Małżeństwo to nie romans

Czym się różni małżeństwo jednopłciowe od małżeństwa? Tym czym sprawiedliwość socjalistyczna od sprawiedliwości. W obu przypadkach mamy do czynienia z konstruktami ideologicznymi, które wyłącznie zaklinają rzeczywistość. I tak też należy interpretować decyzję Sądu Najwyższego USA o tym, że homoseksualiści mają konstytucyjne prawo zawierać małżeństwa.

Aktualizacja: 27.06.2015 20:02 Publikacja: 27.06.2015 19:54

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Natury nie da się oszukać. Małżeństwo to od zarania ludzkości związek kobiety i mężczyzny – instytucja nie tylko kulturowa i społeczna, ale i biologiczna, jednym z jej podstawowych celów jest założenie rodziny i przedłużenie rodu, chociaż rzecz jasna nie zawsze cel ten okazuje się osiągalny. Uczucia są w tej relacji ważne, ale nie najważniejsze, bo nie stanowią gwarancję jej trwałości.

Amerykański SN wybrał jednak inną wykładnię – zgodną z romantyczną mitologią i zarazem postulatami ruchów LGBTQ, które sprowadzają miłość wyłącznie do kategorii subiektywnie przeżywanego, podporządkowanego emocjom i namiętnościom, szczęścia, do erotyzmu i seksualności, oderwanej – co należy podkreślić – od prokreacji. W tym kontekście przywileje dla homoseksualistów to tylko skutek pewnych procesów kulturowych – wcześniej objęły one heteroseksualną większość.

Jak słusznie zauważył XX-wieczny szwajcarski myśliciel Denis de Rougemont, w cywilizacji zachodniej doszedł w pewnym momencie do głosu nurt – opozycyjny chociażby wobec chrześcijaństwa czy judaizmu – który naiwnie łączy małżeństwo z miłością pojętą w gruncie rzeczy jako romans. Kiedy romans się kończy, to i miłość dobiega kresu, więc małżeństwo traci sens.

Z pewnością amerykańscy sędziowie, którzy wyszli naprzeciw postulatom ruchów LGBTQ, optują właśnie za konstytucyjnym prawem do zawierania tak pojętego małżeństwa. W tym konkretnym przypadku chodzi w dodatku o miłość jako romans osób tej samej płci. Dochodzi więc do tego redefinicja normy, a więc coś, co się dokonało w ciągu minionych kilkudziesięciu lat.

To rezultat ciężkiej pracy na polu inżynierii społecznej. Jeszcze w połowie ubiegłego stulecia mało komu by w Ameryce przyszło do głowy traktować związek homoseksualny równoprawnie z małżeństwem. Ale zaszła zmiana. Normę zaś można redefiniować jeszcze dalej. Być może „homoseksualne małżeństwa" to początek rewolucji, która obejmie kolejne mniejszości seksualne, bo przecież nie liczy się orientacja seksualna, a – jak to uzasadnił jeden z sędziów SN USA – bycie człowiekiem spełnionym.

Tyle że to droga donikąd. Cywilizacja, która na piedestale stawia subiektywnie przeżywane szczęście, a nie obiektywnie formułowane dobro, ma przed sobą marne perspektywy. Emocje i namiętności, nie mogą być górą tam, gdzie waży się przyszłość podstawowej komórki społecznej. I nie zmienią tego decyzje najbardziej szacownych gremiów. Nawet jeśli gremia te będą stosować przymus ustawodawczy.

Natury nie da się oszukać. Małżeństwo to od zarania ludzkości związek kobiety i mężczyzny – instytucja nie tylko kulturowa i społeczna, ale i biologiczna, jednym z jej podstawowych celów jest założenie rodziny i przedłużenie rodu, chociaż rzecz jasna nie zawsze cel ten okazuje się osiągalny. Uczucia są w tej relacji ważne, ale nie najważniejsze, bo nie stanowią gwarancję jej trwałości.

Amerykański SN wybrał jednak inną wykładnię – zgodną z romantyczną mitologią i zarazem postulatami ruchów LGBTQ, które sprowadzają miłość wyłącznie do kategorii subiektywnie przeżywanego, podporządkowanego emocjom i namiętnościom, szczęścia, do erotyzmu i seksualności, oderwanej – co należy podkreślić – od prokreacji. W tym kontekście przywileje dla homoseksualistów to tylko skutek pewnych procesów kulturowych – wcześniej objęły one heteroseksualną większość.

Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem