Myślę, że zamykając granice przed uchodźcami, naprawdę należy się zastanowić nad pojęciami chrześcijaństwa i katolicyzmu. Oba te pojęcia zaczynają się rozdwajać jak nasza literacka rozdarta sosna. Nie mam legitymacji do tego, żeby się wdawać w rozprawy teologiczne, natomiast mogę zdać sprawozdanie z tego, co widzę i czytam.
Mamy więc obrazy i figury Chrystusa i Matki Boskiej. Stoją bądź idą z otwartymi rękami, bosi, bezbronni, ale miłujący. Opiekuńczy i gotowi do pomocy. Przed takimi klękamy, do takich się modlimy. W odróżnieniu od innych potężnych bogów nasi święci idą do ludzi, w ludzi, ku ludziom. Chciałabym się zastanowić nad wymową obrazu Chrystusa i jego matki. Czy idą tylko tam, gdzie mogą napotkać swoich? Niewątpliwie idą szerzyć wiarę.
Od razu pragnę zastrzec – nie mam zaufania do tych, którzy porównują strach przed uchodźcami do sytuacji Marii i Józefa czy do polskich uchodźców przyjmowanych na świecie w przeszłości. W obu wypadkach nie było potencjalnych, samotniczych terrorystów, zwabionych przez ekstremistyczne państwo. Nie można porównywać uchodźstwa polskiego do uchodźstwa islamistów, bo po prostu nie było obawy i potencjalnego zagrożenia. Jeśli nie będzie się mówić o tym otwarcie, jeśli zaczniemy lukrować rzeczywistość, to tym bardziej zamkniemy granice.
Myślę, że obawa przed współczesnymi uchodźcami jest czymś naturalnym, nie tylko niechęcią do obcego. Rzecz jednak w tym, na ile jesteśmy zobowiązani ten strach pokonywać, właśnie jako chrześcijanie. Każda religia ma dwa oblicza: jedno to rozwój osobisty, dążenie do ideału, drugie to zawłaszczanie terenu. Historia chrześcijaństwa pokazuje jasno, że to zawłaszczanie odbywało się często w sposób okrutny i daleki od miłości bliźniego. Zabijani i torturowani poganie to obraz prawdziwych męczenników, nie mówiąc już o stosach i świętej inkwizycji. Szczególnie pojęte chrześcijaństwo zdobywało teren sposobami daleko odbiegającymi od obrazu bezbronnego Chrystusa.
Do czasu Jana Pawła II papieże byli wyniesieni ponad tłumy. Dlatego ten nasz polski Ojciec Święty, pogodny i bliski, podróżujący do innych, zdawał się taką rewolucją w pojmowaniu chrześcijańskiej miłości. Naprawdę mieliśmy powody do dumy. Były one tak silne, że polscy wierni wystawiają do dziś – już za Franciszka – fotografie naszego papieża, jakby mówiąc: za nim idziemy, za nikim innym. Czy jednak na pewno?