Jan Maciejewski: Historie dla Kieślowskiego

Na czystym, zamiatanym regularnie co kilka dni chodniku przed moim domem od trzech tygodni leży puste pudełko po środkach antydepresyjnych. Omijają je taktownie pracownicy zakładów oczyszczania miasta, przechodnie uważają, żeby na nim nie stanąć albo nie kopnąć.

Publikacja: 01.01.2021 18:00

Jan Maciejewski: Historie dla Kieślowskiego

Foto: AFP

Ciągnie się to już zdecydowanie za długo, żeby mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności albo czyimś niedbalstwem. Śmieć, kawałek kartonu, został otoczony dziwną mieszanką strachu i szacunku. Zawiązał się wokół niego pakt o niesprzątaniu.

Statystyki mówiące o lawinowym wzroście spożycia antydepresantów są w stanie poruszyć serca chyba wyłącznie szefów produkujących je koncernów. Ale to jedno puste opakowania ma za sobą jakąś konkretną historię. Czyjeś łzy, straconą pracę, przedłużające się nie do wytrzymania napięcie, śmierć kogoś bliskiego. Nie poznamy tej historii, ale trudno ją tak po prostu umieścić obok niedopałków po papierosach i zużytych chusteczkach.

W końcu ktoś zostawił ślad, pewnie przez przypadek, szukając czegoś trzęsącymi się dłońmi w torebce albo kieszeniach, po jednej z tych wszystkich, nigdy niewysłuchanych historii. Kiedy pod koniec życia pytano Krzysztofa Kieślowskiego, dlaczego zaczął kręcić filmy dokumentalne, odpowiedział słowami, które brzmią dzisiaj niebezpiecznie znajomo: trudno żyć w świecie, który jest nieopisany. Na dłuższą metę to pewnie w ogóle niemożliwe.

Filmy tak proste jak ich tytuły – „Szpital", „Urząd", „Szkoła", „Dworzec" – wypełniały pustą, a więc oddzielająca ludzi od siebie przestrzeń. Opowiadały strzępy historii, kazały się domyślać ich wcześniejszego i dalszego ciągu. Jak ta powtarzana przez urzędniczkę w okienku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, uchwycona ukrytymi kamerą i mikrofonem Kieślowskiego mantra: „Tu ma pani taki druk, na którym teraz pani pisze, co pani robiła na przestrzeni całego życia". I takie właśnie były te filmy, jak wybazgrane zacinającym się długopisem sprawozdania z całego życia. Cząstkowe i umowne, ale to nic. Liczyło się tylko to, że udało się wyrwać fragment rzeczywistości z chaosu nieopisania.

Pewnie nie było w dziejach III Rzeczypospolitej okresu, którego by z jakichś powodów nie porównywano do PRL. I trochę szkoda, bo akurat teraz byłoby to rzeczywiście porównanie adekwatne. Propaganda zamiast informacji, przedsiębiorcy zmuszeni do kombinowania, coraz wyraźniej zarysowujący się podział na „nas" i „ich". Ale jeżeli mielibyśmy coś do tej analogii dodać, określić bliżej moment historii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, który powtarza się na naszych oczach, to bylibyśmy chyba najbliżej przełomu lat 60. i 70., czasu, kiedy Kieślowski zaczyna kręcić swoje filmy.

Nasz świat stał się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy podobnie nieopisany. Zasada utrzymywania społecznego dystansu została zastosowana nie tylko do fizycznych kontaktów. Z jeszcze większymi rygorem i zaciekłością co wobec ludzkich ciał respektuje się ją wobec ich losów i historii.

Gdyby Kieślowski miał dziś 30 lat, pewnie tworzyłby właśnie 20-minutowe filmy opowiadające o ostatnim dniu pracy zamykanej kawiarni, kręcił dokumentalne thrillery o zamkniętych w ciasnych mieszkaniach, żyjących w trybie zdalnym rodzinach. Byłby na izbach przyjęć w szpitalach i w domach pomocy społecznej, których mieszkańcy od niemal roku nie widzieli swoich bliskich. Wszystkich tych nieopowiedzianych historii jest dzisiaj jeszcze więcej niż za czasów jego młodości. Tylko chętnych do ich opowiadania jakby mniej.

Przewidując przyszłość, ma się do czynienia wyłącznie z trendami, społecznymi nastrojami i twardymi liczbami. A do tego pomyłka nic nie kosztuje, w końcu nie bierze się odpowiedzialności za czyjeś życie, co najwyżej za własne słowa, a te podlegają inflacji dużo szybciej niż pieniądze. Dlatego przyszłość stała się dzisiaj opisana dużo dokładniej niż teraźniejszość. W końcu trudno o mniej szkodliwy gatunek literacki niż prognoza. Przewidywania mogą się co najwyżej nie sprawdzić. A w nieopisanej teraźniejszości na dłuższą metę nie da się żyć.

Ciągnie się to już zdecydowanie za długo, żeby mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności albo czyimś niedbalstwem. Śmieć, kawałek kartonu, został otoczony dziwną mieszanką strachu i szacunku. Zawiązał się wokół niego pakt o niesprzątaniu.

Statystyki mówiące o lawinowym wzroście spożycia antydepresantów są w stanie poruszyć serca chyba wyłącznie szefów produkujących je koncernów. Ale to jedno puste opakowania ma za sobą jakąś konkretną historię. Czyjeś łzy, straconą pracę, przedłużające się nie do wytrzymania napięcie, śmierć kogoś bliskiego. Nie poznamy tej historii, ale trudno ją tak po prostu umieścić obok niedopałków po papierosach i zużytych chusteczkach.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO