Nowa strategia „doganiania”

Sformułowana przez prezesa Kaczyńskiego strategia doganiania przypomina anegdotę o młodym kulturyście, który wprawdzie marzył o potężnej muskulaturze, ale nie przepadał za wylewaniem litrów potu na siłowni.

Publikacja: 29.09.2019 21:00

Nowa strategia „doganiania”

Foto: Adobe Stock

Jednym z marzeń polskiej prawicy jest nie tylko zbliżenie poziomu rozwoju naszej gospodarki do poziomu najbogatszych państw Zachodu, ale nawet prześcignięcie ich pod tym względem. Dokumenty programowe partii i rządu, wypowiedzi polityków, roztaczają wizję Polski zasobnej, zajmującej należne jej miejsce na gospodarczej mapie świata. Ekonomiczny niedorozwój wynikał, zdaniem prawicy, z braku suwerenności Polski, która nie mogła prowadzić polityki gospodarczej odpowiadającej narodowym interesom.

„Oczywistą oczywistością" jest, że po wyborczym zwycięstwie zjednoczonej prawicy Polska mogła wreszcie przystąpić do odrabiania straconych lat, w których byliśmy „kondominium rosyjsko-niemieckim", a stan gospodarki został opisany sugestywnym hasłem „Polska w ruinie". Trudno się zatem dziwić, że ambitne zadanie doganiania wysoko rozwiniętych krajów Zachodu pod względem poziomu dochodów (PKB na mieszkańca) stało się jednym z najważniejszych celów formułowanych w partyjnych i rządowych dokumentach.

Narodowa wersja państwa dobrobytu

Koncepcja doganiania państw Zachodu została rozwinięta w strategicznym dokumencie gospodarczym rządu opracowanym na początku upływającej kadencji Sejmu, zwanym „strategią na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" lub planem Morawieckiego. Do zbliżających się wyborów prawica przystępuje z nowym ambitnym planem doganiania. Z tym że koncepcja procesu doganiania została podniesiona na wyższy, odpowiadający aktualnym uwarunkowaniom budowy suwerennej i autonomicznej gospodarki, poziom.

Po zwycięstwie PiS w najbliższych wyborach polska gospodarka już nie będzie po prostu doganiać bogatszych gospodarek Zachodu – w Polsce realizowana będzie narodowa wersja „państwa dobrobytu". Można oczywiście postawić pytanie: dlaczego nam nie wystarczy już proste doganianie i potrzebna jest polska wersja ekonomii dobrobytu. Na pytanie to można by odpowiedzieć prosto: nam się polska wersja państwa dobrobytu po prostu należy.

W wyniku pogłębionej analizy można jednak dojść do bardziej rozwiniętych wniosków. Wydaje się, że zmiana podejścia do procesu doganiania wynika z krytycznej oceny koncepcji i dotychczasowych wyników doganiania. To może wyjaśniać, dlaczego od dłuższego czasu strategia na rzecz odpowiedzialnego rozwoju z jej malowniczymi slajdami zniknęła z publicznego forum.

Idea procesu doganiania zawarta w strategii była dokumentem sporządzonym zgodnie z dobrymi wzorcami ekonomii neoklasycznej czy ekonomii głównego nurtu, pod którą mniej, a nawet bardziej radykalny liberał mógłby się podpisać. Na czym bowiem opierała się idea doganiania w niej sformułowana? Można wskazać na kilka wzajemnie uwarunkowanych elementów tej koncepcji. Przede wszystkim zakładała, że niezbędnym warunkiem zbliżenia poziomu dochodów (PKB) na mieszkańca w Polsce do poziomu krajów zachodnich jest wzrost wydajności pracy, co wymaga zdecydowanego unowocześnienia gospodarki. Twórcy tej koncepcji zakładali, że tylko gospodarka oparta na wiedzy może sprostać zadaniu doganiania.

Wdrożenie tego wymagało zwiększenia nakładów na B+R (badania i rozwój) i większych nakładów inwestycyjnych w gospodarce, które umożliwiłyby wdrożenie osiągnięć nauki i techniki do produkcji. To zdaniem twórców omawianej strategii powinno było pozwolić na zdecydowane zwiększenie relatywnego poziomu PKB na mieszkańca: z 69 proc. średniej UE w 2015 r. do 75–78 proc. w 2020 i 90 proc. w 2030.

Pogoń coraz wolniejsza

Dotychczasowy stopień realizacji tego celu nie napawa jednak optymizmem. W trakcie pierwszych trzech lat rządów PiS (2016–2018) wskaźnik ten wzrósł do 71 proc., co daje średnie roczne tempo „doganiania" 0,67 pkt proc. Jeżeli nadal będziemy doganiać w takim tempie, a zważywszy na relatywnie wysokie ostatnio tempo wzrostu polskiej gospodarki, trudno byłoby oczekiwać, że w bliższej i dalszej przyszłości zwiększy się ono istotnie, to zakładana na 2020 r. relacja polskiego PKB na mieszkańca w granicach 75–78 proc. średniej unijnej zostanie osiągnięta w latach 2025–2030. Z tego rachunku wynika, że prognozowane w strategii 90 proc. średniej unijnej osiągniemy w połowie 2047 r.

Wymarzona przez PiS i osobiście przez prezesa Kaczyńskiego sytuacja, tzn. osiągnięcie PKB na mieszkańca Polski w wysokości 100 proc. średniej UE, byłaby przy tym tempie doganiania możliwa w 2063 r. Dla prezesa Kaczyńskiego, który, jak wiemy, chce być „emerytowanym zbawcą narodu" i zapewne chciałby się nacieszyć chwałą płynąca z tego osiągnięcia jeszcze za życia, jest to jednak termin chyba zbyt odległy.

Czy tak słabe tempo doganiania w kończącej się kadencji rządów PiS może dziwić? Otóż nie. Wynika to co najmniej z dwóch względów. Po pierwsze, założenie, że Polska może osiągnąć 90 proc. średniego PKB na mieszkańca UE w 2030 r. było, mówiąc oględnie, zbyt optymistyczne.

Sytuacja z lat rządów PO–PSL, kiedy wskaźnik PKB na mieszkańca Polski wzrósł z 53 proc. w 2007 r. do 69 proc. średniej UE w 2015, czyli tempo procesu doganiania wynosiło 2 pkt proc. rocznie (trzy razy szybciej niż w okresie rządów PiS w latach 2016–2018), raczej się już nie powtórzy.

Twórcy programu wyborczego PiS nie biorą jednak tego pod uwagę i nadal uważają, że osiągnięcie poziomu 90 proc. w 2030 r. jest możliwe. Po drugie, koncepcja wzrostu gospodarczego przedstawiona w planie Morawieckiego przewidywała wysoki wzrost nakładów na B+R oraz nakładów inwestycyjnych.

Według założeń strategii, udział nakładów na B+R w PKB miał osiągnąć 1,7 proc. w 2020 r. Tymczasem w trakcie dwóch pierwszych lat realizacji strategii wzrósł o 0,03 pkt proc. (z 1 proc. do 1,03 proc.), co pozwoliło awansować pod względem tego wskaźnika z 21. na 20. miejsce w UE.

Jeszcze mniej korzystnie kształtuje się udział tych wydatków w budżecie państwa, który zmniejszył się z 0,98 proc. w 2015 r. do 0,88 proc. w 2017, co zepchnęło Polskę z 16. na 21. miejsce w UE. Jak na kraj, który pretenduje do miana gospodarczego tygrysa Europy, opierającego rozwój na zdobyczach nauki i techniki, są to wskaźniki zbyt niskie.

W tych warunkach trudno było oczekiwać, że dokona się realny postęp w sferze produkcyjnej. Nie może także dziwić, że nie obserwujemy wzrostu wskaźników pokazujących rosnącą pozycję Polski na światowej mapie wysokiej techniki, np. udział w polskim eksporcie tzw. wyrobów high-tech, po dynamicznym wzroście (z 4,3 do 8,5 proc.) w latach 2008–2015, nieznacznie spadł w 2018 r. (do 8,4 proc.).

Za mało inwestycji

Drugim z kluczowych warunków sukcesu w procesie doganiania jest odpowiedni poziom, struktura i dynamika nakładów inwestycyjnych. Według założeń strategii nakłady inwestycyjne, a właściwie szybki ich wzrost, miały stworzyć materialne warunki modernizacji polskiej gospodarki. Zakładano, że udział inwestycji w PKB wzrośnie do 2020 r. do 23–25 proc. i utrzyma się na tym poziomie w dłuższym okresie. Tymczasem w 2018 r. stanowiły tylko 18,2 proc. PKB i nawet powrót do poziomu z 2015 r. (20,2 proc.), zważywszy na model wzrostu oparty na konsumpcji, nie będzie łatwy, nie mówiąc już o osiągnięciu udziału zakładanego w strategii.

Biorąc pod uwagę tylko te dane trudno było oczekiwać, że Polska stanie się przodującym w świecie producentem nowoczesnych i tanich aut elektrycznych, promów, dronów, kolei próżniowej (hyperloop) i wielu innych zaawansowanych technicznie i technologicznie wyrobów oraz usług, i będzie szybko doganiać przodujące gospodarczo kraje świata. To zapewne, obok głębokiej awersji rządzących do liberalizmu, było jedną z przyczyn sformułowania nowej strategii doganiania, która przyjęła nazwę polskiej wersji państwa dobrobytu.

Państwo dobrobytu, mimo niezbyt zachęcających doświadczeń z realizacji wcześniejszych planów, ma doganiać Zachód niemal tak szybko, jak zakładała strategia. W 2030 r. mamy osiągnąć wartość PKB na mieszkańca stanowiącą 85 proc. średniej unijnej, „.a być może nawet 90 proc.", jak zapisano w programie wyborczym PiS. Trudno o bardziej profesjonalną i przekonującą argumentację ekonomiczną.

Na czym polega polska wersja państwa dobrobytu? Najogólniej rzecz ujmując, polega ona na podejściu do procesu doganiania od drugiej niejako strony. Ponieważ celem strategicznym jest zbliżenie wysokości dochodów Polaków do średniej unijnej, to zamiast uciążliwych, skomplikowanych i kosztownych działań, w wyniku których polska gospodarka miała osiągnąć poziom PKB na mieszkańca równy średniej unijnej, co pozwoliłoby osiągnąć poziom dochodów obywateli porównywalny z wysoko rozwiniętymi krajami UE, postanowiono zaatakować problem wprost i administracyjnie podnieść te dochody, zakładając, że gospodarka się po prostu dostosuje do nowego ich poziomu.

Zamiast dostosowywać dochody do poziomu PKB, przyjęto, że PKB dostosuje się do zwiększonych dochodów, umożliwiając rządzącym wybór pożądanego tempa doganiania. Taka strategia nie może dziwić, gdyż już wcześniej, na mniejszą wprawdzie skalę, podnoszono w ten sposób dochody ludności (500+, 13. emerytura i wiele pomniejszych projektów), co przyniosło obiecujące rezultaty. Wbrew sceptykom nie załamały się finanse publiczne, a wzrost gospodarczy kształtuje się powyżej oczekiwań.

To, że Polska w ogóle zmniejszyła dystans dzielący nas od wysoko rozwiniętych państw, było możliwe dzięki transferom socjalnym. Szkoda, że był to czynnik jedyny. Skoro jednak wcześniejsze działania przyniosły pozytywne skutki, to dlaczego – zdają się uważać stratedzy gospodarczy PiS – nie zastosować tego samego specyfiku, ale w większej dawce, co pozwoli uzyskać jeszcze lepsze rezultaty. Czy aby jednak na pewno?

Tkanka tłuszczowa zamiast mięśni

Sformułowana przez prezesa Kaczyńskiego strategia doganiania przypomina anegdotę o młodym kulturyście, który wprawdzie marzył o potężnej muskulaturze, ale nie przepadał za wylewaniem litrów potu na siłowni. Podszedł więc do rozwiązywania problemu z drugiej strony. Zaczął kupować ubrania za duże o jeden lub dwa numery, zakładając, że ciało się dostosuje, zwiększając swoją masę. Ciało zwiększyło wprawdzie masę, ale nie w wyniku przyrostu mięśni, tylko tkanki tłuszczowej.

Z tej anegdoty wynikają pewne wnioski dla naszej gospodarki. Czy na pewno w rezultacie takiej polityki dostosuje się ona, wznosząc się na wyższy poziom rozwoju, czy też obrośnie tłuszczem inflacji i zacznie się chylić ku upadkowi? Historia dostarcza nam pewnych sugestii co do odpowiedzi na to pytanie.

Oczywiście ten nowatorski sposób podnoszenia dobrobytu może zakończyć się sukcesem, a Polska stanie się wzorem dla innych krajów dążących do poprawy bytu obywateli. Już można sobie wyobrazić delegacje z takich krajów jak: Haiti, Dominikana, Bangladesz, Etiopia i wielu innych cierpliwie stojących w kolejkach do Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju czy Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, pragnących poznać sekrety naszej nowatorskiej metody zwiększania dobrobytu. W tej kolejce zapewne nie znajdzie się delegacja Wenezueli, której władze realizują podobną strategię rozwoju już od wielu lat, a o jej pozytywnych rezultatach niech świadczy fakt, że prezydent kraju, Nicolas Maduro, cieszy się niesłabnącym poparciem swojego suwerena i niedawno oświadczył, że pokona opozycję, która jest „obłąkaną mniejszością" pragnącą zdestabilizować kraj.

Wiadomo nie od dziś, że gospodarcze sukcesy jakiegoś kraju budzą nie tylko zazdrość innych krajów, ale skłaniają je także do „sypania piasku w tryby", co często jest, mniej lub bardziej świadomie, wspierane przez słabo patriotycznie wyrobionych obywateli. Miejmy nadzieję, że w razie niepowodzenia tej strategii patriotyzmu, zwłaszcza wśród prawej części naszego społeczeństwa, nazywającej się prawdziwymi Polakami, nie zabraknie.

Prof. dr hab. Jan Czekaj pracuje w Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, w latach 2004–2010 był członkiem RPP

Jednym z marzeń polskiej prawicy jest nie tylko zbliżenie poziomu rozwoju naszej gospodarki do poziomu najbogatszych państw Zachodu, ale nawet prześcignięcie ich pod tym względem. Dokumenty programowe partii i rządu, wypowiedzi polityków, roztaczają wizję Polski zasobnej, zajmującej należne jej miejsce na gospodarczej mapie świata. Ekonomiczny niedorozwój wynikał, zdaniem prawicy, z braku suwerenności Polski, która nie mogła prowadzić polityki gospodarczej odpowiadającej narodowym interesom.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację