga się ład moralny we wzajemnej więzi między małżonkami".

Akt małżeński nosi w sobie nierozerwalną więź między tym, co małżonków jednoczy, a tym, co ich otwiera na rodzicielstwo. Sprzeciw wobec antykoncepcji jest protestem przeciw odłączaniu od siebie tych dwóch istotnych aspektów seksualnego współżycia. W akcie seksualnym, jeśli ma to być prawdziwy akt miłosny, musi towarzyszyć kochającym się osobom poczucie możliwości rodzicielstwa, jak i gotowość na nie: mogę być ojcem, mogę być matką.

Czułość – znak działania Ducha Świętego

Jak porzucić rozpowszechnioną „postawę antykoncepcyjną" narzucaną kochającej się parze przez konsumpcyjny styl życia? Jak ją zmienić, aby uratować miłość ludzką? Zasadniczym i najbardziej pożądanym czynnikiem jest małżeńska czułość. To brak czułości frustruje kobietę, a nie brak stosunków seksualnych.

W antykoncepcji dominują postawy pożądania, reakcje zaś rozgrywają się na płaszczyźnie napięcie – rozluźnienie, natomiast czułość przynosi otwarcie jednego człowieka na drugiego. Małżeństwa mające antykoncepcyjne nastawienie do siebie zazwyczaj mało jej wykazują. Ich miłość staje się egocentryczna. Tymczasem ciała małżonków można nauczyć „odseksualizowanej czułości". W taką postawę trzeba zaangażować zmysł dotyku, wzroku i mowę ludzką.

Zmysł dotyku zazwyczaj w małżeństwie jest zautomatyzowany w kierunku wyzwalania reakcji seksualnej, natomiast gesty dotykowe muszą być wolne od napięcia seksualnego, a skierowane ku życzliwości, altruizmowi i miłości. Kobiecie trudno uwierzyć w miłość, która nie przejawia się gestami. Mężczyzna wydaje się bardziej niezależny od zmysłu dotyku, choć szybciej wyzwalają się w nim automatyzmy erotyczne. Dopiero prawdziwa miłość wyzwala u mężczyzny tę zdolność świadczenia gestów czułych bez podniecenia seksualnego. Kobieta poprzez zdolność do macierzyństwa jest niejako cała skierowana ku dotykowi: jej ciało obejmuje w całości rosnące w niej maleństwo, a także mężczyznę w czasie zbliżenia. Stąd dotyk ma dla niej ogromne znaczenie. Natomiast zmysłem szczególnie wrażliwym u mężczyzn wydaje się być zmysł wzroku. W małżeństwie spojrzenie mężczyzny, wyzwolone od pożądliwości seksualnej, staje się wyrazem zachwytu, jak i potrzebnej kobiecie czułości. Mężczyzna potrafi zapatrzyć się w piękno kobiety i ją kontemplować.

Dialog miłości jest właściwym sposobem odnoszenia się do siebie małżonków i właśnie w ramach takiego dialogu powinna zapadać decyzja tych dwojga o ich dziecku. W ciszy uspokojonego czułością ciała mąż i żona mają zdecydować o tym, czy teraz mogą podjąć odpowiedzialną sztukę rodzicielstwa, czy później. W takim klimacie antykoncepcja jest po prostu niepotrzebna, ponieważ czułość umie czekać. Nie jest dla niej konieczne seksualne dopełnienie. „Małżonkowie, wolni od nacisku ciała, podejmują swoją płodność prawdziwie po ludzku... Kobieta spokojna o swe macierzyństwo oddaje się ufnie w ręce kochanego mężczyzny, nie odczuwając żadnych oporów, ani świadomych, ani podświadomych, swobodna nie musi myśleć o żadnym przeciwdziałaniu zapłodnienia. Wszelkie bowiem wyliczanie jest sprzeczne z podstawową tendencją kobiecości skierowanej ku macierzyństwu i stąd kierowanie płodnością pary małżeńskiej powinno spoczywać w rękach mężczyzny. Świadomy swojej odpowiedzialności kochający mężczyzna, uwzględniając sytuację fizjologiczną w organizmie kobiety, idąc po linii naturalnych męskich skłonności, decyduje o chwili działania i realizuje je" – pisała Wanda Półtawska.

Przeżywanie czułości i płodności przez małżonków w zgodzie z planem Boga i w najszczerszej chęci zharmonizowania z Nim przywraca małżonkom spokój sumienia i otwiera ich na nadprzyrodzone źródła bijące z ich sakramentu. Nauczenie się celebrowania sakramentu małżeństwa sprawia, że małżeństwa stają się prawdziwymi prorokami zdolnymi do przepowiadania miłości Chrystusa językiem ciała. Ich ciała, zdolne do wyrażenia daru z samego siebie drugiemu, nabierają cech profetycznych. Przemawiają nie tylko aktem seksualnym, ale też czułością, delikatnością i wzajemnym przygarnianiem się. Prawdziwymi prorokami byli nazywani ci, którzy obwieszczali ludziom piękno przymierza z Bogiem. Za fałszywych uznawano tych, którzy zwodzili innych, ciągnąc ich ku przepaściom śmierci.

„Sakrament Małżeństwa zawiera w sobie wielkie bogactwo – wyjaśniał kardynał Wojtyła proboszczom – do którego małżonkowie powinni sięgać przez całe życie. Obowiązkiem duszpasterzy jest nauczyć ich tego, naprowadzić na drogi współpracy z Bogiem, Stwórcą, Odkupicielem i Sprawcą naszego uświęcenia [...]. Dlatego też właśnie potrzebne jest rzetelne i wszechstronne przygotowanie do Sakramentu Małżeństwa". ©?

Ks. Robert Skrzypczak jest doktorem habilitowanym teologii, psychologiem, duszpasterzem, profesorem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody