Jednak szybko się pan rozstał z ROP. Dlaczego, skoro tak cenił pan Olszewskiego?
Byłem bardzo krytyczny wobec AWS. Uważałem, że rząd Jerzego Buzka był najgorszym rządem po 1989 roku i że powinniśmy budować alternatywę dla AWS. Na tym tle powstała między mną a Olszewskim różnica. ROP powoli zaczął zanikać i nasze drogi z Olszewskim się rozeszły. Gdy ROP przestał istnieć, zgodziłem się na propozycję PSL startu z ich listy do Sejmu.
Dlaczego krytycznie oceniał pan rząd koalicji AWS–UW pod wodzą Jerzego Buzka, skoro jest on wychwalany za wprowadzenie kluczowych reform?
Jest wychwalany, bo dziś wielu prominentnych posłów PiS i PO to dawni parlamentarzyści AWS i UW. Reformy były funta kłaków warte. Reforma emerytalna, której byłem jedynym przeciwnikiem zabierającym głos z mównicy sejmowej, doprowadziła do tego, że dziesiątki miliardów złotych wyciekły za granicę. Wąskie grono się na tym upasło, ale polscy emeryci będą klepali biedę. Jednocześnie wyprzedano za grosze ogromny majątek, z bankami na czele, a więc wywłaszczono Polaków z ich własności. Reforma oświatowa wprowadzająca gimnazja doprowadziła do tego, że poziom polskiej szkoły jest dziś dramatycznie niski. Reforma administracyjna wprowadziła powiaty, dodatkowy szczebel biurokratyczny, likwidując prawdziwą samorządność, którą zastąpili partyjni urzędnicy. Efektem zaś reformy służby zdrowia jest chociażby to, że 80 proc. Polaków ma popsute zęby, bo nie stać ich na prywatnego dentystę, a nie mają czasu, żeby stać w kolejce do publicznego stomatologa. Rząd Jerzego Buzka miał ogromne poparcie społeczne i po prostu je zmarnotrawił – co potwierdziły wyniki wyborów w 2001 roku.
Z tego powodu związał się pan z PSL, partią bądź co bądź o rodowodzie PRL-owskim?
Ludowcy zgodzili się na moją propozycję budowy partii ludowej reprezentującej również interes właścicieli małych i średnich firm. Na Zachodzie takie partie są silne. Ale PSL-owcy zaraz po wyborach rzucili się w ramiona lidera SLD Leszka Millera i weszli do koalicji rządzącej. Wicepremierem i ministrem finansów został Marek Belka, narzucony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. A ponieważ kompletnie nie zgadzałem się z Belką, np. co do jego propozycji cięcia wydatków, miesiąc po wyborach wystąpiłem z Klubu PSL.
I poszedł pan do LPR. Zaskakująca wolta.
Czemu? W LPR było wielu patriotów. Roman Giertych jako lider Ligi potrafił pytać, słuchać i wyciągać wnioski. Wiem, że jego ambicje polityczne i wodzowskie były ogromne. Uważam, że swoją szansę niestety zmarnował.
A w ogóle ją miał?
Ogromną. Przecież w wyborach do europarlamentu w 2004 roku LPR zdobyła więcej głosów niż PiS. Polacy pokładali w nas nadzieję i uwierzyli, że Roman Giertych, młody polityk z rodziny z tradycjami, może być przywódcą. Ale już rok później, w wyborach do Sejmu Giertych uznał, że woli być silną opozycją dla rządu i taką ekipę wystawił. Było wiele autorytetów lokalnych, które chciały iść do Sejmu z LPR, ale nie dostały miejsc na listach. To był powód mojego sporu z Giertychem i naszego rozstania. A Liga osiągnęła gorszy wynik niż w wyborach europejskich. Na dodatek Giertych zawarł koalicję rządową z PiS i Samoobroną i ten układ go skonsumował.
Czy pan jest eurosceptykiem, że kandydował pan do Parlamentu Europejskiego z list LPR? Szliście do wyborów pod hasłem „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela", sugerując, że Unia Europejska to nowy okupant, od którego trzeba się wyzwolić.
To Jan Olszewski – a zatem i ja jako członek jego zespołu – jako pierwsi w programie dla Polski postawiliśmy wniosek o przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i NATO. Polska po wojnie nie miała planu Marshalla, bo została za żelazną kurtyną. Polska rozwaliła komunizm i Zachód na tym zaoszczędził fortunę. Z tego powodu Polsce należał się specjalny układ ekonomiczny. Tymczasem już w negocjacjach przedakcesyjnych zaczęliśmy dokładać do Unii – otworzyliśmy nasz rynek na kapitał zagraniczny, pozwoliliśmy na wykup polskich przedsiębiorstw za bezcen. Staliśmy się rynkiem zbytu dla Zachodu. Gdy Leszek Miller z Jarosławem Kalinowskim na wyprzódki gnali, żeby podpisać umowę akcesyjną, z mojej inicjatywy powstał list, w którym wraz z Janem Olszewskim, Jarosławem Kaczyńskim, Ryszardem Bugajem i Januszem Dobroszem protestowaliśmy przeciwko wynegocjowanym, niekorzystnym dla Polski warunkom. Niestety, podpis Lecha Kaczyńskiego pod traktatem z Lizbony wszystko to przypieczętował.
Czy to był powód, żeby podważać obecność Polski w Unii Europejskiej?
Nie podważałem tego. Przeciwnie – robiłem wszystko, by warunki członkostwa Polski poprawić. Dla przykładu: w połowie kadencji w Parlamencie Europejskim pojawiła się szansa na zdobycie dla Polaka stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu. Warunkiem było, by frakcja, do której należeli europosłowie PiS, będzie liczyła więcej Polaków. Zwrócił się wtedy do mnie Jarosław Kaczyński, żebyśmy jako posłowie LPR zapisali się do jego frakcji, bo dzięki temu Adam Bielan zostanie wiceszefem Parlamentu Europejskiego. Zrobiliśmy to, umawiając się jednocześnie z PiS, że razem będziemy w przyszłości startowali do Sejmu i do europarlamentu. Na drugi dzień po tym, gdy Adam Bielan został wybrany na wiceszefa PE, nikt z PiS już z nami nie rozmawiał. A Jarosław Kaczyński nigdy potem nie znalazł dla nas czasu.
Tak po prostu was oszukał?
Nie dotrzymał słowa. A ja z domu wyniosłem zasadę – „wszystko może być dęte, a słowo musi być święte". Jestem człowiekiem pierwszej, podkreślam, pierwszej Solidarności z 1980 roku. A mimo to powtarzam, że rządy Tadeusza Mazowieckiego i Jerzego Buzka były najgorsze dla Polski po roku 1989.
Nawet postkomuniści byli lepsi?
Tak, bo oni bali się prywatyzować na tak wielką skalę, żeby zniszczyć fundament gospodarki. AWS i UW się tego nie bały. Poza tym postkomuniści starali się utrzymywać dobre stosunki z Rosją, politycy solidarnościowi zaś zwykle się z nią konfliktowali. Obecna polityka wschodnia to też jedna wielka pomyłka. Z Rosją trzeba budować politykę pokojową. Polska nie może patrzeć na nią jak na wroga. Powinniśmy budować swoją siłę m.in. po to, żeby stać się dla Rosji partnerem. Dlatego wykorzystywanie katastrofy smoleńskiej przeciwko Rosji jest tragedią.
Powinniśmy przejść do porządku dziennego nad tym, że Rosjanie nie oddają wraku samolotu i czarnych skrzynek? Że Władimir Putin publicznie mówi, iż piloci zostali zmuszeni do lądowania w Smoleńsku?
Nie. Powinniśmy jednak we wzajemnych relacjach ludzi i przedsiębiorstw zejść na poziom gospodarczy. Dajmy ludziom podróżować i prowadzić interesy, zamiast patrzeć na wszystko przez pryzmat katastrofy.
Po rozejściu się z LPR flirtował pan z Prawicą Rzeczypospolitej Marka Jurka, partią Janusza Korwin-Mikkego, a w ostatnich wyborach w 2015 roku z ruchem Kukiz'15.
Tu nie o flirt chodzi, ale obowiązek wobec Polski. Polityki w pojedynkę się nie robi. Moja wiedza ekonomiczna i pomysły gospodarcze są doceniane przez tych, którzy mi proponują udział w wyborach, a Polska dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje samodzielnych i niezależnych ekonomistów. Mało tego. Uważam, że nowoczesne państwo i nowoczesne społeczeństwo nie może istnieć i rozwijać się bez elity gospodarczej. Przedsiębiorcy polscy powinni być współczesną, patriotyczną szlachtą, tymi kilkoma procentami społeczeństwa, które wyznacza kierunek przemian gospodarczych, kreuje liderów i przywódców. Powinni oni zrozumieć, że ich miejsce nie jest na widowni, ale na scenie, gdzie nie statystują, a grają główne role.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95