Bogusław Chrabota: Smartfon. Inwigilacja doskonała

Masz człowieku w kieszeni telefon komórkowy. Kiedyś, przed wiekami, ktoś nazwał go żartobliwie „smyczą". Chodziło o to, że dzięki smyczy jest się ciągle pod kontrolą. Uwaga, wytłumaczę. W owych zamierzchłych czasach, jeśli posiadacz znajdował się w zasięgu sieci, zawsze można się było do niego dodzwonić. A i on, kiedy tylko chciał, mógł skorzystać ze smyczy w przeciwnym kierunku. Tak właśnie było w ciemnych wiekach średnich. Zresztą, całkiem łatwo było się z tej smyczy zerwać. Wystarczyło nie odbierać, nie oddzwaniać i nie odpowiadać na esemesy. Siedzieć cicho po prostu. I tyle było ze smyczy.

Publikacja: 01.02.2019 16:00

Bogusław Chrabota: Smartfon. Inwigilacja doskonała

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

A jak jest dzisiaj? Aplikacja telefoniczna w komórce (uwaga, urządzenie w międzyczasie zmieniło nazwę) to tylko margines. Nie mam pojęcia, jaki procent czasu korzystania z komórki wykorzystujemy na prowadzenie rozmów. Pięć, dziesięć, piętnaście procent? Kwestia indywidualna. Zdecydowanie ważniejsze są inne aplikacje. Z komórką niemal się nie rozstajemy. Ciągniemy ją ze sobą do pracy, na spacer. W nocy leży przy łóżku i udaje, że się ładuje. A tak naprawdę cały czas podsłuchuje, co tam się dzieje pod kołdrą. Ma wbudowany mikrofon, kamery (z obu stron) i Bóg jeszcze wie co.

Czujemy się bezpiecznie, kiedy jest w stanie spoczynku, ale to tylko przejaw naszej naiwności. Bo tak naprawdę to software (i jakiś pan w centrali) rozstrzyga, kiedy aktywny jest mikrofon, a kiedy kamera. Kiedy komórka uaktywnia przekaz, a kiedy nie. I nie mamy pojęcia, co i komu przekazuje. A meldunki uzupełnia dokładnie o czas (zegar) i miejsce (GPS), z którego odbywa się transmisja. Innymi słowy, kiedy i gdzie jesteśmy. Inwigilacja doskonała.

Słyszę śmiechy. Obsesja? Przecież nie ma takiej możliwości, by każdy był podsłuchiwany. Brakło by pierwiastka ludzkiego, który mógłby to wszystko odsłuchać i przeanalizować. Słucham? Nie, to się dziś robi zupełnie inaczej. Sygnał przyjmują serwery i magazynują tak długo, jak jest to potrzebne. A odsłuchuje się selektywnie. Kiedy kogoś odsłuchać potrzeba. Zresztą takie odsłuchiwanie też już należy do przeszłości. Dziś wchodzą w życie nowe techniki. Specjalne programy ze świata dźwięków robią transkrypt ludzkiej mowy. Programy komputerowe zamieniają audio w tekst, a jakiś inny soft oznacza zadane słowa i raportuje o nich administratorowi sieci.

W ten właśnie sposób administrator dowiaduje się na przykład, że piszący te słowa powtórzył pięciokrotnie przez sen którejś nocy słowo „rewolwer". I tyle wystarczy, by zapadła jakaś klapka w centralnym archiwum i autor znalazł się w przegródce (ups, katalogu) stanowiących zagrożenie terrorystyczne. A potem śle się do niego w określonych okolicznościach facetów w mundurach. O szóstej rano wpadają w kominiarkach i delikwenta w pidżamie na plecy, kajdanki itd.

Przesada? Koszmar nocny? W żadnym wypadku. Tak zwana rzeczywistość technologiczna. Orwell by tego nie wymyślił. Pragnę przypomnieć, że w jego świecie „1984" za inwigilację odpowiadały tzw. teleekrany. Był to rodzaj nadawczo-śledzącego ustrojstwa wielkości dużego telewizora, które montowano w mieszkaniu na ścianie. Przekazywało i śledziło, ale można było się przed jego wszechobecnością przynajmniej na chwilę schować. Za murek, w przedpokoju albo – pardon – w toalecie.

Bezpieczniej było poza domem, bo nikt za bohaterami Orwella teleekranu nie nosił np. do parku, a i mikrofonów podsłuchowych nie dało się zamontować wszędzie. Sfera wolności była więc relatywnie duża. No i jeszcze jeden paradoks, o którym na tych łamach już pisałem: świat Orwella nie miał „ratio" ekonomicznego, nie był pomyślany pod kątem obsługi kosztów systemu. Był więc niemożliwy. Za to uniwersum zwykłej komórki jest dziełem praktyki. Do powszechnego systemu inwigilacji wstępujemy na własne życzenie, a nawet za to systematycznie płacimy. Co więcej, życia poza tym systemem nie potrafimy sobie wyobrazić! Oto szczyt szaleństwa i omamienia.

Wszystko, o czym tu piszę, to nie jakieś bzdurne wyobrażenia, tylko krzycząca współczesność. Zrozumieli ją już Chińczycy i wprowadzają u siebie system kredytu społecznego, który integruje właśnie komórka. W Pekinie stanie się za chwilę filarem krwiobiegu miliardowej populacji. Panem życia i śmierci każdego człowieka. Tak więc Orwell, mimo że schowano go do lamusa – triumfuje. Dzięki swym dzieciom Stevenowi Jobsowi, Szwedom od Ericssona i Amerykanom z Motoroli. Finom z Nokii oraz Azjatom od Sony i Samsunga. Wszystkim wam serdecznie dziękuję za ten doskonały system kontroli. Za ostateczne urządzenie świata. Choć, tu stop. To absolutnie nie koniec.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

A jak jest dzisiaj? Aplikacja telefoniczna w komórce (uwaga, urządzenie w międzyczasie zmieniło nazwę) to tylko margines. Nie mam pojęcia, jaki procent czasu korzystania z komórki wykorzystujemy na prowadzenie rozmów. Pięć, dziesięć, piętnaście procent? Kwestia indywidualna. Zdecydowanie ważniejsze są inne aplikacje. Z komórką niemal się nie rozstajemy. Ciągniemy ją ze sobą do pracy, na spacer. W nocy leży przy łóżku i udaje, że się ładuje. A tak naprawdę cały czas podsłuchuje, co tam się dzieje pod kołdrą. Ma wbudowany mikrofon, kamery (z obu stron) i Bóg jeszcze wie co.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków