A jak jest dzisiaj? Aplikacja telefoniczna w komórce (uwaga, urządzenie w międzyczasie zmieniło nazwę) to tylko margines. Nie mam pojęcia, jaki procent czasu korzystania z komórki wykorzystujemy na prowadzenie rozmów. Pięć, dziesięć, piętnaście procent? Kwestia indywidualna. Zdecydowanie ważniejsze są inne aplikacje. Z komórką niemal się nie rozstajemy. Ciągniemy ją ze sobą do pracy, na spacer. W nocy leży przy łóżku i udaje, że się ładuje. A tak naprawdę cały czas podsłuchuje, co tam się dzieje pod kołdrą. Ma wbudowany mikrofon, kamery (z obu stron) i Bóg jeszcze wie co.
Czujemy się bezpiecznie, kiedy jest w stanie spoczynku, ale to tylko przejaw naszej naiwności. Bo tak naprawdę to software (i jakiś pan w centrali) rozstrzyga, kiedy aktywny jest mikrofon, a kiedy kamera. Kiedy komórka uaktywnia przekaz, a kiedy nie. I nie mamy pojęcia, co i komu przekazuje. A meldunki uzupełnia dokładnie o czas (zegar) i miejsce (GPS), z którego odbywa się transmisja. Innymi słowy, kiedy i gdzie jesteśmy. Inwigilacja doskonała.
Słyszę śmiechy. Obsesja? Przecież nie ma takiej możliwości, by każdy był podsłuchiwany. Brakło by pierwiastka ludzkiego, który mógłby to wszystko odsłuchać i przeanalizować. Słucham? Nie, to się dziś robi zupełnie inaczej. Sygnał przyjmują serwery i magazynują tak długo, jak jest to potrzebne. A odsłuchuje się selektywnie. Kiedy kogoś odsłuchać potrzeba. Zresztą takie odsłuchiwanie też już należy do przeszłości. Dziś wchodzą w życie nowe techniki. Specjalne programy ze świata dźwięków robią transkrypt ludzkiej mowy. Programy komputerowe zamieniają audio w tekst, a jakiś inny soft oznacza zadane słowa i raportuje o nich administratorowi sieci.
W ten właśnie sposób administrator dowiaduje się na przykład, że piszący te słowa powtórzył pięciokrotnie przez sen którejś nocy słowo „rewolwer". I tyle wystarczy, by zapadła jakaś klapka w centralnym archiwum i autor znalazł się w przegródce (ups, katalogu) stanowiących zagrożenie terrorystyczne. A potem śle się do niego w określonych okolicznościach facetów w mundurach. O szóstej rano wpadają w kominiarkach i delikwenta w pidżamie na plecy, kajdanki itd.
Przesada? Koszmar nocny? W żadnym wypadku. Tak zwana rzeczywistość technologiczna. Orwell by tego nie wymyślił. Pragnę przypomnieć, że w jego świecie „1984" za inwigilację odpowiadały tzw. teleekrany. Był to rodzaj nadawczo-śledzącego ustrojstwa wielkości dużego telewizora, które montowano w mieszkaniu na ścianie. Przekazywało i śledziło, ale można było się przed jego wszechobecnością przynajmniej na chwilę schować. Za murek, w przedpokoju albo – pardon – w toalecie.