Można by się pastwić dalej – przytaczać inne zawstydzające liczby, przywoływać kompromitujące sytuacje: Lech zdobył gola po tym, jak Dominik Nagy sfaulował Kamila Jóźwiaka. Było to w sytuacji, gdy skrzydłowy gospodarzy znajdował się z boku pola karnego, a drogę do bramki zastawiali środkowi obrońcy Legii. Nieustępliwy 20-latek zdołał się jednak wepchnąć przed Węgra, a ten spanikował i go podciął. Wszystko na oczach stojącego kilka metrów dalej sędziego Tomasza Musiała. Trudno o głupszy rzut karny.
Tymczasem na konferencji prasowej trener Legii Ricardo Sa Pinto stwierdził, że Lech nie zrobił wystarczająco dużo, by to spotkanie wygrać, nie był drużyną lepszą i na zwycięstwo nie zasłużył.
Największym przegranym tego spotkania jest właśnie Portugalczyk. Tyle się mówiło, że prawdziwe efekty jego pracy kibice będą mogli zobaczyć dopiero po przerwie zimowej. Tymczasem w Poznaniu Legia przegrała drugi z rzędu mecz, w drugim nie strzeliła gola, a zaniepokojony poczynaniami drużyny w ofensywnie jest chociażby Michał Kucharczyk. – Mamy się nad czym zastanawiać. W drugim kolejnym meczu nie zdobyliśmy gola, tak się nie da zwyciężać – mówił skrzydłowy Legii, stojąc przed kamerą Canal+ ze spuszczoną głową.
Sa Pinto po zeszłotygodniowym meczu z Cracovią nie podał ręki Michałowi Probierzowi. Wcześniej popadł w konflikt z dziennikarką „Przeglądu Sportowego", która opisała jego regulamin (piłkarze nie mogą się oddalać na więcej niż 30 km od klubu, nawet w dzień wolny, karomierz za nieodebrane połączenia telefoniczne). Pinto zapowiedział, że nie będzie odpowiadał na jej pytania nawet podczas konferencji prasowych.
Do tego doszły historie z odstawieniem kilku zawodników. Największe zdumienie wywołało zesłanie do drugiego zespołu Arkadiusza Malarza, człowieka, któremu Legia w dużej mierze zawdzięcza ostatnie tytuły.