„Nienawidzę piłkarzy apatycznych, zrelaksowanych, bez poświęcenia. W ich grze najbardziej gardzę strachem przed podejmowaniem kluczowych decyzji" – pisze w swojej autobiografii Simeone – człowiek, który wywrócił hierarchię w europejskiej piłce i lidze hiszpańskiej.
Nie ma chyba innej wielkiej drużyny, która byłaby aż w takim stopniu ulepiona na wzór i podobieństwo swojego trenera. Atletico Madryt jest idealnym odzwierciedleniem Diego Simeone. Piłkarze są pełni pasji, umieją cierpieć za zespół, mają też odwagę i fantazję na boisku.
Jeden z najlepszych brytyjskich dziennikarzy sportowych Jonathan Wilson napisał niedawno książkę o historii argentyńskiej piłki nożnej. Nosi ona tytuł „Angels with dirty faces" – „Aniołowie o brudnych twarzach". Tak naprawdę taki właśnie tytuł powinna nosić książka o Simeone. Chociaż czasem trzeba mocno wytężyć wzrok, by dostrzec w nim anioła.
Już w trakcie kariery piłkarskiej nazywany był Cholo i do dziś wiele osób tak się do niego zwraca. Cholo to w latynoskim slangu dzieciak ulicy. Kiedy trzeba, potrafi zza paska wyjąć broń, ale swoich nie rusza i kieruje się ulicznym kodeksem honorowym. Simeone podczas meczów wygląda jak Cholo. Czarne włosy idealnie przylizane brylantyną, czarna koszula okraszona cieniutkim czarnym krawatem wpuszczona w czarne spodnie.
Gra razem z drużyną, przeżywa każdą akcję, dyryguje zawodnikami, jakby byli z nim połączeni niewidzialną nicią. Gdy jego zespół zaczyna stosować zabójczy pressing, którego intensywność jest trudna do zniesienia, a przeciwnik z braku miejsca i przestrzeni zaczyna się dusić – Simeone podskakuje przy linii i rękoma pokazuje zawodnikom, w którym miejscu mają stanąć, gdzie podbiec, kiedy zaatakować, a kiedy odpuścić i wrócić na pozycję.