Federacja wydała oświadczenie, podpisane przez szefa wydziału dyscypliny Adama Gilarskiego, w którym informuje, że wszczęła śledztwo „w związku z informacjami o podejrzanych (nietypowych) próbach dokonania zakładów bukmacherskich na zdarzenia meczowe".
– Dostaliśmy zawiadomienie od legalnie działającej w Polsce firmy, której nazwy nie mogę zdradzić – mówi „Rzeczpospolitej" Gilarski. – Dotyczyło podejrzanych zakładów, w których chodziło o żółte kartki. Podejrzenia wzbudzały sumy. Firma ostatecznie odmówiła przyjęcia zakładu, wycofała go z oferty i zgodnie z przepisami powiadomiła PZPN, a my wszczęliśmy dochodzenie. Sprawą zajmuje się policja.
Mecz Arki ze Śląskiem sędziował Daniel Stefański, autor najbardziej kontrowersyjnej decyzji w tym sezonie – nie odgwizdał rzutu karnego dla Lechii Gdańsk w meczu z Legią. We Wrocławiu arbiter pokazał pięć żółtych kartek, a Adam Deja z Arki w 39. minucie dostał drugą żółtą i musiał się udać pod prysznic. Na obie solidnie zapracował i nie pozostawił Stefańskiemu wyboru.
Gilarski pytany, czy policja wejdzie do domu obrońcy Arki i będzie go przesłuchiwać w sprawie czerwonej kartki, wzbrania się przed odpowiedzią: – Nie będę mówił o nazwiskach ani tym bardziej o metodach pracy policji, o tym, kogo i kiedy będzie przesłuchiwać.
Szef wydziału dyscypliny potwierdza, że zdarzenia, których obstawienie wywołało podejrzenia bukmachera, miały później miejsce na boisku. Arka sytuacji nie komentuje. – Nie jesteśmy stroną w sprawie – mówi „Rz" rzecznik klubu Tomasz Rybiński. Na pytanie, czy piłkarze, którzy zostali ukarani żółtymi kartkami jeszcze w pierwszej połowie, z usuniętym z boiska Deją na czele, zostaną wezwani do złożenia wyjaśnień, odpowiada: – Nie mamy podstaw, by ich wzywać.