Niestety, podobny spektakl zafundowało nam państwo i to w naszych własnych domach. Nie wierzycie? Spójrzcie na gniazdko elektryczne. Od czterech miesięcy mamy coraz większe zamieszanie z tzw. ustawą „prądową". Pod koniec ubiegłego roku okazało się, że w 2019 r. nastąpi poważny wzrost cen energii. Podwyżki były nieuniknione, bo produkcja prądu z węgla – a na nim opiera się polska energetyka – bardzo podrożała. Państwo zapowiedziało, że ten wzrost weźmie na siebie i „zamrozi" ceny energii na rok 2019. Ustawą „prądową" wprowadziło rekompensaty dla wszystkich odbiorców – firm i zwykłych obywateli. Czy zdecydowała o tym bliskość wyborów czy realna troska o domowe budżety – nieważne. Deklaracja padła, ustawa weszła w życie. Minister energii zapowiedział, że lada moment podpisze rozporządzenie regulujące procedurę przekazywania rekompensat.
Do dziś nic z tego nie wyszło. Nie ma rozporządzenia, tym samym nie ma rekompensat. Ustawa była już raz nowelizowana z powodu zastrzeżeń Komisji Europejskiej. Z informacji dochodzących z Brukseli wynika, że mimo dokonanych zmian wiele zastrzeżeń jest wciąż aktualnych. Brak ostatecznych rozwiązań prawnych zaczął za to dawać się we znaki producentom energii, firmom pośredniczącym w obrocie oraz jej odbiorcom. Od czterech miesięcy nikt bowiem nie wie, po jakich cenach tak naprawdę trzeba i można sprzedawać oraz kupować prąd!
Jedni dostawcy wobec braku rozporządzenia ogłosili nowe cenniki i każą płacić po kilkadziesiąt procent więcej. „Jak będą rekompensaty, to się z Wami rozliczymy" – tłumaczą swoim klientom. Ci zaś zaciskają pasa. Samorządy np. zmieniają plany budżetowe, remontowe, żeby wyskrobać dodatkowe pieniądze. Tak samo szpitale, spółki komunalne itp. A co mają zrobić firmy zgodnie z prawem sprzedające, lecz nieprodukujące prądu? Jeśli dostosowały cenniki do ustawy, ale ich dostawcy nie – to muszą sprzedawać prąd taniej, niż kupują. Mniejsze firmy zajmujące się tego rodzaju obrotem stoją przed widmem bankructwa. Szykują pozwy przeciw Skarbowi Państwa, winiąc go za powstanie tego niewyobrażalnego bałaganu. Wiele z nich jest gotowych walczyć o swoje w Brukseli.
Skoro nie wiadomo, skąd takie opóźnienie w publikacji rozporządzenia, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Rekompensaty to kilka, a nawet kilkanaście miliardów złotych. Skąd je wziąć, szczególnie teraz, czyli po ogłoszeniu kosztownej dla budżetu „piątki Kaczyńskiego"? Sprawa wynagrodzeń nauczycieli wykazała, że rząd pieniędzy w budżecie już nie ma.
Sprawy energetyczne są zbyt poważne, by z nimi beztrosko igrać. Coś poszło nie tak z tym „zamrażaniem". Najwyraźniej zamrażać można tylko wodę, a nie prąd. Trzeba jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Najlepiej nie na tajnych ministerialnych naradach, tylko otwarcie, np. w Radzie Dialogu Społecznego. Rząd musi porozmawiać z wszystkimi zainteresowanymi sprawą cen prądu, patrząc im prosto w oczy. Musimy jak najprędzej uporządkować ten bałagan, do którego nigdy nie powinno dojść.