Wybory samorządowe 2018: Czarna strona władzy lokalnej - Piotr Iwicki o korupcji, naciskach i układach w samorządach

Samorząd to zaplecze dla partii w chwili, kiedy z rządzących stają się opozycją.

Aktualizacja: 18.10.2018 10:32 Publikacja: 18.10.2018 06:37

Wybory samorządowe 2018: Czarna strona władzy lokalnej - Piotr Iwicki o korupcji, naciskach i układach w samorządach

Foto: Adobe Stock

Szantaż, groźby karalne, propozycje korupcyjne, nieformalne naciski bądź wezwania do działania na polityczne zamówienie podobnie jak prowokacje, to wszystko czeka na samorządowców. Debiutanci nawet nie widzą, że to, co z gruntu jest romantyczne poprzez służbę na rzecz swojej lokalnej społeczności, ma swój drugi koniec. Po najbliższej niedzieli wielu zacznie uczestniczyć w bardzo subtelnej grze, często nieświadomie.

Swój pierwszy tekst o samorządzie terytorialnym napisałem w 1998 roku. Raptem osiem lat po wejściu w życie ustawy restytuującej samorząd terytorialny w naszym kraju, Polsce zmieniającej swój ład konstytucyjny. Nomen omen ustawa ta datowana jest na dzień 8 marca, co sprawia, że trawestuje słowa słynnej arii o kobiecie, która zmienną jest. Czy wszystkie zmiany z perspektywy lat wyszły samorządowi na dobre?

U swego zarania samorząd terytorialny miał być filarem decentralizacji władzy. Niestety, szybko stał się łupem politycznych partii, a dodanie samorządu powiatowego jako mostu między gminnym a wojewódzkim jedynie rozmnożyło te polityczne byty. Stało się to głównie za sprawą ordynacji, która preferuje duże komitety. A za tymi stoją zazwyczaj partie ze swoimi rozbudowanymi strukturami i zapleczem logistyczno-programowo-spindoktorskim. Ale nic dziwnego, samorząd to naturalne zaplecze dla partii w chwili przegranych wyborów, kiedy z rządzących stają się opozycją.

Mając swoje samorządy, mają gdzie ulokować zastępy tracących pracę w administracji centralnej bądź jej delegaturach. A jest gdzie, bo w samym województwie mazowieckim jest więcej spółek komunalnych niż spółek Skarbu Państwa między Odrą a Bugiem. Co gmina, to przedsiębiorstwo komunalne, a tam rady nadzorcze, zarządy, niezliczona i niemal niekontrolowana liczba stanowisk pracy. Nic dziwnego, że samorząd jest często również trampoliną do kariery parlamentarnej bądź w administracji rządowej, ponieważ dyspozycyjni działacze terenowi, otarci w boju na forum samorządu, to naturalne zaplecze kadrowe w razie sukcesu w wyborach. Ot, sprawdzeni pod względem dyspozycyjności i lojalności. Dzisiejsze wylewanie łez nad kwestią upolitycznienia samorządu jest tyle samo bezcelowe, ile spóźnione. Mleko się rozlało.

Życie pełne pokus

Może to zabrzmi szokująco, ale korupcja w samorządzie jest wszechobecna. Bo korupcja to nie tylko przepływ pieniądza lub innych dóbr za „oddanie" tej czy innej przysługi. Już dzień po wyborach zacznie się budowanie koalicji, zwłaszcza tam, gdzie trzeba będzie wybierać władzę wykonawczą (zarządy samorządu powiatowego i wojewódzkiego), w grę wejdzie giełda stanowisk, coś co niektórzy nazywają korupcją miękką, rozdawnictwo prezesur spółek, stanowisk dyrektorskich w jednostkach organizacyjnych danych samorządów, stanowisk pracy. Oczywiście wszystko pod szyldem usprawnienia samorządu, jego efektywności i racjonalizacji kosztów. I co z tego, że za kilka tygodni sądy pracy zasypią pozwy zwalnianych, wszak odszkodowania są wypłacane ze środków publicznych! Nie z kieszeni wójta, starosty powiatowego czy burmistrza.

Nie znam przypadku, aby za odszkodowanie z tytułu niezgodnego z prawem zwolnienia popartego prawomocnym wyrokiem sądu którykolwiek funkcjonariusz publiczny odpowiedział jako osoba cywilna swoim majątkiem. A może właśnie odpowiedzialność cywilna za wadliwe decyzje pociągające skutki finansowe (straty w budżecie) byłaby przysłowiowym antidotum na podobne praktyki? Może. Tym, co sprawia, że samorząd terytorialny szybko pokazuje swoje miękkie podbrzusze nieodporności w starciu z pokusami, są gigantyczne środki, które przepływają przez konta gmin, powiatów i województw. Samorządowcy dysponują wielkimi środkami finansowymi, majątkiem (nieruchomości) oraz czymś, co w praktyce określa się jednym słowem: pieczątką.

Uznaniowość wielu decyzji to żyzna gleba dla wszystkich „załatwiaczy". Umieszczenie urządzeń technicznych w pasach dróg gminnych, uzgodnienia dla inwestycji kubaturowych (domy, bloki, hale, markety), tam gdzie nie ma uchwalonych planów zagospodarowania przestrzennego, atrakcyjne grunty w zasobie gmin, cała sfera usług świadczonych na rzecz jednostek samorządu terytorialnego (jst), to wszystko przy odrobinie sprytu, zwłaszcza tam, gdzie nadzór rady nad działalnością wójta (burmistrza czy prezydenta) jest fikcją, to woda na młyn. Tam, gdzie wszyscy pięknie jedzą sobie z dzióbków: komisja rewizyjna spotyka się na kawie, a absolutorium uchwala w kilka chwil (bo w gabinecie już mrozi się wódka i czeka poczęstunek podsumowujący kolejny udany rok budżetowy), dzieje się wiele rzeczy, którym bliżej do prokuratorskich ław, swoistego układu niż do idei samorządu.

Małe nie jest piękne

Gminy wiejskie, zwłaszcza te małe, to zazwyczaj zamknięte układy. Dlaczego? Gmina to największy pracodawca: szkoła, przedszkole, ośrodek zdrowia, usługi komunalne, urząd gminy. Wszędzie tam zatrudnienie zależne jest od władzy. Rynek usług świadczonych na rzecz jst przez oferentów wyłanianych w przetargach bardzo zamknięty. Taki zaklęty krąg potrafi wszystko. Niepokornego radnego można upić i skompromitować, podobnie osobę zarządzająca jednostką organizacyjną. Tam, gdzie wójt nie ma większości w radzie, można mu „wsadzić" swojego zastępcę z zastrzeżeniem, że w jego gestii będą lukratywne wydziały: inwestycje i zamówienia publiczne. Można zaproponować „swojego" prezesa przedsiębiorstwa komunalnego lub dyrektora szkoły w zamian za niezbędne głosy w czasie posiedzenia rady. Ale ten kij ma drugi koniec, ci, którym brakuje „szabel" do większości w organach stanowiących, będą rozsyłać wici, szukać niezbędnej większości poprzez atrakcyjne propozycje: od szefowania komisjom rady (to zazwyczaj znacznie podnosi dietę) po pomoc w znalezieniu lepszej pracy dla współmałżonka, córki. Ale działa też coś, co nazywane jest „trzymaniem na władzę", czyli ciągłe mniejsze lub większe żądania za zachowanie stabilnej większości. A władza bez stabilnej większości jest zakładnikiem... ustawy o samorządzie terytorialnym.

Brak absolutorium, wadliwe wykonanie budżetu, blokada pracy rady, podejmowanie uchwał świadomie wadliwych, aby działanie nadzorcze (wojewody bądź regionalnej izby obrachunkowej) wraz z trybem odwoławczym przed sądami administracyjnymi paraliżowało działanie organów. W ten sposób rada może blokować wójta (burmistrza i prezydenta) oraz vice versa. A to podatny grunt do tego, aby tytuł tego artykułu ze słowa stał się ciałem. ?

Wywrotka

Zmiana ordynacji w gminach powyżej 20 tysięcy mieszkańców, polaryzacja polityczna i idąca jej tropem wola odpolitycznienia samorządu (jako antidotum) będą skutkować licznymi zmianami układów. Badanie IBRIS pokazało, że ponad 40 proc. wyborców nie zagłosuje na samorządowców wybieranych w wyborach powszechnych, piastujących obecnie stanowiska. Lokalne układy będą szukać „dojścia" do nowych włodarzy. Romantycy samorządu, podobnie jak ja 16 lat temu, najpierw rozbiją sobie głowy, chcąc uzdrowić swoje małe ojczyzny, potem – jeśli będą nieugięci i nieprzekupni – staną się celem. Pokusą dla nowych samorządowców będzie wola, aby normalizować wszystko, mieć święty spokój. Tylko za jaką cenę? Czy przetargi będą wygrywać „ci jedyni właściwi", a stanowiska będą obsadzane na zasadzie pociągania władzy wykonawczej za sznurki? Czy decyzje będą wydawane zgodnie z prawem czy „po uznaniu"? Z gminy, którą zarządzałem, widać godzinę na zegarze Pałacu Kultury w Warszawie. Skoro u wrót stolicy można było szantażować wójta, stosować wobec niego subtelne groźby karalne (pisała o tym również „Rzeczpospolita") tylko po to, aby wydał szkodliwą dla gminy, ale korzystną dla inwestora decyzję, to co dzieje się z dala od świateł wielkiego miasta? Co dzieje się tam, gdzie wójt nie ma dobrych prawników, a organy ścigania mają ważniejsze sprawy na głowie? Jeśli ktoś w serialu „Rancho" widzi tylko telewizyjną fikcję, to mam złą wiadomość: ten scenariusz w niejednym miejscu napisało życie. A są i znacznie czarniejsze scenariusze. Zarówno lokalny biznes, jak i duży inwestor może sobie wybrać dyspozycyjne władze. I z tą smutną refleksją ale i ku refleksji, pozostawiam państwa. 21 października zdecydujecie, kto będzie decydować o waszym jutrze, pojutrze, i tak przez pięć lat. A samorządowcom dam jedną radę jako kolega z doświadczeniem: warto być uczciwym, choćby po to, aby patrzeć bez obrzydzenia na własną twarz w lustrze i nie zrywać się w nocy, gdy za oknem nagle zahamuje samochód.

Autor jest wójtem gminy Raszyn wybranym w pierwszych wyborach bezpośrednich (2002–2006), radnym gminy i radnym powiatu

Szantaż, groźby karalne, propozycje korupcyjne, nieformalne naciski bądź wezwania do działania na polityczne zamówienie podobnie jak prowokacje, to wszystko czeka na samorządowców. Debiutanci nawet nie widzą, że to, co z gruntu jest romantyczne poprzez służbę na rzecz swojej lokalnej społeczności, ma swój drugi koniec. Po najbliższej niedzieli wielu zacznie uczestniczyć w bardzo subtelnej grze, często nieświadomie.

Swój pierwszy tekst o samorządzie terytorialnym napisałem w 1998 roku. Raptem osiem lat po wejściu w życie ustawy restytuującej samorząd terytorialny w naszym kraju, Polsce zmieniającej swój ład konstytucyjny. Nomen omen ustawa ta datowana jest na dzień 8 marca, co sprawia, że trawestuje słowa słynnej arii o kobiecie, która zmienną jest. Czy wszystkie zmiany z perspektywy lat wyszły samorządowi na dobre?

Pozostało 91% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem