Jan Maciejewski: Może historia nie umarła, tylko śpi?

W swojej politycznej i publicystycznej karierze Janusz Korwin-Mikke zabłysnął wieloma błyskotliwymi bon motami, porównaniami i puentami. Żadne z nich nie może się jednak równać wagą i celnością z tym, co zrobił kilkanaście miesięcy temu w Parlamencie Europejskim.

Publikacja: 19.01.2018 16:00

Jan Maciejewski: Może historia nie umarła, tylko śpi?

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Jeden z fotoreporterów uwiecznił go wtedy podczas drzemki, jaką uciął sobie w czasie obrad plenarnych. Obraz symbol, kadr o doniosłości traktatu: Korwin-Mikke, który po sukcesie w wyborach do PE zapowiadał walkę na śmierć i życie z brukselską nałożnicą, odgrażał się, że o nim i jego towarzyszach będzie w Europie głośno, ulegający sennej, eurokratycznej atmosferze. Jego ukojona drzemką fizys, odchylona głowa i otwarte szeroko usta powinny trafić kiedyś do podręczników historii jako ilustracja kondycji wspólnoty europejskiej w naszych czasach. Lider Partii o Nieustająco Zmieniającej się Nazwie pokazał wówczas to, co niewielu przed nim gotowych było nazwać: senność, nuda jest niepisaną, ale kluczową zasadą ustrojową Unii Europejskiej.

Przed Korwinem był tylko jeden człowiek potrafiący równie celnie uchwycić to, czym jest i będzie się stawać europejska wspólnota. Alexander Kojeve, a właściwie Kożewnikow, rosyjski emigrant, którego rewolucja październikowa zastała i zatrzymała na zachodzie Europy. Przed II wojną światową prowadził w Paryżu seminarium poświęcone myśli Georga Hegla, przez które przewinęła się większość najważniejszych dla francuskiego życia intelektualnego w XX wieku postaci. To właśnie heglowska filozofia doprowadziła go pod koniec życia do podjęcia decyzji o porzuceniu filozofii i rozpoczęciu pracy urzędnika w Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali. Kojeve uznał bowiem, że powstanie tego nowego tworu, zalążka dzisiejszej Unii Europejskiej, jest ostatecznym dowodem na to, że historia dobiegła końca.

Historia, której bieg wyznaczała brutalna walka – każdy z jej uczestników stara się zdobyć uznanie innych. To walka na śmierć i życie. Ci, którzy bardziej boją się śmierci, niż pożądają prestiżu, stają się niewolnikami. Nieliczni, którzy do końca byli gotowi narazić życie dla samego poczucia wyższości nad innymi, zostają panami. Historia toczyła się w rytmie napięcia między panem a niewolnikiem. Rewolucje, które były jej punktami węzłowymi, to chwile, w których dotychczasowi niewolnicy stają się na tyle silni, a panowie tak zgnuśniali i osłabieni, że dochodzi do nowego rozdania w walce o prestiż i uznanie. Pan i niewolnik zamieniają się wówczas miejscami.

Kiedy Kojeve obserwował Europę Zachodnią po zakończeniu II wojny światowej, jej bogactwo i stabilność, doszedł do wniosku, że napięcie między panem a niewolnikiem przestało istnieć. Społeczeństwa państw Zachodu usunęły wewnętrzne sprzeczności, zrozumiały, że dążenie do realizacji wielkich i ambitnych celów – polityka w jej dotychczasowym sensie – przestało istnieć. Nie ma już pana ani niewolnika, są tylko równi sobie obywatele. Wspólnota europejska, która tę równość i pragmatyzm przenosi także na poziom międzynarodowy, jest grabarzem, który odprowadza trupa historii powszechnej do grobu. Teraz będzie się już można skupić wyłącznie na gospodarczym rozwoju. Gdzieś tam, daleko, na peryferiach może jeszcze czasem dochodzić do przetasowań, niepokojów i lokalnych wojen. Ale nie dajmy się ponieść emocjom – to nie powrót historii, tylko jej śmiertelne konwulsje. Możemy spać spokojnie. To właśnie Kojevem inspirował się Francis Fukuyama, kiedy po zakończeniu zimnej wojny ogłosił wszem i wobec koniec historii.

W nudzie dokumentów i wystąpień eurokratów, przy których przemowy partyjnych pierwszych sekretarzy wydają się pełnymi zwrotów akcji i trzymającymi do końca w napięciu thrillerami, brzmi patos końca historii. Za tym potokiem słów kryje się cały czas jedno zdanie: możecie nas nie lubić, ale i tak nie jesteście w stanie wyobrazić sobie innego świata niż ten, który my reprezentujemy.

Tylko kim jest ten natręt, który bezczelnie szturcha od jakiegoś czasu drzemiącą Europę? Brexit, kryzys w strefie euro i wzbierająca fala migrantów sprawiają, że coraz więcej Europejczyków zaczyna sobie jednak wyobrażać inny świat niż ten, któremu do snu nucą Jean-Claude Juncker i Frans Timmermans. Bo może historia nie umarła, lecz śpi?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jeden z fotoreporterów uwiecznił go wtedy podczas drzemki, jaką uciął sobie w czasie obrad plenarnych. Obraz symbol, kadr o doniosłości traktatu: Korwin-Mikke, który po sukcesie w wyborach do PE zapowiadał walkę na śmierć i życie z brukselską nałożnicą, odgrażał się, że o nim i jego towarzyszach będzie w Europie głośno, ulegający sennej, eurokratycznej atmosferze. Jego ukojona drzemką fizys, odchylona głowa i otwarte szeroko usta powinny trafić kiedyś do podręczników historii jako ilustracja kondycji wspólnoty europejskiej w naszych czasach. Lider Partii o Nieustająco Zmieniającej się Nazwie pokazał wówczas to, co niewielu przed nim gotowych było nazwać: senność, nuda jest niepisaną, ale kluczową zasadą ustrojową Unii Europejskiej.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków