Setki żołnierzy, różnorakich pojazdów i typów uzbrojenia, lotnictwo, oczywiście politycy i rzesze widzów – tak będzie w piątek wyglądała warszawska Wisłostrada, którą przemaszeruje, przejedzie i nad którą przeleci wojskowa defilada. Jak to określił Mariusz Błaszczak, szef MON, defilada dodatkowa z okazji rocznicy obecności Polski w NATO i Unii Europejskiej.
Resort promował zresztą wydarzenie za pomocą osobliwego spotu. Już abstrahując od kwestii samego scenariusza, godne zastanowienia były realia przedstawiające polskie wojsko. Jak szybko zweryfikowali eksperci – z pięciu przedstawianych w filmiku efektownych wojskowych ciężarówek produktem nowoczesnym jest zaledwie jedna.
Niestety, tak będzie też z piątkową defiladą. Jestem przekonany, że show się uda, tak jak przy poprzednich tego typu okazjach. Niezależnie od tego, czy będą prezentowane rodzynki, czyli najnowsze nabytki naszej armii, czy niestety dominujący w Siłach Zbrojnych sprzęt starszej generacji. Jedno i drugie przy odpowiednich zabiegach wygląda efektownie, widzowie będą zadowoleni, a fachowcy sobie poutyskują w mediach społecznościowych czy na forach. Czyli jak zwykle.
Tyle że ta defilada nie odbywa się w okolicznościach przypominających wcześniejsze. Między innymi dlatego, że wojsko zaczęło oszczędzać. Wysiłek finansowy związany z zakupami absolutnie niezbędnego uzbrojenia jest tak duży, że MON – pewnie słusznie – stara się ograniczyć wydatki nawet na poziomie prostych prac w jednostkach.
Na rozmach defilady i prób przed nią jednak wystarczyło. Widzowie – być może – nie będą sobie zdawali sprawy, ile kosztuje godzina lotu wszelkich statków powietrznych przelatujących nad Warszawą. Od kilkudziesięciu tysięcy złotych w górę. Na odmalowanie korytarzy w garnizonach pieniędzy nie starcza, na defiladowy rozmach jednak są.