Jan Maciejewski: Od „Amatora” Kieślowskiego do amatorów z YouTube’a

Moment między pociągnięciem spustu a wystrzałem. Intensywniej niż w tej chwili nie można już żyć. Z większym napięciem i ostatecznością. Zamiast huku broni odzywa się równomierne turkotanie kamery. Głowa trzymającego ją mężczyzny odskakuje, jakby został trafiony. On jednak żyje, kamera pracuje, trzeba coś z tym zrobić. Opowiada więc o nocy, której zaczęła się rodzić jego córka.

Aktualizacja: 18.11.2018 16:38 Publikacja: 16.11.2018 18:00

Jan Maciejewski: Od „Amatora” Kieślowskiego do amatorów z YouTube’a

Foto: Studio Filmowe TOR

Najważniejszej sceny w twórczości Krzysztofa Kieślowskiego, a może i w całej historii polskiego filmu, miało nie być. Katarzyna Surmiak-Domańska w wydanej niedawno biografii reżysera pisze, że „Amator" miał się kończyć sceną zniszczenia taśmy filmowej. To w taki sposób główny bohater miał się przyznać do swojej porażki, do tego, że nie jest w stanie pokazać na filmie całej prawdy o tym, co dzieje się dookoła niego. Że zawsze jest jeszcze jakaś druga strona, niuans, który rozbijałby jedność opowieści. Po tygodniu Kieślowski zadzwonił do grającego główną rolę Jerzego Stuhra, żeby przekazać mu, że muszą dokręcić jeszcze jedną scenę. Coś rzeczywiście trzeba było zniszczyć, jeszcze z czego innego zrezygnować, ale nie w taki prosty sposób. Stąd pomysł, by skierować kamerę na własną twarz, odwrócić sprzęt i logikę.

„Amator" znajduje się w szarej strefie filmografii Kieślowskiego, między filmami dokumentalnymi a fabułą. Zasadniczo fikcja, ale nagrana z udziałem naturszczyków, postaci grających same siebie i wykorzystaniem narzędzi, którymi reżyser posługiwał się przy tworzeniu dokumentów, jak choćby inscenizowania niektórych scen i nagrywania ich z ukrycia. – Ciężko nam się będzie dziś pracować, bo Jurek w złej formie. Żona go rzuciła. Może niech pani podejdzie do niego i go pocieszy – zwrócił się któregoś razu Kieślowski do jednej z wielu aktorek nieprofesjonalnych grających w „Amatorze". Z tym, że żona rzuciła postać graną przez Stuhra, a nie jego samego. – A telewizor wzięła? Nie? To wróci, na pewno wróci – pocieszała aktora kobieta. Całą scenę nagrywał ukryty za zasłoną operator. Takie przebłyski szmuglowanej, ale w inny sposób nieosiągalnej autentyczności, były smakiem i winą tego filmu.

Winą podglądactwa i nieuczciwości, wykorzystaniem siły i wyższości, jaką kamera dawała reżyserowi wobec nagrywanych przez niego ludzi. Winy, która już od dłuższego czasu ciążyła na sumieniu twórcy „Dekalogu". Dlatego scena, w której Stuhr obraca kamerę na siebie, była wariantem samobójstwa nie tylko granego przez niego bohatera, ale też samego Kieślowskiego. Tą sceną zabił w sobie dokumentalistę.?Od teraz z butami miał wchodzić tylko we własną intymność, taka była cena i stawka tego gestu. Jeżeli nie da się uzgodnić, przeniknąć i pokazać wszystkich odcieni rzeczywistości, to może uda się chociaż obrać z fałszu i pozoru samego siebie. Jeżeli już komuś trzeba zaszkodzić, to niech to będę ja sam.

Dziwnie patrzy się dzisiaj na twarz Jerzego Stuhra uchwyconą w trzymanej przez niego kamerze. Dziwnie znajomo. To przecież najpopularniejszy, najbardziej spowszedniały gest, odruch bezwarunkowy każdego, kto bierze kamerę czy telefon do ręki. Co się trzęsiesz, chłopie? Czym się tak przejmujesz? Opowiadasz o narodzinach córki, to na początek niezłe, ale z czasem ludzie się znudzą. Musisz poszerzyć format, dodać jakiś dynamiczny montaż i może coś z tego będzie. Może znajdzie się wtedy ktoś, kto będzie chciał to oglądać.

Skierowanie kamery na własną twarz było dla Kieślowskiego chwilą ostatecznej próby. Dzisiaj ten gest oznacza już tylko proszenie się o uwagę świata. Ostatnie kadry „Amatora" wyznaczają dystans, jaki od tamtej pory przebyliśmy. Od szansy na ostateczną autentyczność do ostateczności w szukaniu zainteresowania samym sobą. Od „Amatora" Kieślowskiego do amatorów z YouTube'a.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Najważniejszej sceny w twórczości Krzysztofa Kieślowskiego, a może i w całej historii polskiego filmu, miało nie być. Katarzyna Surmiak-Domańska w wydanej niedawno biografii reżysera pisze, że „Amator" miał się kończyć sceną zniszczenia taśmy filmowej. To w taki sposób główny bohater miał się przyznać do swojej porażki, do tego, że nie jest w stanie pokazać na filmie całej prawdy o tym, co dzieje się dookoła niego. Że zawsze jest jeszcze jakaś druga strona, niuans, który rozbijałby jedność opowieści. Po tygodniu Kieślowski zadzwonił do grającego główną rolę Jerzego Stuhra, żeby przekazać mu, że muszą dokręcić jeszcze jedną scenę. Coś rzeczywiście trzeba było zniszczyć, jeszcze z czego innego zrezygnować, ale nie w taki prosty sposób. Stąd pomysł, by skierować kamerę na własną twarz, odwrócić sprzęt i logikę.

Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem