Anna Cieplak: Mojemy pokoleniu zbyt dużo obiecano. Jest rozczarowane kapitalizmem

Mojemu pokoleniu bardzo wiele naobiecywano. Mieliśmy mieć lepsze życie od naszych rodziców, bo wyjedziemy na Erasmusa. Potem wszyscy skończymy studia i będziemy mieć fajną pracę. Coś jednak poszło nie tak - mówi w rozmowie z Piotrem Witwickim Anna Cieplak, pisarka i aktywistka miejska.

Publikacja: 19.01.2018 16:00

Anna Cieplak, pisarka, aktywistka miejska

Anna Cieplak, pisarka, aktywistka miejska

Foto: Fotorzepa/ Darek Golik

Plus Minus: Napisałaś książkę, w której nie ma scen seksu ani przemocy. A ludzie i tak czytają „Lata powyżej zera". I nawet cię za nią nagradzają.

Można dostarczać emocji bez sięgania po seks czy przemoc.

Nawet jak w książce są „momenty", to ich nie opisujesz. Unikasz tematu?

Nie opisuję szczegółowo, co nie oznacza, że unikam. Nie interesują mnie seks i przemoc same w sobie, ale mechanizmy reagowania na nie. Nie chcę wchodzić w emocje czy traumy, dłubać w nich. Można bez tego opisać, jaki jest stosunek otoczenia społecznego, instytucji czy samego bohatera do tych sfer. Nie chcę, żeby czytelnik płakał. Nie będę manipulować emocjami.

To ci się akurat nie udaje, bo zakończenie jest jedną wielką manipulacją. Oszukujesz czytelnika.

Zakończenie daje możliwość odczytania fabuły na nowo. Z kim bym nie rozmawiała, to inaczej je rozumie. Interpretacja zakończenia zależy chyba od tego, jak my widzimy kraj, jak reagujemy na fakt, że różnimy się w codziennych doświadczeniach. Niektórzy widzą tylko ojca alkoholika i biedę polskiego blokowiska, a inni kibicują dziewczynie, która ma odwagę zawalczyć o siebie, pomimo trudnej sytuacji życiowej. Była taka dyskusja o tej książce w radiu, gdzie Bronisław Maj i Artur Grabowski mówili, że takiej Polski nie ma.

Żartujesz?

Nie, ale nawet mnie to ucieszyło. Dowiedziałam się jak w zupełnie inny sposób można widzieć świat przyjmując ich perspektywę, która przypisuje codzienności cechy „patologii".

Piszesz o rzeczywistości końcówki lat 90. „powierzchownie rozwinięta". Co to znaczy?

To rzeczywistość, w której ludzie są średnio zorientowani, gdzie jest ten świat, który miał nastąpić, który im obiecano. Opisuję rzeczywistość, w której wszystko zaczyna stwarzać pozory, że jest dobrze: budują się supermarket, za chwilę wejdziemy do Unii Europejskiej.

Ale to nie były pozory, bo wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, a matce twojej głównej bohaterki supermarket zabiera miejsce pracy.

Ani matka bohaterki, ani ona sama nie są do końca świadome przemian, które zachodzą wokół nich. Jest dzieckiem, które nie pamięta już transformacji, a jej matka zamiast załapać się na szybki awans społeczno-gospodarczy pozostaje w tym samym miejscu.

A ciebie ukształtowała ta rzeczywistość? Naprawdę byłaś na tym legendarnym koncercie Paktofoniki, który opisujesz w książce?

Może trochę przesadzam z tą fascynacją Paktofoniką, ale to dlatego, że bohaterka mojej książki „żyje" muzyką. Wyobrażam sobie alternatywną historię, która wydaje mi się dosyć realistyczna. Unikam sytuacji, w których miałabym obnażać siebie, bo nie po to napisałam książkę, aby odtworzyć własne wspomnienia. Moja bohaterka przechodzi typowe problemy dla tamtych czasów, ale przede wszystkim jej społecznego usytuowania.

To pierwsze pokolenie rozczarowane transformacją?

Nie mogłabym powiedzieć, że całe pokolenie jest rozczarowane transformacją. Dla mnie była ona faktem, o którym uczyłam się na historii. Czymś, w czym wzrastałam. Jednocześnie mam świadomość, że dużo rzeczy poszło w niej nie tak. Kiedy zabieram się za pisanie książki, to najpierw długo myślę o problemie, który chcę za jej pomocą uchwycić.

O jakim problemie są „Lata powyżej zera"?

O awansie społecznym i aspiracjach. Mojej bohaterce zostało bardzo dużo naobiecane.

Kto jej coś obiecywał?

Wszyscy. Nie mam na myśli jedynie mitów powielanych przez instytucje i media, że nasze życie będzie lepsze od rodziców, bo wyjedziemy na Erasmusa. Potem wszyscy skończymy studia i będziemy mieć fajną pracę. Być może dziś problemy mojej bohaterki byłyby takie same, tylko towarzyszyłoby im mniej rozczarowań.

Dziś kończymy studia, bo nie ma innego wyboru, a jeszcze 15 lat temu miały one gwarantować wstęp do lepszego świata.

Albo że chociaż będziemy pracować w tak zwanym zawodzie.

I właśnie wtedy wszyscy skończyli marketing i zarządzanie.

Chciałam też pokazać, że czasem niepotrzebnie pozwalamy sobie narzucać identyczne dążenia. Nie zawsze możesz powiedzieć, że jesteś kowalem swojego losu i nikt nie powinien wmawiać, że mamy takie same szanse, ale nie potrafimy z nich skorzystać. Szczególnie gdy rodzisz się w środowisku, w którym masz ograniczone możliwości rozwoju.

Ale ty piszesz, że wesołe rynkowe otwarcie lat 90. kończy się problemami późnego kapitalizmu.

Śledząc, jak dziedziczona jest bieda w Polsce, nie jestem w stanie powiedzieć, że awans się dokonał, bo przyszła transformacja. Nie widzę zbyt wielu narzędzi, które umożliwiły wpływanie na to, by ktoś, rodząc się w domu robotniczym, trafił do klasy wyższej. To niemożliwe.

Dziewczyna ze świetlicy w Cieszynie zgarnia połowę nagród literackich w tym kraju i może żyć ze swojej pasji. Jesteś zaprzeczeniem tego, o czym piszesz.

Nie jestem zaprzeczeniem. Urodziłam się w domu, gdzie miałam wsparcie i mogłam się rozwijać. W szkole trafiłam na uważnych, mądrych nauczycieli. To nie musi być zawsze wsparcie ekonomiczne. Jeśli nikt z tobą nie poszedł do galerii sztuki czy biblioteki, to skąd masz wiedzieć, że warto czytać czy interesować się kulturą? Skoro uczymy się głównie przez naśladownictwo, to większość rzeczy wiemy tylko stąd, że ktoś w naszym otoczeniu robił coś podobnego. Zmienianie sytuacji ludzi powinno polegać na otwieraniu im drzwi do nowych możliwości.

I ktoś dostrzega tę perspektywę?

Z mojego doświadczenia wynika, że w bezpośredniej pracy wykonywanej przez nauczycieli i kuratorów może być różnie. Ciężko jest to jednak zobaczyć systemowo. Widać, że mimo wielu zaangażowanych pracowników, nie udaje się pochylić nad każdą osobą i często dochodzi do wielu niesprawiedliwych sytuacji, z braku czasu czy poczucia odpowiedzialności. Biurokratyczna machina mieli długo i tu zaczyna się koszmar: jak pogodzić zaangażowanie ludzi z tym, jak działa system. Czasem wystarczy solidna praca nauczycieli, żeby kogoś wyciągnąć z trudnej sytuacji, ale ten wysiłek jest ogromny i często zupełnie niedostrzegalny, bo uczeń, o którego walczysz, ma tróje, a nie piątki, więc i tak nie jest wybitny i się nie liczy. To często praca „po godzinach", która wymaga współpracy rodziny ze szkołą czy opieką społeczną, a i tak może się nie udać. Siłą rzeczy to z reguły konkretna osoba uruchamia system czy działa „w poprzek", aby jakoś sobie z nim poradzić, bo nie mamy wielu systemowych rozwiązań na skuteczną współpracę szkoły z opieką społeczną, domem kultury czy świetlicą i rodzicami.

Trzeba wspierać rodziców?

Tak, ale nie tylko ekonomicznie. Masz 500+, które jest pod wieloma względami dobre, ale nie jest w stanie rozwiązać problemu biedy długofalowo. Chodzi o wsparcie na poziomie edukacyjnym, które powinno być dostępne dla wszystkich. Różnice powstają przecież nie tylko na poziomie ekonomicznym, ale przede wszystkim na poziomie kapitału kulturowego.

Co poszło nie tak?

Mogę mówić o edukacji i pomocy społecznej, bo na co dzień doświadczam problemów związanych z tym obszarem. Widzę, że największe problemy usiłuje się zamiatać pod dywan i wstawiać w zamian inne, np. straszy się edukacją seksualną, zamiast dostrzec, że jest konieczna. Są różnego rodzaju systemy wsparcia, ale wszystko to działa po omacku. W powieści „Ma być czysto" zwracam uwagę na to, jak często niesprawiedliwie są osądzane dzieci, których rodzice mają problemy z prawem czy uzależnieniami. Czasem ktoś jest źle oceniany, bo spóźnił się na lekcje, a on w tym czasie opiekował się rodzeństwem.

Problemy tych dzieci nie znajdują zrozumienia?

To znowu kwestia indywidualna, ale kiedy sąd wysyła cię do ośrodka wychowawczego, bo dookoła nikt nie miał czasu i narzędzi, aby wesprzeć cię na miejscu, to jest słabe. Jeśli wychowawca zmienia się co pół roku i nie ma czasu na rozmowy z uczniami, to jak ma ich zrozumieć? Kiedy rodzice nie chcą współpracować z kuratorem albo traktuje on ich rutynowo, to jak w takiej sytuacji pomóc dziecku. A na koniec jeszcze przychodzi reforma edukacji i stawia wszystko na głowie.

Właśnie za sprawą książki „Ma być czysto" stałaś się ekspertką w dziedzinie gimnazjów. Jak patrzysz na to, co dzieje się wokół reformy?

Nie jestem ekspertką, tylko praktyczką, która uczestniczyła w tym procesie. Dostrzegam, że cały czas jest ogromny chaos. W siódmych klasach wygląda to strasznie, dzieci są przemęczone. Spędzają w szkole ogromnie dużo czasu, a do tego jeszcze muszą opanować potężną ilość materiału. Są detale, o których się nie mówi, ale to one najlepiej podsumowują tę reformę.

I jak ta reforma wygląda w terenie?

Tak, że nawet nie możesz przesadzić dzieci w klasie, bo brakuje krzeseł. Mała rzecz, a potrafi wszystko zdezorganizować. Szczególnie gdy nagle jesteś nauczycielem polskiego w podstawówce, a nie w gimnazjum, i musisz zapanować np. nad czwartoklasistami, z którymi nie miałeś wcześniej do czynienia. Albo kiedy musisz jeździć od szkoły do szkoły, żeby wyrobić pensum i nie masz czasu, żeby spokojnie porozmawiać z uczniami. Systemowe bolączki dopiero zaczną się ujawniać w przyszłym roku, gdy będzie więcej zwolnień niż do tej pory.

Likwidacja gimnazjów nie zlikwiduje problemów?

Problemy dzieci i młodzieży nie znikną. A w tej chwili nikt nie ma czasu się nimi zajmować, bo wszyscy są zajęci reformą.

Zmiany były jednak potrzebne.

Wiele osób czuje się tak, że wciśnięto im te zmiany, jako dowód troski państwa o dzieci i młodzież. Teraz mają dać spokój i nie zastanawiać się, czemu nikt nie pracuje nad długofalowymi zmianami.

Ale to jakiej reformy właściwie oczekujesz?

Takiej, która brałyby pod uwagę, co będzie z Polską za 20 czy 50 lat. Chciałabym, żeby ktoś się zajął zmianami, które uwzględniałyby rozwój kapitału społecznego, a nie tylko jednostkowego. Obecny system wzmacnia zależność, według której nasz rozwój zależy przede wszystkim od tego gdzie, w jakim miejscu i rodzinie, się urodziliśmy. Patrząc szerzej na społeczeństwo i panujące w nim relacje widać, że wiele nam nie wychodzi. Brakuje kompetencji miękkich, które wiążą się z umiejętnością współpracy. Nie da się żyć normalnie w kraju, gdzie jest tak niski poziom zaufania.

Jest jakaś inna droga?

Musi być. Przecież są kraje, gdzie możliwa jest mądra edukacja i nie trzeba kończyć studiów, by czytać książki.

Jak się pracuje w korporacji, to nie ma się czasu na czytanie książek.

Zwłaszcza gdy pracujesz na umowie śmieciowej i nie jesteś nawet ubezpieczony. To, że możesz awansować w pracy, nie zawsze oznacza, że się rozwijasz. Praca powinna być adekwatna do tego, jakie mamy aspiracje i do tego, jak wiele bodźców potrzebujemy, żeby się rozwijać. Wiele osób jest wyzyskiwanych, straszy się ich utratą pracy. Nikt też nie zapisze się do związku zawodowego, bo często go zwyczajnie nie ma.

Transformacje przeprowadzały związki zawodowe, a przy Okrągłym Stole pamiętano o pracownikach. Czemu tak szybko o tym wszystkim zapomniano?

Nie bez znaczenia jest narracja neoliberalna wraz z jej mitami. W optyce, gdzie jednostka jestem panem swojego losu, żeby osiągnąć sukces, mamy być przede wszystkim konkurencyjni. Trudno więc budować poczucie wspólnoty wokół warunków pracy czy problemu społecznego. Nie bez znaczenia jest też poczucie tymczasowości powiązane z elastycznością na rynku pracy. To jest jeden z problemów prekariatu. Być może lata 90. wraz z ogromnym bezrobociem i lękiem przed nim wytworzyły niezdrowe praktyki społeczne, które stały się odniesieniem dla dzieci dorastających po 1989 roku. Można mieć nadzieję, że się to zmieni. Wydaje mi się, że nowe pokolenie, urodzone po transformacji, jest już trochę inne.

Jego przedstawiciele nie chcą pracować tyle, co ich starsi koledzy, a w dodatku mają oczekiwania finansowe. Nie wstydzą się tego.

Najłatwiej mówić, że przyszli roszczeniowi młodzi ludzie i nie wiadomo, czego się domagają.

Wiadomo czego. Tego, co jest prawie w całej Europie.

Pojechali za granicę nie tylko po to, by zarobić pieniądze, ale i zobaczyć jak wygląda świat. I wygląda inaczej. Dla mnie zdanie typu: jak ja byłem młody, to ciągle pracowałem, nie jest żadnych argumentem. Przecież ja nie muszę powtarzać tego, co robili moi rodzice. Praca od rana do wieczora daje pieniądze, ale sprawia, że ludzie częściej zapadają na różne zaburzenia psychiczne. To że młode osoby chcą żyć inaczej wcale nie jest oznaką roszczeniowości. Może to właśnie jest świadomość własnych praw pracowniczych, a nawet obywatelskich. Mogę przecież chcieć robić w Polsce coś więcej, niż tylko pracować.

Skąd bierze się ta świadomość?

Częściowo z doświadczeń wyniesionych zza granicy, choć pewnie jest to związane z szerszymi zmianami społecznymi. Leciałam niedawno do Londynu i miałam okazję porozmawiać z ludźmi, którzy tam pracują. Fala emigracji naszych rodziców polegała na tym, że kiedy wyjeżdżało się za granicę, to wracało się za 20 lat. Współcześni emigranci są przyzwyczajeni do życia między dwoma krajami. Tam pracują, a tu spędzają czas w święta czy nawet dłuższe weekendy. Nie musisz się wszystkiego wyrzekać. Choć oczywiście nie jest lekko.

Nie wiem czy pokolenie eurosierot jest tu podobnego zdania.

Teraz wiele dzieci wyjeżdża z rodzicami lub już urodziło się za granicą. Niektórzy wracają całymi rodzinami i nie chcą pracować w Polsce tak, żeby ledwo wiązać koniec z końcem. Nie jestem socjolożką, aby przedstawiać diagnozy o emigrantach. W swoich książkach chce powiedzieć o ciekawych postawach i wybieram bohaterów, którzy niekoniecznie są szczególnie reprezentatywni czy oddają sytuacje szerokich grup społecznych. Anita leci do Szkocji i wraca z niej z pewną wiedzą, ale i rozczarowaniem.

Pracujesz w świetlicy „Krytyki Politycznej". Co się robi w takim miejscu?

Nasza świetlica jest mocno osadzona w realiach Cieszyna. Utworzyliśmy to miejsce, by pracować z dziećmi ze śródmieścia, które nie miały wcześniej gdzie się podziać. Poza tym organizujemy debaty i spotkania, wydarzenia artystyczne, które odnoszą się do problemów otoczenia, staramy się patrzeć szerzej.

Indoktrynujecie ich lewicowo?

Mam wrażenie, że zawsze używa się słowa „indoktrynujecie", jeśli ktoś ma lewicowe poglądy. Już się przyzwyczaiłam do tego koszmarnego terminu.

Tak, to straszne słowo, ale może po prostu zabraniacie się modlić i każecie czytać Zizka?

Nie tworzymy miejsca, które do czegokolwiek (poza myśleniem) zmusza. Staramy się raczej dawać możliwość rozwoju, wyboru. Na początku staramy się określić, jakiego typu problemy mogą mieć dzieci i planujemy jak „łatać dziury", które powstają na linii dom – szkoła. Kultura może być narzędziem wyrównywania szans. Polega to na organizowaniu warsztatów artystycznych, wyjazdów wakacyjnych czy zajęć edukacyjnych, które poszerzałyby wiedzę i wrażliwość dzieci, dawały poczucie sprawczości. W wielu domach w Polsce pojawiają się różne kryzysy, co sprawia, że trzeba pomagać dzieciom nie tylko w pracach domowych, ale i w budowaniu poczucia własnej wartości. Właściwie to nasza praca polega na tworzeniu sieci odpowiedzialności. Młodzież przychodzi na zajęcia literackie czy plastyczne, a potem pomaga innym w trakcie korepetycji. Zależy nam na tym, żeby umieli się dzielić wiedzą i umiejętnościami.

Jak przy tylu innych obowiązkach znajdujesz czas na pisanie?

Kiedy jestem w Cieszynie i nie mam zaległości z codzienną pracą, staram się pisać przynajmniej przez dwie godziny dziennie, żeby nie wyjść z rytmu. Może zabrzmię jak grafomanka, ale po prostu lubię pisać.

rozmawiał Piotr Witwicki (dziennikarz Polsat News)

Anna Cieplak – animatorka kultury, aktywistka miejska i pisarka związana z Krytyką Polityczną. Laureatka Nagrody Conrada (2017) za powieść „Ma być czysto", za powieść „Lata powyżej zera" nominowana do Paszportu Polityki.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Napisałaś książkę, w której nie ma scen seksu ani przemocy. A ludzie i tak czytają „Lata powyżej zera". I nawet cię za nią nagradzają.

Można dostarczać emocji bez sięgania po seks czy przemoc.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki