Po pierwsze, nie wyobrażam sobie reformy bez zawarcia umowy społecznej, której stronami będą pracodawcy, związkowcy, rząd i – to ważne – opozycja. Tylko to gwarantuje, że system będzie trwały i nikt go nie obali, gdy zmienią się rządzący.

Po drugie, trzeba zmierzyć się z traumą po dewastacji OFE przez PO. Rząd PiS powinien porzucić myśl o położeniu ręki na 25 proc. aktywów funduszy emerytalnych, co miałoby być ceną za oddanie obywatelom pozostałych 75 proc. Przyszłość OFE powinna stać się jednym z elementów umowy społecznej. Intuicja podpowiada mi, że jeśli rządzący chcą pokazać, iż nikt nie będzie majstrował przy oszczędnościach obywateli na starość, powinni zostawić OFE w spokoju.

A jeśli tak – to po trzecie – trzeba dać powszechnym towarzystwom emerytalnym (PTE) zarządzającym OFE możliwość zarządzania PPK. Niech będą w tej dziedzinie konkurencją dla TFI. Nie podnosiłbym jednak limitu prowizji, bo to od nich głównie zależą w długiej perspektywie wyniki zarządzania funduszami.

Po czwarte, należy rozwiać obawy o emerytalny monopol PFR TFI, państwowego funduszu, będącego w strategii premiera Morawieckiego głównym rozgrywającym we wspieranych przez rząd inwestycjach. Pod skrzydła PFR TFI mają trafić składki pracowników firm, które same nie wybiorą PPK. Wobec planowanego wyeliminowania PTE i niskiego limitu opłat, na który narzekają inne TFI, rodzi to obawy, że przyszli emeryci i ich pracodawcy wyboru na rynku mieć nie będą.

I na koniec najważniejsze: nie będzie umowy społecznej wokół PPK, jeśli PiS– to po piąte – nie zmieni swojego sposobu działania. Niech broń Boże nie przepycha ustawy o PPK przez Sejm pod osłoną nocy. Suweren dał politykom w wyborach władzę tylko na cztery lata, a system emerytalny ma nam służyć lat kilkadziesiąt.