Medice, cura te ipsum, czyli lekarzu, lecz się sam. Ta przestroga i rada w jednym dotyczy też coraz bardziej naszych przedsiębiorców. To oni i ich menedżerowie dostali nową szansę. Mogą zadbać organizacyjnie, finansowo, operacyjnie i prawnie o drugie życie w przypadku upadającego biznesu. Nie ma sensu, jak przegranej firmie i pozostaje tylko droga do upadłości. Taka alternatywa nie rajcuje zwykle też zarządów spółek, jej partnerów, pracowników, kontrahentów i wreszcie sądów gospodarczych a zwłaszcza fiskusa, który nie lubi tracić kur znoszących złote jaja.

Ustawodawca od 1 stycznia tego roku pozwala na poważną restrukturyzację przedsiębiorstw wchodzących niepostrzeżenie w strefę cienia. Na czym ona zwykle polega? Oczywiście najczęściej chodzi o pieniądze, zobowiązania i roszczenia. Dlatego też podstawowym celem postępowania restrukturyzacyjnego jest ocena możliwości zawarcia układu przez przedsiębiorcę – dłużnika, który traci zdolność do realizowania swoich zobowiązań, i jego wierzycieli, zawarcie go oraz skrupulatne i cierpliwe realizowanie. Lepiej dostać później, a nawet trochę mniej, niż wcale – to zasada obowiązująca nie tylko w polityce, ale i w gospodarce. Warto z niej skorzystać, gdy wydaje się, że nie ma już koła ratunkowego.

Mówią, że jeśli sam sobie nie pomożesz, to nikt inny tego nie zrobi. Więc czuj duch i do roboty. Warto jednak zacząć od poznania tez artykułu Łukasza Beresińskiego i Macieja Wolnego z działu doradztwa finansowego Deloitte na kolumnie  Z perspektywy dłużnika i wierzyciela".

Zapraszam do lektury także innych tekstów w najnowszym numerze „Prawa w Biznesie".