Ochrona życia od poczęcia do ...?

Państwo nie może z powodów epidemiologicznych ubezwłasnowolnić wiele tysięcy bezradnych ludzi nie zabezpieczając im odpowiedniej pielęgnacji i wsparcia duchowego.

Publikacja: 02.11.2020 13:28

Ochrona życia od poczęcia do ...?

Foto: Adobe stock

Gdy na początku pandemii zaczęły szerzyć się zachorowania wśród osób przebywających w domach pomocy społecznej, w zakładach opiekuńczo-leczniczych i pielęgnacyjno-opiekuńczych, Sanepid nakazał zamknąć wszystkie te placówki, aby nikt z zewnątrz nie miał do nich wstępu. Stan ten trwa już ponad pół roku i poza doniesieniami, że wciąż wybuchają w nich ogniska COVID-19, niewiele uwagi im się poświęca. Jedynie rodziny odciętych od świata chorych, niejednokrotnie płacące spore sumy za ich profesjonalną opiekę, starają się dowiedzieć, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami tych placówek.

Wszystko zależy od morale, motywacji i liczebności personelu opiekującego się w tych ośrodkach bezradnymi osobami z różnych przyczyn niezdolnymi do samodzielnego życia. Wcześniej opieka ta nie zawsze była wystarczająca i pomoc ze strony bliskich bardzo wiele wnosiła w ich trudne do zaakceptowania chwile starości. Czy możemy być pewni, że bez regularnej kontroli ze strony rodzin są oni należycie pielęgnowani? Co gorsza, Sanepid zakazał wstępu nie tylko rodzinom, ale również lekarzom, nawet w odpowiednim zabezpieczeniu. W ten sposób przewlekle chorzy pensjonariusze domów opieki zostali długotrwale pozbawieni opieki lekarskiej. Nie mogą opuszczać tych ośrodków na wizyty specjalistyczne a specjaliści nie są do nich wpuszczeni. Sanepid zezwala jedynie na wywiezienie do szpitala chorych w ciężkim stanie, gdzie przyjeżdżają niejednokrotnie z wielkimi odleżynami, odwodnieni i z niewydolnością wielonarządową, po to by tam umrzeć. Jednak zgony spowodowane innymi przyczynami niż COVID-19 nie obciążają konta Sanepidu, który wydał te restrykcyjne decyzje.

Ważnym problemem u tych długotrwale pozbawionych kontaktów z rodzinami osób jest ich pogarszający się stan psychiczny. Są oni zamknięci w swoich ośrodkach niczym więźniowie, niekiedy nawet gorzej traktowani, bo jak wyniki z prowadzonych ocen unijne prawa chorych już przed pandemią były rzadziej respektowane w Polsce niż prawa więźniów. Szczególnie trudny jest los osób z ograniczeniami motorycznymi, u których sprawny jest układ nerwowy, ale brakuje siły mięśniom do ruchu. Bardzo źle znoszą teraz ubezwłasnowolnienie, zamknięcie, odcięcie od świata, do którym wcześnie mogli wracać wyjeżdżając z bliskimi na spacery, na mszę, do restauracji, do muzeum czy teatru, spędzając weekendy i święta z bliskimi. Częste odwiedziny rodzin i przyjaciół wiele wnosiły w ich monotonne życie.

Te kontakty miały olbrzymie znacznie dla ich stanu psychicznego, bo ośrodki opiekuńcze zwykle dbały jedynie o ich potrzeby fizyczne. Wszyscy pensjonariusze w tych placówkach zostali tego całkowicie i długotrwale pozbawieni a perspektywy na zmianę tego stanu nie są optymistyczne. Rodzi to w nich poczucie buntu i agresji lub apatii i depresji. Dlatego trudno sobie wyobrazić dalsze funkcjonowanie tych placówek bez stałej obecności w nich psychologów i psychiatrów. Wcześniej nie byli tak potrzebni, ale dziś powinni być zatrudnieni w każdej takiej placówce. Jeśli z powodów sanitarnych zamknęliśmy osoby w podeszłym wieku, to należało przewidzieć skutki psychiczne takich działań i im przeciwdziałać udzielając wsparcia psychologicznego. Tymczasem jest odwrotnie, zakaz wstępu dotyczy nie tylko rodzin i lekarzy ale także psychoterapeutów. Co więcej, w czasie pandemii ograniczono również w tych placówkach posługę duszpasterską, co przez wielu pensjonariuszy może być dotkliwie odczuwane.

Duchowni powinni teraz częściej być w szpitalach czy domach opieki a są znacznie rzadziej niż w przeszłości. Wiąże się to po części z kosztami zabezpieczenia dla nich odpowiednich środków ochrony osobistej ograniczających ryzyko przeniesienia zakażenia. Nie powinnyśmy jednak oszczędzać na realizacji konstytucyjnych praw obywateli, którzy ciężką i wieloletnią pracą na to zasłużyli. Państwo nie może z powodów epidemiologicznych ubezwłasnowolnić wiele tysięcy bezradnych ludzi nie zabezpieczając im odpowiedniej pielęgnacji i wsparcia duchowego. Bardzo podobne zjawiska obserwuje się w Szwajcarii, Francji czy w Belgii. Co świadczy, że pozbawienie osób bezradnych pomocy jest problemem współczesnej cywilizacji i konsekwencją wychowania społeczeństw w przeświadczeniu, że liczy się tylko siła i pieniądze.

Kolejnym krokiem było ograniczenie w domach pomocy działań rehabilitacyjnych, co u tych osób musi prowadzić do szybkiej degradacji stanu zdrowia. Pacjenci z umiarkowanymi dotychczas zaburzeniami czy to mentalnymi czy motorycznymi coraz częściej ulokowani zostali w łóżku na całą dobę. Medycyna oparta na faktach wykazała, że osoby w podeszłym wieku, które opuszczają dom dłużej żyją niż ci, którzy tylko po nim się krzątają, ale ci za to dłużej żyją od tych, którzy nie opuszczają łóżka. Musimy się zatem liczyć z tym, że podjęte ograniczenie aktywności pensjonariuszy domów opieki skraca im życie. Pandemia trwa już pół roku i wiele wskazuje, że nieprędko się skończy. Dalsze zaniechania w usprawnianiu i uruchamianiu osób bezradnych, pozbawienie ich stałej opieki lekarskiej, odcięcie ich od fizycznego i duchowego wsparcia rodziny, psychologów i księży będzie formą biernej eutanazji.

Żyjemy w kraju, w którym prawo gwarantuje ochronę życia od poczęcia, nie jest akceptowana eutanazja na życzenie pacjenta i eutanazja osób psychicznie chorych stosowana w czasach III Rzeszy, a równocześnie nie przeszkadzają nam działania, które prowadzą do takiego samego skutku, z tą jednak różnicą, że nasi chorzy w podeszłym wieku muszę się więcej przed śmiercią wycierpieć. Osoby bezradne nie mogą upomnieć się o swoje prawa. Opieka nad nimi spoczywa na nas, na całym społeczeństwie. To co dzieje się w placówkach dla przewlekle chorych wydaje nam, polskiemu społeczeństwu, bardzo złe świadectwo. Słowa krytyki nie dotyczą pracowników tych zakładów, ale głównie tych, którzy tworząc rozliczne ograniczenia spowodowane pandemią, równocześnie nie udzielając im odpowiedniego wsparcia finansowego, kadrowego, organizacyjnego itp., uczynili życie tych osób niezwykle trudnym. W rozlicznych tarczach chroniących społeczeństwo przed pandemią nie uwzględniono ochrony osób bezradnych przed skutkami podejmowanych restrykcji. Jeśli takie realia będą zaakceptowane, to każdy, choćby nie wiem jak ważny i bogaty Polak, musi się liczyć, że spotka go podobny los w przyszłości, gdyż pozostawienie osób bezradnych bez odpowiedniej opieki stanie się normą społeczną obowiązującą w naszym kraju. Czy ochrona życia ludzkiego naprawdę jest dla nas ważna? Czy wciąż jeszcze jesteśmy krajem „Solidarności"?

 

Gdy na początku pandemii zaczęły szerzyć się zachorowania wśród osób przebywających w domach pomocy społecznej, w zakładach opiekuńczo-leczniczych i pielęgnacyjno-opiekuńczych, Sanepid nakazał zamknąć wszystkie te placówki, aby nikt z zewnątrz nie miał do nich wstępu. Stan ten trwa już ponad pół roku i poza doniesieniami, że wciąż wybuchają w nich ogniska COVID-19, niewiele uwagi im się poświęca. Jedynie rodziny odciętych od świata chorych, niejednokrotnie płacące spore sumy za ich profesjonalną opiekę, starają się dowiedzieć, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami tych placówek.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Diagnostyka i terapie
Tabletka „dzień po” także od położnej. Izabela Leszczyna zapowiada zmiany
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Diagnostyka i terapie
Zaświeć się na niebiesko – jest Światowy Dzień Świadomości Autyzmu
Diagnostyka i terapie
Naukowcy: Metformina odchudza, bo organizm myśli, że ćwiczy
Diagnostyka i terapie
Tabletka „dzień po”: co po wecie prezydenta może zrobić ministra Leszczyna?
zdrowie
Rośnie liczba niezaszczepionych dzieci. Pokazujemy, gdzie odmawia się szczepień