Z jednej strony jest zadowolenie – przecież większość mieszkańców miasta czy dzielnicy ma prawo uznać, że nie chce głośnego świętowania dokonywanych w środku nocy zakupów. Ma też prawo woleć, by ulice w okolicach sklepów sprzedających alkohol nie zmieniały się w otwarte bary pod rozgwieżdżonym niebem, ani w miejsca awantur lub całodobowych popisów wokalnych i oratorskich (z jakąkolwiek stratą dla kultury ludowej by się to wiązało). Z drugiej strony padają argumenty na temat strat, które może ponieść lokalny biznes (zwłaszcza małe sklepiki sprzedające piwo i mocniejsze trunki). Strat, które poniesie konsument, nie mogąc od czasu do czasu kupić czegoś potrzebnego (bez sprzedaży alkoholu całodobowa praca wielu sklepów straci sens). No i strat, które poniesie budżet skutkiem przeniesienia się nocnej sprzedaży alkoholu do rzutkiej, acz unikającej płacenia podatków, części sektora prywatnego.