Apel o stworzenie wspólnych list wyborczych jak gwarancja sukcesu w walce przeciwko PiS – to główny polityczny przekaz Grzegorza Schetyny z sobotniego Marszu Wolności. Ale w praktyce o zjednoczenie jeszcze przed wyborami samorządowymi może być trudno.
W Platformie marsz uznany został za organizacyjny i frekwencyjny sukces, mimo rozbieżnych wyliczeń co do frekwencji. Policja podała, że w marszu uczestniczyło ok. 12 tysięcy osób, PO – blisko 100 tysięcy.
– Te wyliczenia policji dotyczą chyba tylko ludzi, którzy przyjechali autokarami. Ich było ok. 250, w tym 220 samej Platformy. To razem ok. 13 tysięcy osób. A przecież są jeszcze pociągi, samochody, no i ludzie z samej Warszawy i okolic – oburza się jeden z organizatorów.
Marsz był mocno promowany w stolicy, m.in. w środkach komunikacji miejskiej. Platforma była jego głównym organizatorem, a partnerami – m.in. PSL, ZNP i KOD. W porównaniu z analogicznym marszem sprzed roku teraz nie było żadnych wątpliwości, że to Platforma jest głównym rozgrywającym, a pozostałe organizacje i formacje – tak jak Nowoczesna – są na innych pozycjach niż jeszcze kilkanaście tygodni temu.
Odzwierciedlał to przekaz polityczny Grzegorza Schetyny. – Jeżeli zbudujemy skuteczną opozycję, to wygramy wybory samorządowe, wygramy wybory europejskie, wygramy wybory parlamentarne i wygramy prezydenckie w 2020 roku. Obiecujemy to – mówił w finałowym przemówieniu na marszu lider Platformy.