Arcybiskup Juliusz Paetz, emerytowany metropolita poznański, najpewniej nie będzie brał udziału w uroczystych mszach św. z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski. W środę, po trwającej kilka dni wrzawie medialnej, dostał on od nuncjusza apostolskiego list, z którego wynika, że Stolica Apostolska nie życzy sobie jego obecności.
Arcybiskup Celestino Migliore wprost napisał, że udział Paetza w uroczystościach wytworzyłby dla Kościoła w Polsce oraz Watykanu „sytuację niepotrzebnego i szkodliwego zamieszania". Stwierdził również, że decyzja ta ma stanowić dla Paetza także normę na przyszłość, a więc nie powinien on pojawić się także na Światowych Dniach Młodzieży.
„Ojciec Święty zdecydowanie ponawia zaproszenie do życia w odosobnieniu, w postawie skruchy i modlitwy" – napisał nuncjusz.
Problem jednak w tym, że ów list ze wskazówkami dla byłego metropolity poznańskiego tak naprawdę niewiele załatwia. Wszystko w istocie zależy od postawy samego hierarchy. Może się do zaleceń zastosować i pozostać w domu. Może też przyjść w piątek do poznańskiej katedry i nikt go stamtąd nie wyrzuci. Trudno bowiem oczekiwać, że biskupi będą zwlekali z wyjściem do ołtarza, dopóki ich szeregów nie opuści abp Paetz.
Co z tego, że nuncjusz przypomina hierarsze instrukcje, które otrzymał on kilka lat temu z watykańskiego Sekretariatu Stanu. Sugerowano mu wówczas, by powstrzymywał się od publicznych wystąpień. Abp Paetz wielokrotnie udowodnił, że wytyczne te po prostu lekceważy. Pojawiał się jak gdyby nigdy nic na uroczystościach kościelnych i państwowych. Brał udział w ingresach nowych biskupów. Uczestniczył także w posiedzeniach Episkopatu. Nikt go stamtąd nie usunął, nie miał do tego prawa.