Skutek uboczny walki z lichwą

Zaostrzenie ustawy antylichwiarskiej może wymusić zmianę modeli biznesowych firm pożyczkowych i działanie w strefie regulowanej pod licencją bankową. Niestety, uzyskaną nie w Polsce, ale w innych krajach Unii Europejskiej.

Publikacja: 28.03.2019 20:00

Skutek uboczny walki z lichwą

Foto: Adobe Stock

Trochę niepostrzeżenie i bez większej uwagi opinii publicznej przeszła dyskusja na temat projektu zaostrzenia ustawy antylichwiarskiej. Dotyczy ona pożyczek konsumenckich, które już w poprzednich ustawach były regulowane (maksymalna wysokość odsetek to dwukrotność odsetek ustawowych, czyli dzisiaj 10 proc.). Teraz dodatkowo przewiduje się redukcję kosztów pozaodsetkowych (odpowiednio do wysokości 20 proc. kwoty pożyczki i 25 proc. za każdy rok – red.) oraz wprowadza odpowiedzialność karną za naruszanie ustawy. Już sama nazwa przywołująca walkę z lichwą wydaje się czymś pożądanym społecznie, ale czy to prawda?

Trzeba w tym miejscu zauważyć, że zapowiadana ustawa antylichwiarska istotnie ograniczy działalność firm pożyczkowych w Polsce. Duża część z nich zostanie po prostu wyeliminowana z rynku przy tak ograniczonych odgórnie przychodach odsetkowych i pozaodsetkowych oraz wysokich kosztach własnych pozyskiwania pieniądza. Nie mają przecież licencji bankowych, więc nie mogą zbierać depozytów od ludności i finansują się drogim pieniądzem pozyskiwanym zwykle z platform internetowych, za co przeciętnie płacą ponad 10 proc. rocznie.

Ponoszą też wysokie koszty ryzyka – poziom szkodowości udzielanych pożyczek, na co wskazuje sam ustawodawca, jest wielokrotnie wyższy niż na portfelach regulowanych instytucji bankowych. Ograniczanie ich przychodów pod hasłami walki z lichwą, w dodatku powołując się na uregulowania istniejące w krajach zachodnich UE, nie wydają się trafne z uwagi na znacznie niższy stopień „ubankowienia" Polaków i polskiej gospodarki w porównaniu z Europą Zachodnią.

Skazani na firmy pożyczkowe

Firmy pożyczkowe udzielają nie tylko pożyczek konsumenckich osobom indywidualnym, ale również firmowych, których ustawa pozornie nie dotyczy. Problem polega na tym, że segment firm mikro i małych funkcjonuje w Polsce praktycznie poza regulowanym systemem finansowym. Wobec braku możliwości pozyskiwania od banków jakiegokolwiek finansowania dłużnego nie tylko na realizowane projekty rozwojowe, ale też na zwykłą bieżącą działalność operacyjną korzystają one często z drogiej, ale w pewnych sytuacjach uzasadnionej oferty firm pożyczkowych.

Mamy w Polsce zarejestrowanych ponad 1,7 mln przedsiębiorstw mikro i małych, które nie korzystają z sektora bankowego, nie mają szans na rozwój i zwiększenie zakresu swojej działalności. Według EIB, nasz kraj jest na niechlubnym czwartym miejscu w UE pod względem odsetka przedsiębiorców odczuwających ograniczenia w dostępie do finansowania. To istotny problem naszej transformacji, która wprawdzie uwolniła przedsiębiorczość wielu Polaków, ale niestety nie stworzyła im instytucjonalnych szans pozyskiwania finansowania dłużnego czy kapitału na rozwój. Dzięki niemu przedsiębiorcom łatwiej byłoby zwiększać potencjał rozwojowy, wykorzystując efekty skali działalności na rynku polskim, o rynkach zagranicznych nie wspominając.

Gołym okiem widać przecież dysproporcję między strukturą gospodarki zdominowanej przez firmy mikro i małe a strukturą sektora finansowego skupionego głównie na obsłudze klienta indywidualnego oraz przedsiębiorstw dużych i średnich. Trudno się w takiej sytuacji dziwić, że w Polsce mamy tak mało przykładów przedsiębiorstw prywatnych, które odbyłyby całą długą i żmudną drogę rozwoju od firmy garażowej, mikro, poprzez małą, średnią do dużej korporacji o zasięgu nie tylko ponadregionalnym, ale też międzynarodowym.

Konsolidacja firm mikro i małych jest konieczna ze względu na ich strukturalnie niższą rentowność, a rola instytucji finansowych w tym procesie jest niezwykle istotna.

Prezesi największych polskich instytucji finansowych nie wychodzą jednak poza ogólniki, narzekając, że mikrofirmy mają zwykle zbyt małe kapitały (co często jest prawdą), by bank mógł zwiększyć swoje zaangażowanie kredytowe. Niektórzy sugerują zatrzymywanie wypracowanych zysków bądź udanie się po kapitał na giełdę, co wobec marazmu utrzymującego się na GPW od czasu demontażu OFE pokazuje zupełny brak zainteresowania tematem.

W przypadku segmentu, o którym mówimy, te sugestie wydają się mało poważne, nie tylko ze względu na obecną sytuację na warszawskiej giełdzie, która raczej zachęca do delistingu [sprowadzenia firmy z parkietu – red.] niż do nowych emisji. Rok 2018 był pod tym względem katastrofalny: do połowy roku firmy pozyskały z GPW niewiele ponad 100 mln zł kapitału.

Problem polega na tym, że tradycyjne banki uniwersalne mają systemy scoringowe skalibrowane nieadekwatnie do oceny zdolności kredytowej segmentu firm mikro i małych. O ile w przypadku bardzo rentownych dużych banków prywatnych trudno oczekiwać inicjatyw w tym zakresie, o tyle dziwi brak jakichkolwiek inicjatyw w bankach kontrolowanych przez państwo.

Przestrzeń dla fintechów

Na szczęście coraz silniej w tę lukę wkraczają obok prywatnych firm pożyczkowych fintechy sięgające po licencje bankowe poza Polską, bo przecież KNF praktycznie wstrzymała udzielanie nowych. W najbliższym czasie należy się spodziewać rozpoczęcia działalności na naszym rynku przez wiele fintechów na podstawie paszportyzacji europejskiej licencji elektronicznych instytucji płatniczych i wyspecjalizowanych banków. Mali przedsiębiorcy mogą zatem oczekiwać dużo lepszej obsługi, w szczególności przy finansowaniu rozwoju.

Duże banki polskie, a w szczególności te kontrolowane przez rząd są sceptycznie nastawione do fintechów, jak również do niszowych graczy. Twierdzą, że żaden fintech nie dysponuje dzisiaj modelem biznesowym, umożliwiającym zarabianie. Jak każda nowość technologiczna czy procesowa firmy te na początku rzeczywiście „przepalają" sporo gotówki, lecz już dzisiaj są wyceniane przez rynki kapitałowe dużo lepiej niż tradycyjne modele bankowe, ponieważ w krótkim okresie czasu udaje im się dzięki swojej pomysłowości pozyskiwać wielomilionową rzeszę klientów. To ma przy nowoczesnej technologii i zdigitalizowanych procesach operacyjnych gigantyczne znaczenie, gdyż jak mówi chociażby unijna komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager „ten, kto uzyska kontrolę wielkich zbiorów danych, zdecyduje, kto może dokonywać innowacji".

Dlatego inwestorzy, ale również rynki kapitałowe mniejsze znaczenie w takich projektach przywiązują do ich wyników finansowych, a większe do zdolności pozyskiwania milionowych baz klientów, na których przy użyciu sztucznej inteligencji skuteczniej będzie można zarządzać chociażby ryzykiem kredytowym. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż każda innowacja na początku ma trochę pod górkę.

Nie inaczej było w ostatnich dwóch dekadach chociażby z odnawialnymi źródłami energii (OZE), które na początku wytwarzały energię po koszcie dużo wyższym w porównaniu z tradycyjnymi technologiami opartymi na spalaniu surowców kopalnych. Postęp technologiczny jest jednak na tyle wielki, że już dzisiaj energia z OZE może bez żadnego systemu dotacji konkurować z energią ze źródeł tradycyjnych i w dającej się przewidzieć przyszłości wyprze ją z rynku. Nawet na rynku polskim po raz pierwszy na początku tego roku na aukcjach cena energii z OZE była niższa niż energii pozyskiwanej ze spalania węgla.

Ożywczy powiew

Niektórych prezesów polskich banków irytują małe banki sprzedające – według nich – usługi i produkty poniżej wartości. Prezesi sugerują przy tym systemowe ograniczenie takich praktyk, gdyż „małe banki uniwersalne nie mają racji bytu". Otóż przynajmniej w zakresie mikro- i małych przedsiębiorców, nielubianych przez dużych graczy bankowych, rychłe pojawienie się niszowych konkurentów o innowacyjnych modelach biznesowych będzie naprawdę ożywcze i wymusi zdrową konkurencję rynkową.

Wejście w życie dyrektywy unijnej PSD2 jeszcze ten trend wzmocni. Na szczęście, będąc członkiem UE, Polska nie jest w stanie go zablokować poprzez działania regulacyjne. Szkoda tylko, że wbrew rządowym intencjom przyciągania do Polski startupów technologicznych i fintechowych, inne kraje w sprawach regulacyjnych są od nas dużo sprawniejsze.

Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że firmy technologiczne będą prowadziły działalność operacyjną na naszym rynku spoza polskiej jurysdykcji. KNF nie chce bowiem widzieć nowych graczy na rynku. Zainteresowana jest przede wszystkim zwiększeniem roli kapitału polskiego w systemie bankowym, czyli w naszych warunkach jego nacjonalizacją.

Inne kraje są otwarte na nowych inwestorów i nowe pomysły, co jednak nie znaczy, że są mniej restrykcyjne. I tak wszystkie decyzje o przyznaniu licencji bankowych są finalnie zatwierdzane przez EBC. Nie może być zatem mowy o arbitrażu licencyjnym.

KNF niestety tego nie rozumie, przykręcając śrubę regulacyjną, zwiększając obciążenia systemu i nadinterpretując regulacje unijne. Taka polityka doprowadziła już do wzrostu kosztów regulacyjnych sektora bankowego, w efekcie czego banki w 2018 r. osiągnęły niższą rentowność niż sektor przedsiębiorstw z realnej sfery gospodarki. Ich rentowność kapitałów (ROE) wyniosła poniżej 8 proc. wobec 10 proc. dla przedsiębiorstw niefinansowych.

Wysoka rentowność sektora finansowego nie jest dobra, o czym przekonaliśmy się ponad dziesięć lat temu, kiedy doszło do największego po wojnie kryzysu rozrośniętego do niewyobrażalnych rozmiarów sektora bankowego. Ale zbyt mała, utrzymująca się na dodatek w dłuższym czasie (a z taką sytuacją mamy do czynienia w Polsce od 2015 r.), też dobra nie.

Dodatkowo wysoce niepokojący jest rosnący udział państwa w bankowości. Jeśli chcemy, by za dziesięć lat wszyscy byli za prywatyzacją banków, to dalej je nacjonalizujmy!

Zaostrzenie ustawy antylichwiarskiej w szerszym, opisanym tutaj kontekście nie zwiększy ochrony klienta, ale jej skutkiem ubocznym może być wymuszenie zmiany modeli biznesowych pożyczkodawców i działanie w strefie regulowanej pod licencją bankową. Niestety,nowe banki nie będą powstawać w Polsce, tylko w innych krajach unijnych, mających przyjazne regulacje dla fintechów technologicznych.

Autor jest doradcą  zarządu Konfederacji  Lewiatani członkiem TEP

Trochę niepostrzeżenie i bez większej uwagi opinii publicznej przeszła dyskusja na temat projektu zaostrzenia ustawy antylichwiarskiej. Dotyczy ona pożyczek konsumenckich, które już w poprzednich ustawach były regulowane (maksymalna wysokość odsetek to dwukrotność odsetek ustawowych, czyli dzisiaj 10 proc.). Teraz dodatkowo przewiduje się redukcję kosztów pozaodsetkowych (odpowiednio do wysokości 20 proc. kwoty pożyczki i 25 proc. za każdy rok – red.) oraz wprowadza odpowiedzialność karną za naruszanie ustawy. Już sama nazwa przywołująca walkę z lichwą wydaje się czymś pożądanym społecznie, ale czy to prawda?

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację